04/2023

Paweł Waszak

Rozkosze obmierzłego brzucha,
czyli ucztowanie, jedzenie, żywność w świecie Odysei

Ja powiem, że nie ma nic bardziej ponętnego nad to, kiedy myśl wesoła rządzi całym ludem, a biesiadnicy siedząc rzędem w sali słuchają aojdów, kiedy stoły są pełne chleba i mięsa, a podczaszy czerpie wino z krateru, roznosi i nalewa puchary: to mi się wydaje najpiękniejsze w życiu.

(Odyseja, IX, s. 161, przeł. Jan Parandowski)


To, co Odys uznaje za najpiękniejsze w życiu, w czym zresztą, jak to zobaczymy, uczestniczy często, jest bezsprzecznie ucztą. W naszych rozważaniach postaramy się nie tyle zrekonstruować greckie menu sprzed mniej więcej trzech tysięcy lat, co pokazać, jaką funkcję pełni jedzenie w myśleniu Homera o przedstawianym świecie i w życiu jego bohaterów.


1. Pokarm bóstw
W świecie Odysei jedzą (i piją) niemal wszyscy. Jesteśmy świadkami spożywania pokarmów przez istoty należące do różnych światów. Swój pokarm mają bogowie olimpijscy i pomniejsi, potwory w rodzaju Cyklopów i Lajstrygonów, ludzie różnych stanów i dusze zmarłych.

Wzmianki o jedzeniu czy piciu przez bóstwa są bardzo nieliczne i mało konkretne. Nimfa Kalipso, do której przybywa Hermes, zachowuje się jak gościnna gospodyni:

To rzekłszy bogini przysunęła stół, pełny ambrozji, zmieszała nektar czerwony, i poseł świetlisty jadł i pił. Kiedy zaś skończył i serce nasycił jadłem, przemówił do niej […]. (V, s. 112)


Scena poczęstunku, choć dotyczy istot nadprzyrodzonych, ujęta jest w schemat (tu nieco uproszczony) taki sam jak sceny uczt, biesiad czy poczęstunków ludzi, a więc: przysunięcie stołu – podanie potraw – posiłek – rozmowa.

Narrator nie tłumaczy, co to jest ambrozja i jak ona wygląda. Nie tylko dlatego, że ani on, ani żadni Grecy nigdy nie widzieli tego rarytasu bogów. Jego zresztą niemal w ogóle nie interesuje wygląd pokarmów. Czasem zwraca uwagę na barwę – tak jest w przypadku nektaru, a więc pewnego napoju, któremu przypisuje barwę wina. Z tekstu wynika, że ambrozja musiała być czymś do jedzenia. W całej epopei temat smaku czy wyglądu tego specjału nie został podjęty ani razu. „Zmieszanie” nektaru jest również trochę zagadkowe. Wszyscy trzej tłumacze trochę inaczej podeszli do tej kwestii. U Bronikowskiego oba „dania” występują oddzielnie: „zastawiony ambrozją i rubinowym nektarem”. U Siemieńskiego – podobnie jak u Parandowskiego – mamy:

[…] trzymając przed bożkiem puchary

Z ambrozją, do niej miesza różowe nektary […]. (V, w. 101–102)


Jest to raczej niekonsekwencja tłumacza, gdyż powstałej w ten sposób ingrediencji nie można byłoby pić, a u niego Hermes jadł i popijał. Mieszanie to raczej rozcieńczanie, tak jak ludzie rozcieńczają wino wodą.

Rozmowa Kalipso z Odysem odbywa się również przy stole i podlega podobnemu schematowi:

Ona posadziła go na tronie, z którego dopiero co wstał Hermes, i zastawiła przed nim jadło i napój, strawę, jaką się posilają mężowie śmiertelni. I sama usiadła naprzeciw boskiego Odyssa, a służące podały jej nektar i ambrozję. I tak oboje wyciągali ręce po stojące przed nimi potrawy. A kiedy nacieszyli się jadłem i napojem, z pierwszym słowem odezwała się Kalipso arcyboska. (V, s. 115)


Ludzkich potraw dotyczą w tym fragmencie te same reguły narracyjne co boskich – i jedne, i drugie potraktowane są w sposób niekonkretny. Tak jak nie wiemy nic o wyglądzie np. ambrozji, tak nie wiemy, po jakie „jadło” wyciągał ręce Odys. Zwróćmy jednak uwagę, że na tym samym stole znajdują się potrawy dla bóstw i dla śmiertelników, ale nimfa i człowiek spożywają tylko te, które im przynależą z racji pochodzenia. Nie ma tu mowy o pomieszaniu porządków. Narrator koncentruje się na zasadzie odrębności pokarmów, a pomija ich wygląd czy smak.

