zanim zawali się świat
zanim rozsypie się w proch
moje i twoje serce
przyjdź do mnie jeszcze raz
nocą.
Twoje „jeszcze” chce mieć moc nadziei, bez której nie umiałabyś żyć. Przypuszczam, że gdyby ten ktoś nie wrócił do Ciebie nocą i w ogóle nikt by się nie pojawił tamtej wiosny 1969 roku i w następnych latach, i nigdy, to Twój świat by się zawalił. Przestałabyś istnieć daleko wcześniej – w tym sensie, że nie obudziłyby Cię nowe oczarowania, drżenia, zachęty; nie zerwało do lotu nowe tchnienie, które powiodło Cię w nieznane Ci wcześniej rejony poezji. Tak, Anno, ta nowa poezja czekała na Ciebie w jakimś zaułku. Czekała na te Twoje sześćdziesiąt lat, na ten Twój 3 maja 1969 roku, na Twoją odmianę. Na zaskakujące samą Ciebie tomy wierszy: Jestem baba z 1972, Budowałam barykadę z 1974, Szczęśliwa jak psi ogon z 1978 czy Cierpienie i radość z 1985, wydane rok po Twojej śmierci.
Raczej nie byłoby Ciebie jako bohaterki wakacyjnego numeru „Twórczości” z roku 2024, gdyby nie Twoje Jeszcze kocham… Zapiski intymne, które podały Ci tlen. Kazały Ci odnotować mijające dni, pierwszy, dziesiąty, setny, tysięczny. I „podały” Ci przyszłe wiersze. Te dni i tamte późniejsze wiersze odmieniły Twój los. Los Anny Świrszczyńskiej. Odwróciły bieg rzeki. Zaczęłaś oddychać. Zaczęłaś oswajać się z nową sobą. Pewnie, że mógłbym trywialnie Cię pochwalić lub zganić za te Twoje głośne w 1969 roku romanse, ale nie uznaję słowa „romans”. Kryje się w nim coś z próżności. Coś z nadmiaru. A Ty przecież próbowałaś tylko uciec od samotności. Porzucił Cię mąż, przegrałaś z Poświatowską. Trudno Ci było porozumieć się z córką Ludmiłą. Więc co? Co Ci, Anno, pozostało? Albo nic, albo wszystko – nędzna myśl, ale do Twojego roku 1969 przystaje z całym bólem. Wybory doświadczonej kobiety, jakie by nie były, mogą ranić.
„Jeszcze kocham…” brzmi jak „jeszcze żyję”. Jakbyś mówiła innym: „Jeszcze w coś wierzę”. „Jeszcze coś dostrzegam”. „Nie oślepłam”. Zauważasz wokół siebie, Anno, coraz mniej życia, ludzi, zdarzeń. Nie godzisz się z tym, próbujesz unikać nieuniknionego. Nie do końca. Bo jednak jest trochę tak, jak uczyni z Tobą w 2022 roku w tomie Jestem gotowa Barbara Gruszka‑Zych. Jej wybór Twoich wierszy zamknie utwór Jutro będą mnie krajać. Wiesz, o czym w nim piszesz:
Powiedziałam: Jestem gotowa.
Leżę w klinice chirurgicznej w Krakowie,
jutro
będą mnie krajać.
Trzy lata wcześniej, w roku 2019, ukaże się w W.A.B. Twój dziennik Jeszcze kocham…, efekt pracy Wioletty Bojdy, która spisze Twe notatki z rękopisu, poprzedzi je długim wstępem, a zakończy piętnastoma stronami, które wolno studzą emocje. Wstęp i zakończenie Wioletty są Twoimi skrzydłami. A blurby Justyny Sobolewskiej i Marka Bieńczyka subtelnie Cię unoszą. Więc fruń!
Może to dobrze, że zatajałaś swoje zapiski i że długo chroniła je córka Ludmiła? Sto dziesięć lat po swych narodzinach i trzydzieści pięć po śmierci objawiłaś się światu jako nowa poetka i nowa kobieta. Rok 2019 zmieni Twoje „życie po życiu”.
