Wyglądała jak macierzyństwo z obrazów w małych muzeach
Lub rumianolice chłopki, którym się udało
Mają stereofonię i batystowe chusteczki
Ja tylko żółtą koszulkę lidera
Revolver leciał na okrągło
Puszczało się płyty jak forsę i farbę
Bure sylwetki chłopów bez nadziei
Złudzenie, że słyszysz bicie dzwonów
Anioł pański przyjmie każdą pracę
O rewolwer Majakowskiego
Zabijano się na perskim jarmarku
Z widokiem na Hutę Warszawa
Najgorzej wspominam sny o nieśmiertelnych
Którym tylko to się udało
Ich przypadek to przepadek losu
Tak pięknie to brzmi po niemiecku
Po ciemnej stronie księżyca
Revolver brzmi jak wartki nurt Bugu
Nastało lato i świsnęło mi radio
Mogliśmy powołać się na szczęście
W nieszczęściu i ufać tylko intuicji
Gdyby nie strajk kolejarzy i życie na peronie
Z muzyką z megafonów zamiast informacji
O życiu pośmiertnym lokomotyw i wagons-lits
Utylizacja objęła cały tabor
Revolver raz chodził, raz leciał na okrągło
Raz płynął jak Bug wartkim nurtem w dół
Nie potrafiono odróżnić komedii od tragedii
Ani obłędu od kosmosu
W bezkresnym języku pustyni
Tylko światło jest na pustyni
Ewa jej było, wcześnie zaczęła
Pierwsze łzy niespełnionej miłości
Płynęły wartko jak Bug
Chwilami Revolver robił za wiry
Na pustyni jest tylko światło.
De revolutionibus, gwiazdy wiszą jak kandelabry
W sferach niebieskich wypada się obracać
I szeptać coś o ludzkiej naturze i rewolucji
Niby że razem im nie do twarzy, synkopują
Uderzenia posłusznego serca i rytm
Rytm ruchów Prometeusza przykutego do skały
To właśnie rytm obrotów bębenka
Cezura przy zmianie położenia celu
Choć celem jest zawsze gilotyna
Tylko Antygona udaremnia polityczność
Przywraca człowieka ziemi
W tym ujęciu ziemia jest niczyja
Zjawiska organizują się do większych struktur
Gwiazdy świecą pomyślnie nad wzgórzami szubienic
Dla zwolenników nocnego uderzenia
Kalendarz jest nieczytelny, lecz nie ma czasu
Bez słów. Czy w sprawie tej spluwy rację miał Czechow?
Ulice Paryża jaśnieją światłem wczesnego poranka
Mowa mówi to, co już jest powiedziane
Mowa mówi dźwiękami milczenia
Wiedza obraca się przeciwko nam
Choć bezustannie maszeruje naprzód
Dlaczego obrót nie zakłóca marszu?
Tak się bawi, tak się bawi, system nasz
Występek przeciw pięknu otwiera wrota piekła
Ochrona obiektu – Smith i Wesson – jest metafizyczna
Jak ścięcie monarchy, replay przewrotu kopernikańskiego
Bliżej, bardzo blisko ziemi, w którą wsiąka niebieska krew
Po sezonie w piekle poeta ma prawo zamilknąć
I zejść nam z oczu, jego rany są tylko postrzałowe
Każda góra ma swój sabat
Nie każda swoich asasynów
Góra złota, złota góra, sos tysiąca wysp,
Ostatnie dni ostatniego przyczółka
Transvaal czy Los Angeles
Nic nie jest prawdą na dłużej
Lecz na zawsze
Empower your dream life…
W końcu co jest bardziej poetyckie:
Pośmiertne życie lunatyków
Czy rewolwer Verlaine’a?
A może erekcja dadaisty?
Sześciostrzałowcem rozstrzyga się takie kwestie
Pisze ciocia z Ameryki, raz na zawsze
Kto stracił cnotę w Szwecji
Nie ma czego się obawiać w Warszawie
Jej sympatia był synem reprezentanta
I to sobą reprezentował, ich pies
Wabił się Neron i był buldogiem
Budzisz się ze łzami w oczach
Nie wiesz kogo, śpiąc, opłakiwałeś
Już po strachu, rewolwer jest pod poduszką
Na długiej lufie wygrawerowano
Empower your dream life…
Na pustyni jest tylko światło.
Twarda skorupa soli przypomina odłamki stłuczonej porcelany
Absolutne spełnienie pozbawiło nas znaczenia i jestestwa
Pustynne kwiaty nazywano duchami.
Czy dlatego mówią o nas morti ambulante?
Czy miłość to choroba, że mam iść do lekarza?
Czy Place de la Concorde znów będzie Placem Rewolucji?
Na pogrzeb Eleanor Rigby przyszła tylko Claire Ibbotson
Umówiłem się z nią w „Samarze”
To samotnia dla samotnych, których serca zostały na pustyni
Pomyliła się, czekała na mnie w „Samarkandzie”
Równie dobrze mogła czekać w rotundzie PKO
Odbudowana, unowocześniona, pieniądze to życie
Albo życie, skoro nowoczesność jest jak prehistoria
Niema, poza tym, co zostało na ścianach jaskiń,
I skorupami na dnie oceanów, milczenie przystoi nam
Jak żałoba Elektrze, zapisał ojciec Mackenzie
W myślach, bo nie miał pod ręką pióra
Cerował skarpetki pod osłoną nocy, na pogrzeb.
Komora jest pusta za porozumieniem stron
Jest pusta komora, nie czuj się bezpiecznie
Komora pusta jest, kości rzucone
Pusta jest komora jak ostatnia szansa
Jest komora pusta i basta
Pusta komora jest do końca, potem jest pusta na nowo.
Inne były gładsze poniewczasie
Nie pojechałem do Szwecji na pogrzeb
Dla mnie od dawna była prochem, bezbronnym
Jak nasza biedna mowa.
Lecz wtedy, w szkole, stratosferyczna
Jak organy Hammonda
Kiedy puszczam się w niepamięć
Napotykam swoje ciało, bez znaczenia
Ono nie ma najmniejszego znaczenia
Bo poza sobą samym niczego nie oznacza
W przeciwieństwie do bąbelków w kieliszku szampana
Tam szumi dobro, i prawda, i piękno
Kiedy puszczam się w niepamięć
Tańczę na sposób dziewcząt na festiwalu
Nicości w sercu pustyni, tam rodzą się prorocy
I nikt inny, tylko czasem ospowaty księżyc
Pokaże pazur i figę, jak tancerki ludowe
Figi przy piruetach, potem szybko zapada
Przekładam światło na słowa, język chce wiedzieć, dlaczego
Pan to nie, a pani może, i zacina się, i zaklina
Że krew jest filmowa, a łzy są ze szkła
I za jednym kliknięciem stają się zielone
Pełne życia w zgodzie z naturą, która płacze
Tylko w sezonie deszczowym, choć obcy jest
Jej śmiech.
Mały Johnny. Nie chciałem go zabić. Rzucaliśmy kamieniami
Wtedy nie było tam telewizji, rzucaliśmy kamieniami z nudów
Kamienie różnych wielkości leżały wszędzie
Właśnie wtedy do rodziców przyjechał z wizytą znajomy lekarz
Zawiózł Johnny’ego do szpitala
Wyglądałem jak cherubinek. Molestowały mnie starsze siostry Johnny’ego
Myślałem, że to naturalne, że biali chłopcy tak działają na czarne dziewczęta
Poprosiłem rodziców, żeby kupili mi składankę Oldies But Goldies zespołu The Beatles
Jest na niej kilka piosenek z płyty Revolver.