Do dzisiaj pamiętam, gdy w latach siedemdziesiątych minionego wieku Leszek Aleksander Moczulski opowiedział mi z przejęciem, jak ze swoim trzechletnim synkiem wybrał się latem na spacer nad Wisłę: „Było po deszczu. Nagle mój mały zszedł z chodnika i zaczął paplać się w kałuży, wziął do ręki kawałek ziemi i zaczął go ugniatać w rękach, nie mogąc się nadziwić, że to, po czym chodzi, poddaje się formowaniu. Wtedy uświadomiłem sobie, że do tej pory nie zetknął się nigdy z glebą. Znał tylko twarde nawierzchnie; parkiet, beton, asfalt, płyty chodnika. Przecież on nie miał pojęcia, czym jest ziemia. Nie miałem wyjścia i musiałem dać mu się ubrudzić”. Pochodzący z Suwalszczyzny Leszek dzięki swojej poetyckiej intuicji uchwycił istotę cywilizacyjnej mutacji, która zmieniła i zubożyła naszą wrażliwość opartą na intymnym związku z Ziemią, Kosmosem, Uniwersum. Gwarantem tej wrażliwości było chłopstwo, ci, którzy budząc się o świcie, patrzyli w niebo, aby wiedzieć, czy warto siać lub kosić, a nie na zegarek. To nie zegary kształtowały ludzkie losy. „Opisuję zegar jak człowiek, który nigdy nie widział zegara” – powie Myśliwski.
Proces amputowania chłopskiego substratu cywilizacji i jego retrospektywnej deprecjacji dotknął matecznik i tłocznię europejskiej cywilizacji, antyczną Grecję. Kanoniczny dla kultury Zachodu poemat Hezjoda Prace i dni (
Bierz się do żniw, a skoro zachodzą, orz ziemię.
Czterdzieści dni i nocy kryją się we mroku,
Nie widzisz ich, aż znowu przy pochodzie roku
Ukażą, kiedy sierpy gotujem do żniwa.
Jak corocznie: wyrzuca on hasło w przestworze
Pługom i siejbie, przy tem deszcze zapowiada.
Homer niemal całkowicie przesłonił Hezjoda. Był to proces powolny. Jeszcze starożytni mocno spierali się na temat „wyższości” Homera nad Hezjodem. Temu ostatniemu obrońców, jak Dion z Prusy, nie brakowało. W czasach nam bliższych na jego niebezpieczne konsekwencje (totalitaryzm) wskazywali T.W. Adorno i Maks Horkheimer w Dialektyce oświecenia.
Wraz z kresem kultury chłopskiej obecny u Hezjoda rodzaj wrażliwości na otaczający nas świat bezpowrotnie zostaje utracony. Doświadczamy antropologicznej i cywilizacyjnej mutacji, której konsekwencji nie znamy. Jedynie podświadomie czujemy, że w tym nowym świecie, poddanym władzy zegarów i algorytmów, kantowskie „niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie” traci sens. Nie patrzymy w niebo. Okazje, by zobaczyć ogrom i bogactwo wypełnionego gwiazdami nieba, są z powodu polucji świetlnej coraz rzadsze. Gwiazdy oddaliśmy astronomom.
Hezjod utrzymywał, że wersy swojej genialnej Teogonii ułożył, doznając olśnienia, gdy pasał kozy. My, ślęcząc przed ekranem komputera i skazani na przesiane przez medialne sita informacje, tworzymy „beletrystykę”. Zdarzają się wyjątki – jak Myśliwski.
Fakt, że demokrację ateńską stworzyli wolni obywatele, którzy uprawiali ziemię, uległ zamazaniu. Wolni rolnicy, obywatele Aten, posiadali często niewolników, ale sama praca na roli nie była niczym hańbiącym. Haniebną była praca na cudzym. Nie przypadkiem u Arystofanesa wolni rolnicy są postaciami pozytywnymi. Za barbarzyńców starożytni Grecy uważali tych, którzy nie znali uprawy zbóż i winorośli, jak Scytowie czy Germanie, żywiący się mięsem i pijący mleko. Święta w Atenach były związane z cyklem rolnym.
