Na niespełna osiemdziesięciu stronach rozgrywa się dość prosta historia. Do jednej z egzotycznych dżungli przybywa grupa „oświeconych” naukowców, by badać tamtejsze zwyczaje kulturowe i polityczne. Sama fabuła jest stosunkowo mocno skondensowana, prowokuje do intelektualnych rozmontowywań i dobudowań kontekstowych. Gauger swoją opowieść prowadzi – bardzo precyzyjnie – w trzech kierunkach: metanaukowy komentarz, odkrywanie dzikości/obcości w sobie, dekonstrukcja porządku linearnej narracji. Wszystkie trzy płaszczyzny mogą być ze sobą mocno sprzężone. Wytworzy się wtedy pewna wiązka problemów, która odkurzy kulturową zapadnię kryjącą się za odbiciem tożsamościowego paternalizmu badacza wywodzącego się prosto z rozumowego serca bezrefleksyjnie progresywnej Europy.
Książka Gaugera bardzo umiejętnie przemyca aktualność do historycznego świata noweli. „Tylko Hamid zachowuje trzeźwość umysłu, czasem nawet się uśmiecha, i choć nie potrafię zaufać tej arabskiej trzeźwości umysłu, w tym ponurym pejzażu muszę docenić przebłyski dobrego nastroju. W tych tubylcach nie ma za grosz życzliwości. Mało tego – nie znają żadnych obrzędów, muzyki, czegokolwiek, co antropolog uznałby za godne uwagi” – ten fragment pokazuje, w jaki sposób naukowość zarządza porządkami optyki widzenia obcych kultur. Hamidowi nie można ufać, bo zachowuje się odwrotnie do stereotypu jego nacji. Nowej tubylczej kulturze odmawia się politycznej widzialności, gdyż podejmowane przez jej reprezentanów aktywności mieszczą się na obrzeżach świadomości Europejczyka. Nowela Gaugera wymaga od czytelnika, by przeciwstawił się antymuzułmańskim czy antytubylczym uprzedzeniom, prowokując krytyczne przetasowanie samej formuły tego, co „nasze”, „moje” i „europejskie”. Gil Anidjar podobnie rozumiał politykę tożsamości, która musi być grą nieustannych re-sygnifikacji. Gauger bardzo podobnie modeluje językową znakowość i znaczenie stereotypu czy uprzedzenia na temat nacji – czasem są to ksenofobiczne antyfony, czasem są to właśnie odwrócone mity, np. w postaci Hamida.
Rzeczy niewysłowione nawiązują do literatury postkolonialnej. Na podstawowym poziomie to krótka opowieść o reżimie eksploatacji, o pewnych deklasacjach organizacyjnych, które poddają się pod presją konkwistadorskiego miecza rozumowości. Gauger powtarza dobrze znaną prawdę – to właśnie „oświecony” i „postępowy” człowiek zgotował piekło kolonializmu, sankcjonując geograficzne demarkacje w polu politycznej sprawczości i kulturowej aktywności. Rzeczy niewysłowione to nie tylko conradowska wprawka literacka, obsadzająca technikę narracyjną w obszarze dobrze przyjętych prawd, zamienionych w historyczne artefakty. Gauger chce, by czytelnik dokonał rewolty temporalnej i klasyczną opowieść o antropologach czytał bardzo nowocześnie, a właściwie to współcześnie. To nie jest hermetyczna parodia dyskursu naukowego, to nie jest także sztubacka próba ironizowania w obszarze wiedzy – jest to raczej literacki metakomentarz do antropologii, która powoli przysłania cieniem współczesną politykę tożsamości. Polityka korzysta z pola wiedzy, które z kolei jest wytyczone przez polityczne regulacje. I nie chodzi nawet o conradowskie zejście do jądra zła. Szerokość geograficzna minimalizuje się do szerokości naszego – europejskiego – ego, które musi odnieść się do dzikości, obcości i zła tkwiących w projekcie jego tożsamości. Tak naprawdę główny bohater-narrator noweli, wykształcony Brytyjczyk, pełen egzystencjalnych rozterek, jest jakąś literacką figuracją współczesnego intelektualisty, który musi zmierzyć się z wyzwaniami nowoczesności. Rzeczy niewysłowione to bardzo błyskotliwa opowieść o tym, kiedy i jak dokonało się urasowienie władzy, podporządkowania, kultury i kapitału. Bohater noweli występuje zatem z pozycji członka kapitalistycznej wspólnoty, która zaciska ze sobą dwie płaszczyzny: ekonomię i politykę tożsamości. Wszystkie narodowe uprzedzenia, których długa lista pojawia się w Rzeczach niewysłowionych, zaskakująco dokładnie rymują się ze współczesnymi fobiami człowieka Zachodu, wspinającego się na mur odgradzający go od „dzikich” i innych. Bohater‑narrator, podobnie jak choćby Paul Valéry, wyobraża sobie taką Europę, która jest twarzą przywódcy i przewodnika, wyznaczającego kierunek rozwoju cywilizacjom całego świata.