2. Pokarm istot gigantycznych i potwornych
Błąkający się po świecie Odys, znalazłszy się w jakimś nieznanym sobie kraju, zastanawia się, kim są jego mieszkańcy. Pyta np.: „[…] jacy to są ludzie, czy zuchwali i dzicy, i niesprawiedliwi, czy też gościnni i bogobojni”. (IX, s. 167) Czasem natrafia na istoty, które, jak się okaże, pod wieloma względami nie przynależą do rodzaju ludzkiego. Również pod względem upodobań kulinarnych.

Cyklop Polifem, jednooki olbrzym, to nie tylko potwór gardzący prawem (IX, s. 173), a więc nieznający prawa dzikus, ale również zdumiewający potwór: niepodobny do człowieka, co chlebem się żywi (IX, s. 166). Żywienie się chlebem jest dla narratora oczywistą cechą wyróżniającą człowieka spośród innych bytów. Tak samo jak świadomość i respektowanie prawa (boskiego i ludzkiego) oraz posługiwanie się językiem. Choć bohaterowie Odysei jedzą przede wszystkim mięso, to jedzenie mięsa nie jest wyznacznikiem człowieczeństwa. (Pewnie dlatego, że człowiek korzysta z mięsa, które samo „urosło”, chleb zaś trzeba „wypracować”).

Nawet gdyby istoty nie-ludzkie jadały chleb, to niektóre szczegóły ich jadłospisu wykluczałyby ich z kategorii ludzi, czyli stworzeń cywilizowanych.

Wspomniany już Polifem jest pasterzem kóz i owiec. To jedyna konkretna istota w świecie Odysei, o której wiemy na pewno, że stale żywi się nabiałem (zresztą – nie tylko nim…). W epopei mamy jeszcze wzmiankę o kraju, którego mieszkańcy powszechnie żywią się produktami mlecznymi, a jest to wzmianka z jednej strony życzliwa, a z drugiej traktująca bardzo częste spożywanie tych produktów jako swego rodzaju ciekawostkę wartą zauważenia.

Wróciłem dopiero po siedmiu latach, zwiedziłem Cypr i Fenicję, Egipt, byłem i u Etiopów, i u Sydonów, i u Erembów, i w Libii, gdzie jagnięta przychodzą na świat z rogami, a owce rodzą trzy razy do roku. Tam, czy to pan, czy pastuch ma zawsze pod dostatkiem sera, mięsa i słodkiego mleka, gdyż owce doi się tam co dzień, jak rok okrągły. (IV, s. 88)


Nie należy jednak sądzić, że doglądanie trzód Homer ma w pogardzie – najwierniejszym sługą Odysa jest przecież świniopas Eumajos.

To, czego dowiemy się o pracy Polifema, jest poniekąd sprzeczne z obrazem społeczności, do której należy:

Płynęliśmy dalej ze smutkiem w sercu, aż przybyliśmy do ziemi dzikich, nie znających prawa Kiklopów. Oni to zdają się tylko na bogów nieśmiertelnych, własnymi rękami ani roślin nie sadzą, ani nie orzą, wszystko u nich niesiewane rośnie i nieuprawne, pszenica i jęczmień, a winna latorośl niesie wino z bujnych gron, które im deszcz szusowy podlewa. Nie masz u nich zgromadzeń ani do narad, ani do sądów, mieszkają na szczytach gór wysokich, w głębokich jaskiniach, każdy stanowi prawo dla swych dzieci i żon i nawzajem się o siebie nie troszczą. (IX, s. 164)


Tym stworom praca na roli i praca w gospodarstwie są właściwie nieznane. Jedzą to, co urosło. Nawet wino robi się im „samo”.