Wyjątkowość Na wysokiej połoninie Stanisława Vincenza wynika z przedstawienia Huculszczyzny jako Atlantydy archaicznych wartości antycznego świata. Dla Vincenza chłopski substrat podziwianej przez niego kultury antycznej był oczywisty.
W dzisiejszym dyskursie chłopskie dziedzictwo jest często redukowane do negatywów. Utyskujący w Polsce na stosunki pracy w wielkich korporacjach winą obciążają tzw. folwarczną mentalność. W dyskursie feministycznym krytyka paternalizmu (niekiedy przemocy w rodzinie) jako domniemanej pozostałości, differentia specifica chłopskości stała się komunałem.
Zamazywanie i deprecjacja chłopskiego fundamentu cywilizacji i suwerenności jest procesem, który nie został dokładnie zanalizowany. Jak jest to powszechne, widać na przykładzie Izraela. Pierwsi syjoniści wiedzieli, że bez rolników powrót do ziemi przodków będzie fantasmagorią. Dlatego tysiące młodych Żydów, z terenów dawnej Rzeczpospolitej, na obozach uczyło się posługiwać pługiem i motyką, bycia chłopami i oni tworzyli na ziemi przodków kibuce. O tym, że bez tych kibuców nie można sobie wyobrazić powstania Izraela, nawet tam się zapomina, a kibucników uważa się za archaiczny przeżytek.
Narodnicy w Rosji i agraryści w obu Amerykach nie powstrzymali tego trendu. Dopiero w czasach nam bliższych pojawia się, często podświadomy, lęk przed utratą czegoś, co traktowaliśmy jako trwały fundament i tło cywilizacji. Wraz ze znikaniem tradycyjnych kultur chłopskich rozmyciu ulega nasza miejska tożsamość, w dużym stopniu oparta na nie-byciu chłopem. Nagle konstatujemy, że tradycyjne gospodarstwo chłopskie, jak zauważył Myśliwski w Kresie kultury chłopskiej, nie produkowało tsunami śmieci, w których toniemy.
Ten lęk jest obecny u Martina Heideggera, Johna Bergera, Stanisława Vincenza, Piera Paolo Pasoliniego (paralelny do Kresu… Myśliwskiego tekst Zniknięcie świetlików), ostatnio pojawił się u Michela Houellebecqa (Serotonina). U wymienionych nie mamy do czynienia, jak u romantyków, narodników i agrarystów, z idealizacją kultury chłopskiej prezentowaną jako przepojona nostalgią alternatywa dla cywilizacji przemysłowej, kapitalizmu czy konsumpcjonizmu. Dla tych autorów, podobnie jak dla Myśliwskiego, zanik tradycyjnej kultury chłopskiej jest procesem nieodwracalnym, a trud chłopskiego życia i tragizm losu oczywisty. To nie jest nostalgia czy baumanowska Retrotopia, ale żałoba, doświadczenie utraty, amputacji.
Z kresem kultury chłopskiej trwanie człowieka i wspólnoty, samo przebywanie na ziemi, życie przestaje być punktem archimedesowym cywilizacji, w której liczy się postęp, rozwój, sukces, dobrostan. W kulturze chłopskiej sukcesem było trwanie. Dobrostan był zarezerwowany dla innych, choć to praca chłopa była jego fundamentem. Można powiedzieć, że usuwa się nam ziemia pod stopami. Jesteśmy jak mitologiczny Anteusz, którego Herakles pokonał tylko dlatego, że uniemożliwił mu kontakt z ziemią, jego matką Gają, której dotknięcie przywracało mu siły.