Książkę Gaugera można opisywać jako literacką próbę ustosunkowania się do ksenofobicznego dyskursu antyuchodźczego, którego eskalacja przypadła na rok 2015. Jednak nie jest to wyczerpująca interpretacja. Oczywiście, nie jest to uprawnione, lecz pisarzowi chodzi głównie o to, by pokazać, że ten fantazmat wroga, pojawiający się w myśli kulturowej od Thomasa Hobbesa, przez Carla Schmitta, do Oriany Fallaci, jest przede wszystkim formą wyparcia własnego, skrajnie prywatnego i wewnętrznego, nieuporządkowania czy rozwichrzenia tożsamościowego. W bardzo przemyślany sposób Rzeczy niewysłowione pokazują, że każda próba zwarcia tożsamościowego to właściwie negatywny proces. Negatywny, bo wymazuje naszą obcość samych wobec siebie. Roztrzaskuje lustro, w którym nasze własne odbicie różni się od prawdy. Główny bohater noweli reaguje uprzedzeniami i agresją na to, co widzi w „dzikim kraju”, gdyż mówi językiem kultury – przemawia przez niego totalizujący dyskurs, nieznoszący sprzeciwu nawet w głosie sumienia bądź indywidualnego nieposłuszeństwa.
Na odrębną uwagę zasługuje rozwibrowany i nielinearny porządek chronologiczny. Rozdziały nie są uporządkowane, historia błądzi w czasie, koniec jest początkiem – sens kryje się między temporalnymi wektorami. W ten sposób odsłania się przygodność doświadczenia naukowca, które wymyka się znanym i oswojonym porządkom. Styl opowiadania tubylców jest określany przez badacza jako „toporny, ograniczony do chronologii typu najpierw to a to, a potem coś innego”. Jednak fabuła zmierza w kierunku, który wcześniej był rugowany przez narratora. Gdy ten dowiaduje się nieco więcej na temat własnej dzikości i obcości, skrytej za gorsetem europejskiej cywilizacji, „rzeczy same” nagle nabierają konkretu i postaci. Stają się tym, co wcześniej było wyśmiewane jako coś poza wyobraźnią, coś przykutego do stelażu faktograficznego. Okazuje się, że wszystkiemu jest winny aparat antropologicznych uprzedzeń, który ekskluzywnie selekcjonuje porządki: okazuje się, że tożsamość to więzienie dla wykluczonych możliwości.
„Podróżowałem do najdalszych i nietkniętych zakątków globu, byłem pierwszym białym człowiekiem, na którym spoczęły spojrzenia niezliczonych par oczu, a wszędzie jedyną stałą było zło […] zło było stałą, nieuniknioną obecnością, tą liczbą, która czyni równanie świata możliwym” – narrator-bohater Rzeczy niewysłowionych inicjuje autoopowieść zgodnie z rytmem aksjologicznego, moralizującego teorematu, oszlifowanego naukowym uniwersalizmem i obiektywizmem, wręcz empiryzmem. Na początku historii bohater-narrator odpowiada na roszczenie obcego pretensjonalnym prawem moralitetu, który załamuje ręce nad złem powszechnym w człowieku. Obcość nawiedza Brytyjczyka, wzywa go jak nęcące widmo, wobec którego musi opowiedzieć się za jedną ze stron: gdzie umieścić miarę normalności? W świecie własnym? Wtedy inność pojawi się jako anomalia. W świecie obcym? Wtedy będzie jakąś idealną wartością, zaburzającą „obiektywność” badań antropologicznych. Gdzie leży granica w afirmacji „dzikiego? Te wszystkie pytania pojawiają się w metanaukowym wymiarze noweli Gaugera. Narrator mówi o obcym, eksponując jego egzotycznie negatywną obcość, odbierając mu prawo do politycznego i kulturowego uznania. Tutaj jest inicjowany szalenie istotny wątek, który sprawia, że książkę Gaugera można czytać jako wyrafinowaną grę z instytucjonalizmem, grami językowymi oraz samą obroną normalności. Te wszystkie aspekty wyznaczają wektory, które popychają czas akcji w stronę
Jacques Derrida w Innym kursie pisał: „Europa często trwa w tym, co nie jest jej istotą, lecz jej pozorem, to znaczy mózgiem, kryjącym się w głowie”. Zatem telos, jakiś popęd przyczynowo-skutkowy, kryje się pod wielkim pozorem obrazu straży przedniej, której szpic ostrza wyznacza kierunek postępu całej planety. Rzeczy niewysłowione Gaugera w sposób niedosłowny wyznaczają właśnie nowy kurs nawigacyjny całemu projektowi tożsamościowemu, który już nie będzie brutalnie zarządzał życiem i pracą obcego. Ten plan jest jednocześnie trudnym wyzwaniem. „Ludzkość gna do przodu i tylko my, antropolodzy, stajemy na jej drodze. Ale nie ma co bić na alarm. Antropologia jako taka będzie sobie kuśtykać dalej i jakoś znajdzie sposób, by zaistnieć w nowych okolicznościach” – antropologia, podobnie zresztą jak historia, powinna być zatem narracją, która uwzględni warunki własnego uhistorycznienia. Gauger, aktywizując historyczną opowieść, przestrzega przed ryzykiem powtórzenia tej opowieści w aktualnych warunkach, które są zdominowane przez radykalną mobilizację polityczną, opierającą się właśnie na kategoriach tożsamości. Gauger – podobnie jak cytowany i przywoływany Derrida – chce pomyśleć taką Europę, takiego człowieka, który odrzuci fantazję domknięcia się w swej tożsamości i wybiegnie na spotkanie temu, co może istnieć na zupełnie innym przylądku geograficznym.