Tymczasem

[…] Wszedłszy do jaskini oglądaliśmy każdą rzecz. Były plecionki ciężkie od serów, były koszary pełne jagniąt i koźląt, wszystko rozdzielone: osobno starsze, osobno średniaki, osobno nowo narodzone. Naczynia były wezbrane serwatką, skopki i cebry przygotowane do udoju. (IX, s. 167)


Polifem-hodowca nie jest więc po prostu nieokrzesanym barbarzyńcą, zachowuje się identycznie jak „człowiek, co chlebem się żywi”, choć sam żywi się serem, a popija mlekiem i serwatką. Jednak ta odrobina cywilizacji nie ma wpływu na jego mentalność. Dzikość, a więc nie-ludzkość jednookiego monstrum wyraża nie tylko przynależność do zatomizowanej społeczności „nie siejącej ani orzącej”, czyli znajdującej się zasadniczo na etapie zbieractwa. To również ludożerstwo.

[…] Wyciągnąwszy ręce i porwawszy dwóch na raz rąbnął nimi o ziemię, jakby to były szczenięta: mózgi wypłynęły i rozlały się po ziemi. Rwąc ich na kawałki, przyrządził sobie wieczerzę i żarł jak lew z gór, nic nie zostawił – ani wnętrzności, ani mięsa, ani kości wypełnionych szpikiem. (IX, s. 169)


To też jest relacja rzeczowa, ale w duchu, rzec by można, naturalistycznym. Jesteśmy świadkami aktu niesłychanego barbarzyństwa, budzącego grozę w narratorze. Podkreśla on zwierzęcość tego, na co patrzy. Po pierwsze, dwaj ludzie zostają potraktowani jak szczenięta, roztrzaskani o ziemię, a więc giną nie w boju, nie zostają uśmierceni orężem, to nawet nie jest złożenie z nich ofiary. Po drugie, zostają rozdarci na kawałki, czyli nie pokrojeni czy rozebrani na części jak zabite zwierzęta, i pożarci na surowo tak, że nic z nich nie zostało. Polifem zachował się, zdaniem Odysa, w sposób charakterystyczny dla lwa górskiego. Ludzie zostali potraktowani jak zwierzęta i po zwierzęcemu.

Komentarz naszego bohatera wydobywa jeszcze jeden aspekt dzikości Cyklopa:

[…] okrutniku, który się nie lękasz zjadać gości we własnym domu […]. (IX, s. 174)


Pogwałcenie świętych praw gościnności w świecie Homera zawsze jest oceniane surowo, tu zaś mamy do czynienia ze szczególnym i okrutnym rodzajem ich naruszenia. Nie tylko nie poczęstował jadłem swoich gości, ale sam ich zjadł!

Podobnie ocenione jest to, czego dopuścili się wobec towarzyszy Odysa olbrzymi Lajstrygonowie:

[…] Ona zaś od razu zawołała z agory przesławnego Antifatesa, swojego męża, który zgotował im srogą zgubę. Złapał jednego z towarzyszy i przyrządził sobie obiad, dwaj inni rzucili się do ucieczki i wbiegli na okręty. (X, s. 181)


Sformułowanie „przyrządził sobie obiad” sugerować może jakieś działania kulinarne, ale raczej chodzi tu o zjedzenie dużego posiłku, jeśli można tak powiedzieć, posiłku, którym jest ciało człowieka przed chwilą uśmierconego (u Bronikowskiego ten fragment występuje w postaci: jednego z druhów porywa i zjada).

[…] Łoskot pękających statków mieszał się z jękiem ginących ludzi. A oni [Lajstrygonowie – PW] ciała jak ryby chwytali ościeniem i nieśli na swe ponure uczty. (X, s. 181)


Ponownie więc Homer wprowadza motyw potraktowania ludzi (a właściwie ich zwłok) jak zwierząt – w tym wypadku ryb, które łowi się ościeniem.