Nie jest tak, by o chłopstwie w kulturze europejskiej nie pamiętano. Do kanonu dzieł o tematyce chłopskiej wchodzą arcydzieła, które znamy i cenimy, by wymienić tylko Chłopów Honoriusza Balzaca, Komu się na Rusi dobrze dzieje Mikołaja Niekrasowa, Ulanę Józefa Ignacego Kraszewskiego, Komorników Władysława Orkana, Wieś Iwana Bunina, Chłopów Władysława Reymonta, Z Komborni w świat Stanisława Pigonia, Z dala od zgiełku Thomasa Hardy’ego, Świat jest szeroki i obcy Ciro Alegrii, by wymienić tylko te, które mam w bibliotece. Problem w tym, że wszystko to były opowieści, by posłużyć się tytułem Marii Dąbrowskiej, o Ludziach stamtąd, o jakimś osobnym i wydzielonym świecie, opłotkach cywilizacji. W gruncie rzeczy chodziło o potwierdzenie tego, jak nam się udało, że nie musimy dzielić chłopskiego losu. Dlatego to czytaliśmy i dlatego kazano nam to czytać w szkole. Przy całej empatii autorów dla chłopskiej doli są to lektury terapeutyczne mające na celu podtrzymanie przekonania, że uwolnienie się od chłopskości (chamstwa) jest dowodem emancypacji.
Przełamanie folkloryzacji i egzotyzacji życia wiejskiego i chłopstwa, często szlachetnie motywowanych współczuciem dla chłopskiej krzywdy, nie wymagało pojawienia się autorów o chłopskim rodowodzie. Janicjusz był chłopskiego pochodzenia, ale pozostanie w kulturze polskiej jako autor intelektualnie wysublimowanej poezji łacińskiej. Dla Pigonia, nieco ostentacyjnie deklarowany, chłopski rodowód był porzuconą przeszłością. Literatura z genetyką nie ma wiele wspólnego.
W literaturze polskiej przywrócenie chłopstwu należnego miejsca w kulturze jako całości ma swój początek w Weselu Stanisława Wyspiańskiego i kontynuację w Ferdydurke Witolda Gombrowicza. Dla Wyspiańskiego chłopi, szlachta, inteligencja i Żydzi są integralną całością. Bez żadnego z tych składników ogarnąć polskości się nie da. Gombrowicz pokazał, że bez parobka obraz polskiej kultury musi być niepełny. U Gombrowicza parobek nie jest „stamtąd”, jest stąd.
Inną kwestią jest sprawa języka. Literacka polszczyzna okazała się całkowicie nieodporna na spłaszczenie przez medialną obróbkę. Wzbogacenie, przełamanie degrengolady polszczyzny mogło dokonać się tylko dzięki tym, którzy jej chłopskie zasoby znali i w nich wzrastali, czyli pisarzy tzw. nurtu chłopskiego, co doskonale rozumiał Henryk Bereza. Chłopska mowa była immunizowana na epidemie różnych „nowych mów” i chimeryczność norm poprawności politycznej. Mumifikacja nie jest wyłącznym problemem polszczyzny. Pasolini niemal maniakalnie bronił dialektów i sam tworzył poezję w dialekcie friulijskim. To sprawa ważna, ale z powodu znikomych kompetencji pozostawiam ją innym.
Tym, co interesuje mnie najbardziej, jest inkorporacja i przywrócenie chłopskości, nie traktowanie jej jako „innego”, gorszego świata, ale jako integralnej części naszego wspólnego świata, naszego przebywania na ziemi jako ludzi. W aspekcie scalenia kultury chłopskiej z kulturą narodową, zniesienia jej osobności i peryferyjności Wiesław Myśliwski jest naszym największym mistrzem, il miglior fabbro. W literaturze Zachodu znajduję tylko jednego pisarza dorównującego mu rewolucyjnością artystycznego zamiaru ogarnięcia ludzkiej wspólnoty jako całości, której chłopstwo było/jest amputowaną częścią, to autor Pedro Paramo, Juan Rulfo.
[…]
[Ciąg dalszy w numerze.]