Jesteśmy w Wilnie wczesnym latem 1934 roku, choć czas tylko w relacji Józefa Mackiewicza zapisany jest jako teraźniejszy, a we wspomnieniu Barbary Toporskiej upłynęło od tej chwili kilka dziesięcioleci. To właśnie tam i wtedy spotkali się pierwszy raz: będący lekko po trzydziestce doświadczony już publicysta i reportażysta wileńskiego „Słowa”, a wcześniej ochotnik w wojnie polsko‑bolszewickiej, a także niedoszły magister nauk przyrodniczych, oraz o ponad dziesięć lat młodsza od niego rodowita warszawianka, która miała już za sobą edukację podstawową w stolicy
Przywoływana przez Toporską „przynależność” jest słowem, które najlepiej oddaje typ związku czy raczej powinowactwa dusz, jakie nastąpiło wraz z tym spotkaniem. A sytuacja wcale nie była komfortowa dla narodzin takiej synergii, która – jak się później okaże – wytrzyma wiele zwrotów losu oraz różnic charakterów i talentów, co więcej – będzie silna i bliska aż do śmierci obojga pisarzy w 1985 roku. Młoda panienka, właściwie jeszcze nastolatka, spotyka w zupełnie innym, choć darzonym od pierwszego wejrzenia miłością mieście, mężczyznę już życiowo dojrzałego, znacznie starszego, mającego za sobą dwa nieudane związki z kobietami (w tym zwarte bardzo młodo, bo w wieku 22 lat, małżeństwo), a także dwie córki z tych związków: Halinę i Idalię. Do tego dodać trzeba jeszcze jeden aspekt, który dużo mówi o wadze tego spotkania i roli, jaką ono zapewne odegrało, zwłaszcza w przypadku mocno już naznaczonego doświadczeniami historycznymi, ale niestroniącego od życiowych uciech i „niebezpiecznych związków” Mackiewicza.
Okoliczności zatem spotkania więcej niż trudne, niejeden określiłby je jako nierokujące, czyli z nikłą raczej nadzieją na trwały związek. A jednak wydaje się, że doszło tu nie tylko do zwykłego zauroczenia i zakochania się w sobie Toporskiej i Mackiewicza, lecz także do czegoś znacznie więcej – do miłości opartej od tego momentu właśnie na wzajemnej „przynależności do siebie”, charakterystycznej dla małżeństwa. Dlatego pojawi się „my”, które pozostanie – mimo wszelkich przeciwności i problemów – nierozdzielne do śmierci, choć obcujemy tu z wyjątkowo silnymi, niezależnymi i mającymi nietuzinkową odwagę cywilną postaciami. Więź, która się narodzi, oparta będzie bowiem nie tylko na uczuciach, lecz także na głębokich koincydencjach światopoglądowych, a również na dzielonej konsekwentnie postawie wobec rzeczywistości. Swego czasu Nina Karsov, londyńska edytorka obojga Mackiewiczów, powiedziała, że bez Barbary Toporskiej nie byłoby twórczości Józefa Mackiewicza. Biorąc pod uwagę zarysowane wyżej początki związku niestroniącego od alkoholu i kobiet „ponurego Litwina” oraz „emigrantki” z Poznania, można snuć przypuszczenia, że w ogóle mogłoby nie być późniejszego świadka Katynia i powieściopisarza. „Ponurym Litwinem” nazwała męża sama Toporska i warto przytoczyć tu szerszy fragment z tej wypowiedzi:
Na pewno z jednej strony, biorąc pod uwagę podział obowiązków między małżonkami, na mocy którego to Toporska zajmowała się domem, „płynnością finansową” i sekretarzowaniem mężowi (nie chodzi tu tylko o administrowanie, lecz także o dokładną lekturę i korektę jego tekstów czy wymyślanie do nich tytułów), zdecydowanie trudniej (jeśli w ogóle) byłoby Mackiewiczowi utrzymać się i pisać po
Chciałbym bowiem od razu zaznaczyć, że, po pierwsze, zarówno „on”, jak i „ona”, choć niesymetrycznie, pracowali wzajemnie na siebie, po drugie, oboje zasługują na podobną uwagę i żadne z nich nie powinno pozostawać w cieniu (talentu, pozycji, sławy etc.) współmałżonka. A nie da się przecież ukryć, do czego jeszcze powrócę, że autorka Sióstr funkcjonuje przede wszystkim jako żona, ewentualnie alter ego Józefa Mackiewicza.
[…]
Poza tym główne alegoryczne znaczenie sowy wydaje mi się bardzo adekwatne do Barbary Toporskiej. Mądrość uważała ona za najważniejszą cnotę i przeciwstawiała ją nowoczesnej specjalizacji czy nauce. Była to bowiem w istocie bardzo mądra kobieta i pisarka. Nie byłoby bez niej ptasznika, któremu wydawało się pewnie na początku, że to on ją złapał w swoje sidła. A było może nie zupełnie odwrotnie, ale inaczej: „upolowali” siebie nawzajem. Zbieg myśliwskich czy ornitologicznych okoliczności nader pomyślny dla historii polskiej literatury, a ponieważ – po czterdziestu latach od śmierci pisarskiego duetu – ptasznik ma już w niej ważne i opisane miejsce, proponuję odważniej zająć się także sową. Na szczęście symptomem tej zmiany jest nie tylko pierwsza praca doktorska na temat Toporskiej (Agata Stecewicz, Wizja człowieka i świata w twórczości Barbary Toporskiej. Monografia krytyczna, praca powstała na Uniwersytecie w Białymstoku pod kierunkiem prof. Violetty Wejs‑Milewskiej), lecz także sesja międzynarodowa w Wilnie (Barbara Toporska i Józef Mackiewicz – fenomen pisarskiego duetu. Odrębność – relacje – wpływ, 26–27 września 2023), zorganizowana przez Uniwersytet w Białymstoku i Centrum Polonistyczne Uniwersytetu Wileńskiego. Pierwsza wersja mojego szkicu wygłoszona została właśnie na tym spotkaniu. Bardzo intersująco zapowiada się też monografia literaturoznawcza o pisarce anonsowana przywoływanym powyżej artykułem Subocz‑Białek i Staronia.
„Sowa”, czyli Barbara Toporska, ma naprawdę w sobie – nomen omen – niejedno pióro zachwycające czytelnika i lotnością myśli, i lotnością oraz „puszystością” słowa.
[Całość można przeczytać w numerze.]