Warto wreszcie wspomnieć o istotnej kwestii, która odróżnia człowieka, a przynajmniej Greka, od istot niecywilizowanych. W świecie Achajów wino pije się rozwodnione. Niemal za każdym razem, gdy Homer opisuje przygotowanie posiłku, a szczególnie uczty, mówi o mieszaniu wina (z wodą) w specjalnym naczyniu – kraterze.

Wino, które przyczyniło się do uwolnienia Odysa wraz z towarzyszami z pieczary Polifema, było niezwykłe:

[…] Dał mi on [Maron – PW] […] dwanaście amfor wina słodkiego, nie mieszanego – zaprawdę, boski to napój. […] Chcąc pić to wino czerwone i słodkie jak miód, nalewa się jedną czarę na dwadzieścia miar wody. Wtedy z krateru podnosi się słodka woń, cudowna – odmówić sobie łyku byłoby wielką przykrością. (IX, s. 166)


Sądząc po podanych proporcjach, musiało być ono niemal esencją, stąd konieczność niezwyczajnego rozcieńczenia. Tymczasem dziki Cyklop pije to wino bez wody. Pije w takiej postaci, w jakiej z premedytacją podał mu je Odys.

Po trzykroć go uraczyłem, a on w swojej głupocie po trzykroć wypił. (IX, s. 171)


Głupota polega na nieświadomości, że wino powinno być zmieszane, w przeciwnym razie grozi szybkim upiciem się. Głupi dzikus nie zażądał rozcieńczenia bardzo mocnego wina, niemal natychmiast stracił przytomność, co przebiegły Odys wykorzystał do ukarania okrutnego barbarzyńcy. Cywilizacja odniosła tryumf nad barbarzyństwem.

Cyklopi, choć mają rozmiary monstrualne i urodą nie grzeszą, mają jednak w sobie pierwiastek ludzki – choćby to, że używają języka, a niektórzy z nich pracują jak ludzie. Podobnie jest z Lajstrygonami, którzy też znają dar mowy, a w dodatku żyją w zorganizowanej społeczności. W przypadku takich quasi-ludzi kanibalizm jest budzącym odrazę wyrazem szczególnej dzikości. Jest jednak pewien stwór, który w niczym nie przypomina człowieka.

[…] W środku urwiska jest pieczara mgłą okryta, zwrócona na zachód, w stronę Erebu: na nią właśnie skierujcie wasz okręt wydrążony, prześwietny Odyssie. Z okrętu najtęższy łucznik nie dosięgnie strzałą w głąb pieczary. Siedzi w niej Skylla, co straszliwie szczeka. Głos ma jak młoda suka, ale to potwór okrutny, nikt się jej widokiem nie ucieszy, nawet dla boga spotkać ją niemiło. Ma dwanaście nóg – wszystkie niekształtne, a na sześciu bardzo długich szyjach sześć głów szkaradnych, zębów trzy rzędy, mocne i gęste, pełne czarnej śmierci. Połowa ciała tkwi w głębokiej pieczarze, a na zewnątrz tej straszliwej czeluści wystawia swe głowy i wypatruje dokoła urwiska, co złowić, czy delfiny, czy psy morskie, niekiedy jednego z tych wielkich potworów, których tysiącami żywi hucząca Amfitryta. Nigdy jeszcze żeglarz struchlały nie mógł się poszczycić, że umknął stąd ze swoim okrętem. Każdym pyskiem wyrywa z okrętu i unosi człowieka. (XII, s. 214)


Skylla jest już poza światem ludzi i quasi-ludzi. To ohydna żarłoczna bestia, która wykracza nawet poza świat zwierzęcy, z którym łączą ją do pewnego stopnia cechy fizyczne.

W swoim nienasyceniu pożera wszystko, co żyje. Nie jest ludożercą, choć ludzi zjada.

[…] Skylla zaczęła ich pożerać u wrót pieczary, a oni krzyczeli i wyciągali do mnie ręce w zmaganiach ze śmiercią. (XII, s. 218)


Budzi ona grozę nie tyle nieuwzględnianiem norm ludzkich, co zachłanną wszystkożernością. To ekstrakt bezlitosnej drapieżności.

[…]

[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.