5/2025

Alicja Mielcarek

Rollercoaster

Dopiero co zdążyła pogodzić się z tym, że jest w ciąży, a już musiała się zmierzyć z jej stratą.

Tego, co może się stać z kobiecym ciałem w tak krótkim czasie, nie jest w stanie pomieścić głowa.

Ciało w naturalnym procesie się oczyści, macica skurczy, funkcje rozrodcze powrócą do stanu wyjścia. A głowa ani rusz.

Asia prała w kółko to samo trzeci dzień. Czerwień przechodziła w pomarańcz i żółć. Dźwięk prania uspokajał ją, zamiast dziecka kołysał jej nerwy. Pralka stała się ołtarzem domu, dogmatem czystości. Za dużo, wszystkiego za dużo.

Wracała z pracy, to była środa, nieszczęsna, bo w środy zawsze zostawała dłużej, robiła korektę prawie do północy. W czwartek ukazywała się gazeta, wtórował jej ból głowy. Małe miasteczko, każda bruzda w chodniku znana na pamięć. Stuk, stuk, po starej kostce na ostatnim odcinku do domu. Nagle stuk przybrał na mocy i nadał tempo. On szybciej, Asia szybciej.

Nie zdążyła. Duża dłoń zasłoniła jej usta, a druga zaciągnęła do bramy.

– Nie krzycz, to przeżyjesz – wyszeptał pijany oddech.

Asia od dziecka nie sprawiała żadnych kłopotów. Nie wyróżniała się niczym szczególnym, taka porządna, ułożona. Nieszczególnie zapadała w pamięci. Jedyne, co ją wyróżniało, to noszony całe życie długi warkocz, który nieświadomie zakorzeniał ją w dziecinności. Drobna, mała blondyneczka z warkoczem. Rodzice bardzo chcieli ją wykształcić, dać jej to, czego sami nie mieli. Spokojna rodzina żyjąca w rytmie dwuzmianowym. Matka, pracująca przy głośnych krosnach, wyciszała się przy hiszpańskich serialach. Asia siedziała obok, na pozór malowała, ale w lot wychwytywała obcy język. Od dziecka, nie wiadomo po kim, lubiła czytać książki. Bardzo chciała studiować iberystykę, ale to było zbyt odległe dla jej rodziców. Poszła więc na polonistykę. Po studiach wróciła do rodzinnego domu, w którym został już tylko ojciec. Spróbowała swoich sił w szkole, ale szybko zrozumiała, że to nie dla niej. Ojciec po znajomości załatwił jej pracę w lokalnym tygodniku. Ślęczenie nad korektą, prace redakcyjne i pomoc w sekretariacie zdecydowanie wpisywały się w jej temperament. Praca, dom, aerobik, kurs hiszpańskiego, z czasem opieka nad coraz starszym ojcem. Miewała przebłyski myśli o założeniu rodziny, ale jakoś się nie złożyło. Segregowała codziennie ogłoszenia drobne: zamienię do zamienię, sprzedam do sprzedam, oferty matrymonialne do różnych. Raz nawet ktoś podrzucił jej zaproszenie na kawę, ale uznała to za żart i nie poszła. W środy do nocy korekta, w czwartek na odreagowanie aerobik. Marzyła w języku hiszpańskim. Święta z tatą. I tak mijały tygodnie, miesiące, lata. W końcu i tata odszedł.

– Może teraz odżyje dziewczyna, gdzieś pojedzie, coś zobaczy – mówiły sąsiadki.

Asię rzeczywiście trzymał na miejscu ojciec. W myślach zawsze miała „kiedyś”; kiedyś polecę na Majorkę, kiedyś pojadę do opery, kiedyś to, kiedyś tamto. Teraz by mogła, ale jakaś niewidzialna nić trzymała ją na miejscu.

– Nie krzycz, to przeżyjesz – całe życie miała podszyte taką dewizą. Nie krzycz, nie wychylaj się, siedź grzecznie, nie odzywaj się nieproszona. Tym razem dewiza się zmaterializowała.

Siedziała w wannie do samego rana, znieruchomiała jak głaz. Zdrętwiała w ciele, w myśli, w uczuciach. Z letargu wybił ją budzik ustawiony na tę samą godzinę dzień w dzień. Napisała do szefa, że dziś weźmie wolne, bo źle się czuje. Pierwszy raz, od kiedy pracuje, miała taką prośbę, dlatego naczelny przystał na to bez mrugnięcia okiem. Już w piątek wróciła do pracy. Nie było na niej śladu przedwczorajszego zajścia. Warkocz upleciony, bluzka wyprasowana, urzędowy uśmiech na swoim miejscu. Sama Asia to wydarzenie skutecznie wyprała i wyparła. Do czasu, gdy sobie uzmysłowiła, że za wcześnie na menopauzę. Na początku na samą myśl, że może być w ciąży, czuła, jak gotuje się od środka. Wstydziła się w aptece kupić test ciążowy, na szczęście przemyciła go w koszyku drogeryjnym pośród pasty do zębów, dezodorantu, szamponu i mnóstwa niepotrzebnych kosmetyków.