Czy to wydanie Cię zraniło? Zagadkowe jest to bycie literatury, co? „Odbywanie się literatury”. Nie gniewasz się na Ludmiłę?
W końcu to za jej sprawą zapiski ileś lat były niedostępne. Nie za późno ujrzały światło dzienne? A może, skoro nie ukazały się od razu, to w ogóle nie powinny wychodzić? Może spóźnione światło dzienne krzywdzi poezję? Odbiera utworom jakieś przemyślne „tu i teraz” i zubaża? Co spóźnione światło dzienne teraz z Tobą wyczynia? Nic – bo nie żyjesz. Wszystko – bo zmartwychwstajesz w nieznanym wcześniej ludziom dziele. Nagle wyostrzają się na powrót Twoje rysy, odżywa Twoja złożona osobowość. Ożywa Twoje… ciało.
Bo przez to ciało, przez ten „szczegół” nabierasz nieoczekiwanej autentyczności. Znów jesteś nieposkromiona. Przez Twoje ciało jak przez osobliwą przezroczystość zaczynam spoglądać na Twe życie, Twój los, Twą refleksję. Bo intymność jest osobliwym szczegółem. Zawoalowaną troską o siebie. Czymś niewymiernym. Tu się igra ze wstydem i dumą jednocześnie. Intymność lubi sprzeczności. Także sprzeczności opisu. Ten może być, jaki chce. Wulgarny – proszę bardzo. Kwiecisty. Doniosły. Skąpy. Widzisz, opis intymności stąpa po kruchym lodzie. Ryzykuje. Może ocierać się o śmieszność. Lub o naiwność. Lub o kicz.
W miłości i intymności obowiązują przedziwne porządki. Wszystko jest pierwsze, wszystko jest ostatnie. To zastanawiająca dziedzina życia. Opisana za szybko! Tysiące doznań przemyka przez Wasze ciała. Pośpiech, egoizm, głód – wszystko kłóci się ze wszystkim. Ale to akurat nie dokucza. Jakby w tym nieopanowaniu była jakaś racja. Jakby niedomknięcie, niezupełność, nieład były jeszcze jednym powabem intymności.
Intymność jest trudna. Warto się jej przyglądać. Trzeba umieć ją przebyć. Nie, nie pokonać – przebyć. Twój, Anno, czas i czas Józefa są ograniczone. Za starzy na gry, jesteście skazani na siebie. Służycie własnej miłości. Ona Was wszechogarnia. I to… nazbyt. Często nie dajecie sobie rady z jej ogromem. Gwałtownością uczuć, bogactwem barw.
Skrupulatnie, za skrupulatnie, Anno, odnotowujesz słowa wypowiadane przez Józefa. Zawsze kochasz go dwa razy. Pierwszy raz, gdy jesteście ze sobą fizycznie. I drugi raz, gdy już go nie ma, wrócił do żony, do rodziny, i przyjdzie do Ciebie za dzień, za dwa, a Ty w tym czasie rozpamiętujesz to, co minęło, i sycisz się opisem tego, co się stało. Jak więc Cię teraz nazywał? Jak mówił o Twoich piersiach i nogach? Jak całował? Co szeptał do ucha? Sceny przewijają się w Twej głowie i na papierze jednocześnie. Postępują szybko. Miłość przynosi natchnienie. I… tylko natchnienie. W Jeszcze kocham… nie masz czasu na szukanie słów; myśli cofają się przed natłokiem obrazów.
Jednak z biegiem opisywanych pieczołowicie pierwszych dni i miesięcy Waszej miłości, nachodzą Cię, Anno, refleksje. Unikasz goryczy. Chcesz, by i myśli potwierdzały szczęście. Starasz się wytłumaczyć sama sobie, że piękno Twej miłości jest… mądre. Że mimo niedoskonałości i uchybień, małżeństwa Józefa, rodziny, jego drugiego życia, Wasza wzajemność jest rozkoszą, a nie udręką. Wzajemnym podziwem dla Waszych ciał.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]