– Sama?
– Zobaczycie się później…
– Kłopoty ze zdrowiem?
– Bardziej z dostępem do lekarzy specjalistów – na wizyty trzeba zapisywać się z dużym wyprzedzeniem, a ustalonego terminu na ogół już nie daje się przesunąć.
Padają sobie w ramiona – nie widziały się parę lat, bo nie było potrzeby ani okazji, dopiero teraz… Gdy uściski wiotczeją, odchylają głowy i uważnie wpatrują się w swoje twarze, jakby chciały wyczytać z nich więcej, niż za chwilę usłyszą – obie bardziej ufają oczom niż uszom.
– Świetnie wyglądasz – zapewnia witająca.
– Nic się nie zmieniłaś – rewanżuje się witana.
Każda słyszy to, czego się spodziewała. Nic dziwnego – pierwsza jest matką, druga jej córką, która od kilkunastu lat też jest już matką, więc wystarczająco długo uczyły się siebie, chociaż nauka nie zawsze przebiegała po myśli to jednej, to drugiej.
Po policzku małej spływa pojedyncza łezka. Pochyla się, żeby ją otrzeć, ale główka robi zaskakująco zręczny unik. Chce się jej śmiać, a jednocześnie wyrzuca sobie, że nie upilnowała emocji. Zawsze stara się trzymać je na wodzy, bo pamięta, jak przeżywała impulsywność swojej matki, od której obrywała raz za razem… Z byle powodu i tym, co ta akurat miała pod ręką, więc najczęściej ścierką. Podobnie jak starszy brat, z tym że on nie byłby sobą, gdyby, od czasu do czasu, nie zasługiwał na więcej – wychodząc do szkoły, nie zawsze do niej dochodził; ćwiczył wskakiwanie do coraz szybciej jadących tramwajów (na szczęście tylko na tylny pomost ostatniego wagonu); ubrania, chociaż wolał mieć rozoraną nogę niż rozdarte spodnie, zadziwiająco szybko doprowadzał do stanu, w którym nie było już co zszywać ani łatać… W takich przypadkach do porządku przywoływał go ojciec. Zaczynał od reprymendy, wcale nie ostrej, ale wykazującej całe zło postępku, jakiego syn się dopuścił, przy czym co parę zdań żądał od niego potwierdzenia, że rozumie wszystko, co wcześniej usłyszał. W końcu ogłaszał wyrok, najchętniej w zawieszeniu, ale w przypadku recydywy nie miał wyjścia. Wyraźnie cierpiał, gdy musiał sięgnąć po pas. Natomiast dla winowajcy, który zasądzone razy przyjmował z budzącą podziw godnością, najgorsza była umoralniająca gadka, poprzedzająca ogłoszenie wyroku.
[dalszy ciąg można przeczytać w numerze]