Po pierwszym wstrząsie rytm serca wrócił do normy, proces myślowy wszystko przedstawił jej w pogodnym świetle: zawsze chciałaś mieć dziecko, zanim byś kogoś poznała, byłoby za późno, nie będziesz sama.

Decyzja okazała się łatwiejsza, niż można by przypuszczać.

– Urodzę, tak urodzę – przyrzekła sobie.

Joanna inaczej już kroczyła po świecie, było jej jakoś raźniej, będzie kogoś miała i tylko dla siebie. Rozpuściła włosy, jakby uwolniła się od jakiegoś spętania. Potwierdziła jeszcze u lekarza.

– Słyszy pani? To serduszko – powiedział ginekolog.

Przy nadziei zrezygnowała z aerobiku, śmiała się w duszy, że sąsiadki będą miały o czym rozmawiać. Skąd dziecko, a czyje to, co z ojcem? Bardziej się już zastanawiała, co ona powie dziecku. Czasy szybko podsunęły jej piękną historyjkę: tatuś był wojskowym, pojechał na granicę z Ukrainą. Zginął jak bohater. To miał być, córeczko, jego ostatni wyjazd.

Wczesnym rankiem, było jeszcze ciemno, dopadły ją straszne skurcze i bóle w dole brzucha. Krew zalała jej uda, szybko wezwała pogotowie. Nie dało się nic zrobić. Po dziecku.

– Wykrzycz to – powiedziała położna.

– Nie umiem – wyszeptała.

– Będziesz chciała pochować?

– A mogę?

Poinstruowano Joannę w urzędowy, bezceremonialny sposób. Żeby zrobić pochówek, trzeba dziecko zarejestrować w Urzędzie Stanu Cywilnego jako „nieżywe, narodzone dziecko”. Do tego jednak trzeba ustalić płeć. Możemy zabezpieczyć materiał i sobie, kochaniutka, wyślesz na własny koszt, gdzie trzeba, damy adres. Tylko czy chcesz? Tak, chciała. Najbardziej zależało jej na poznaniu płci, strasznie chciała wiedzieć, czy to byłaby dziewczynka, chłopca mniej byłoby jej żal. Zamówiła kuriera, od razu w dwie strony. Określą płeć i zwrócą wszystko do pochówku, a niewiele tego zostało. Trzeci dzień prała zakrwawioną pościel. Bladożółte plamy już zostaną, ale nie miała serca wyrzucić prześcieradła. W pracy wiedzieli, że była w szpitalu, ale nikt nie pytał, co się stało. Przez te wszystkie lata nie udało się skrócić do niej dystansu. Miła, sympatyczna, ale niedostępna Asia.

Już po tygodniu, we czwartek, dostała telefon od kuriera, że przesyłka z Krakowa w dostarczeniu. Przekierowała ją na adres pracy, bała się, że kurier wrzuci nie do tej skrzynki, co trzeba. Jak by nie patrzeć, były to strzępy jej dziecka. Odebrała, położyła na biurku i zalała ją fala rozpaczy, którą z całych sił próbowała powstrzymać. Wszystko, co ją do tej pory spotkało, co przeżywała, odbywało się w zaciszu jej domu albo w szpitalu. Nigdy nie zaniosła emocji do pracy. Jednak teraz, kiedy stanęła przed nią ta paczka, czuła, jak coś w niej topnieje. Zaczęła głęboko oddychać, serce waliło jej jak młot, nie mogła złapać oddechu. Czuła, że zaraz się udusi. Skorzystała, że nikogo nie było w redakcji, wrzuciła przesyłkę do torby, na drzwiach zawiesiła kartkę „Zaraz wracam” i pobiegła do domu.

Kiedy się uspokoiła, otworzyła pudełko, wyjęła kartkę, spośród szlaczków zapisów, kodów, adnotacji od razu wzrok przykuło słowo: dziewczynka. Na pogrzebie była ona, ksiądz i ministrant. Kamilka dołączyła do grona Aniołków.

Poleconym listem dostała cztery tysiące złotych zasiłku pogrzebowego i pismo informujące o prawie do skróconego urlopu macierzyńskiego – 56 dni. Na początku jakoś ją to zniesmaczyło, odebrała to jak rozgrzebywanie niezagojonej jeszcze rany. Kiedy jednak pralka zakomunikowała po raz kolejny koniec wirowania, Asię coś tknęło, że potrzebuje czasu, żeby przeżyć żałobę: po mamie, tacie i córeczce. Bezwiednie poszła do jedynego w mieście biura podróży, zobaczyła ofertę za 3999 zł, kierunek Hiszpania. Poleciała do Pampeluny na corridę, widocznie krew musi się dostatecznie przelać. Jednak na miejscu jej uwagi wcale nie przyciągnęły byki, tylko wesołe miasteczko. Wypiła kieliszek anyżowej wódki i poszła na karuzelę. Już po minucie prędkość i zwrotność rollercoastera wywołały koncert krzyków. Asia próbowała tłumić strach zmieszany z ekscytacją, ale się nie dało. Zaczęła krzyczeć wniebogłosy. Z daleka sprawiała wrażenie dużej, najlepiej bawiącej się dziewczynki.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.