Edward Hołda (1924–2016) jest postacią enigmatyczną w rodzimej literaturze. Mimo pokaźnego dorobku w prasie literackiej okresu komunizmu – redaktor „Po prostu”, a po zamknięciu tego tytułu kolejno: „Argumentów”, „Współczesności” i „Literatury”, pod koniec lat siedemdziesiątych
Opisywanym z czułością przez Hołdę miasteczkiem, które znam jedynie z okien pociągu jadącego trasą Warszawa–Przemyśl (z okien IC Malinowski widać tylko kilka domów zatopionych wśród niewysokich zielonych pagórków), jest Miechów, ale, co warte podkreślenia, prócz samego tytułu powieści nigdzie nie pada nazwa miejsca, w którym rozgrywa się akcja. To powieść, która, gdyby sprowadzić rzecz do fabuły, nie odbiega od znanych nam opowieści o dorastaniu w czasach Zagłady ludzi i miast. Historie te różnią się głównie perspektywą obserwującego (polska‑żydowska, inteligencka‑chłopska itd.). Bildungsroman Edwarda Hołdy – historia Romka (nazywanego Akusem), który przed wojną jako kilkunastoletni chłopiec trafił do Miechowa, oraz poznanych przez niego przyjaciół z „przeklętej czeredy” wychowujących się w wielonarodowym miasteczku (Żydzi stanowili przed wojną połowę tamtejszej populacji) to świat bliski (sięgając po przykłady pierwsze z brzegu) Małej maturze Janusza Majewskiego i Wysokiemu Zamkowi Stanisława Lema (przedwojenny Lwów) czy Kronice wypadków miłosnych Tadeusza Konwickiego (przedwojenne Wilno), gdzie seksualne odkrycia i chłopięce przygody ścierają się z okrutnym światem wojny, burzącym idyllę dorastania w Polsce dwudziestolecia międzywojennego. Ale czy powieść Hołdy jest zbudowana tylko na takim schemacie?
Po pierwszej lekturze można odnieść takie wrażenie, bo mamy tu oczywistą cezurę: najlepsze lata życia zostają brutalnie przerwane przez zbrojną napaść Hitlera i późniejszą okupację, za czym idzie powtarzane przez bohatera wspomnienie „tamtego lata” (jak u Konwickiego), gdy wraz z przyjacielem Duplexem schowani w wysokiej trawie przez lornetkę podglądali rozebrane nad rzeką dziewczyny. I ten świat przepełniony odkrywaniem swojej seksualności – rozpiętej między ciekawością (podglądaniem), upokorzeniem (plan wygonienia rozebranych dziewczyn z szatni) a grzechem (co powie miejscowy ksiądz Łatany) – stanowi bardzo ważną część tej powieści. Druga część to panorama miasta oraz jego mieszkańców (Polaków i Żydów) widziana oczami Romka, dla którego granica między tym, co polskie, a tym, co żydowskie, w zasadzie nie istnieje. Wszystko zostaje symboliczne zburzone brutalnym atakiem nazistów, co zaznaczane jest jednak wpierw drobnymi, niezauważalnymi przez innych mieszkańców zmianami: „Tylko że odkąd Hitler napadł na Polskę, pani Agnieszka nigdy już nie zasiadła do tego fortepianu, by zagrać synowi lotnikowi. Tylko że odkąd Hitler napadł na Polskę, ten fortepian pani Agnieszki już zamilkł i więcej nigdy odtąd nie zadźwięczał”.
Na dwie rzeczy należy jednak przede wszystkim zwrócić uwagę. Po pierwsze panorama miasteczka ma w Sadze miechowskiej niespotykaną (albo, ściślej, spotykaną rzadko) skalę, bo choć nazwa miejsca, jak wspomniałem, nie pada, to opisanie mieszkańców (Gołębiarz, Szaweł Rybiarz, Jaśnie Uhruska, zegarmistrz Małolepszy, Lejba Palestyńczyk, koniarz Pinkus Paliwoda, pani Franciszka…), ich rytmu życia doprowadzono tutaj momentami do perfekcji. Jakby autor za zadanie przyjął sobie otworzenie ze wspomnień tyle, ile tylko będzie mógł sobie przypomnieć. Dziś oddawanie szacunku jednostkom, nie zaś pisanie o społeczności (całości), jest czymś zupełnie naturalnym (w Podziemnym Muranowie profesor Jacek Leociak konsekwentnie wymienia bohaterów z nazwiska, aby oddać im należyte miejsce), żeby nie powiedzieć literacko modnym, ale gdy powstawała Saga miechowska, nie było to oczywistym zabiegiem.
Druga rzecz to próba szukania przez autora pęknięć w tej, wydawałoby się, arkadyjskiej krainie dzieciństwa, bo o ile oczywiste jest, że nic nie może się równać z nadchodzącą Zagładą, o tyle jest coś niepokojącego w życiu miasteczka rozpiętego między pogromem Żydów w maju 1919 roku, którego cień unosi się nad kartami powieści nie wprost, ale niepokojąco o sobie przypomina, a Shoah, gdy jak w rzadko pojawiających się lapidarnych zdaniach powieści autor pisze: „Sami. Sami. Oni sami. Oni, i tak, sami”. Ten zmieniający się świat obserwowany przez lornetkę (raz bohater widzi przez nią chłopca w mundurze strzelca podhalańskiego, innym razem hitlerowskie czapki), zaglądanie do okien domostw, zakładów, cukierni (u Jankiela) itd. ma, wydaje mi się, podobny wymiar (ten sam klucz) co odtworzenie w pamięci społeczności. Czy można tak po prostu wymazać połowę miasteczka z powierzchni ziemi? Śmierci mieszkańców opisane w kolejnych rozdziałach (egzekucje, epidemia tyfusu, wywózki do obozu) są tylko ostatecznym zamknięciem historii miasta, choć w końcu budzi się ono do życia i autor zostawia nas z nowym otwarciem:
Ten Miechów czasu dorastania Hołdy nie wróci, tak samo jak Wilno Konwickiego czy Lwów Majewskiego i Lema.