Arcydzieło, jakim jest opowiadanie Iwaszkiewicza z lat trzydziestych, zyskało na scenie nowe sensy. Jak pamiętamy, Wiktor Ruben, zarządca majątku dla niewidomych dzieci, zostaje wysłany przez lekarza na krótki urlop dla podratowania zdrowia. Odwiedza wujostwo, a także niedaleko położoną posiadłość w Wilku, gdzie piętnaście lat temu był korepetytorem jednej z sześciu córek właścicieli. Patrzy na nie z drugiego brzegu, z perspektywy swych czterdziestu lat, w czasie których przeżył wojnę, a obrazy pól bitewnych usłane trupami, rozstrzelanego dezertera czy Żyda zakłutego bagnetem na łóżku, wciąż powracają, podobnie jak postać zmarłego niedawno na gruźlicę przyjaciela. W życiu wilkowskich sióstr też się wiele zmieniło, poza najmłodszą Tunią, powychodziły za mąż, Julcia ma dwie córki, rozwiedziona Kazia wychowuje syna, Zosia właśnie urodziła pierwsze dziecko, Jola pozostała bezdzietna, a najbliższa mu Fela zmarła dziesięć lat temu na hiszpankę. Wszyscy się postarzeli, ale pamięć mimowolnie przywołuje obrazy pięknego lata z 1914 roku.
Agnieszka Glińska i Marta Konarzewska, dokonując adaptacji opowiadania, zmieniają perspektywę, to nie kobiety są widziane, oceniane przez Wiktora, lecz one bacznie się mu przyglądają i, co najważniejsze, korygują czasem przekornie, czasem ironicznie własny wizerunek, w jakim zatrzasnął je w swej pamięci. Ma to swoje konsekwencje w ujęciu poszczególnych ról kobiecych, choć na pierwszy rzut oka przykuwa uwagę zabieg podzielenia postaci Wiktora na starszego (Adam Nawojczyk) i młodszego (Szymon Czacki). Aktorzy wymieniają się scenami, czasem ze sobą dialogują, młodszy prowadzi temat empatii, identyfikuje się z bohaterem, gdy starszy zdobywa się na nonszalancję i pozostaje raczej zapatrzony we własne ego. Najważniejsze jednak jest to, że rozdwojenie bohatera pozwala na żonglowanie czasem i przestrzenią, na spojrzenie dawne i teraźniejsze – i Wiktora, i pięciu kobiet. Czas się tu rozwidla, zapętla, psychiczne odczucia zmieniają się wraz z przywołaniem przeszłości albo z doznaniami tu i teraz.
Każda z aktorek stara się zagrać wyobrażenie powracającego do dworu mężczyzny o sobie, jakie wyniósł sprzed lat i odpowiedzieć na nie dziś, zgodnie ze swą wzbogaconą o doświadczenia świadomością. Przechodzenie z jednego wierzchołka roli na drugi i ukazywanie swego niemal prywatnego stosunku do nich, wydaje się bardzo trudne, ale aktorki radzą sobie z tym fantastycznie. Nawet ciotka (Aldona Grochal) wychodzi z cienia wuja i zyskuje na scenie autonomię eleganckiej kobiety zaangażowanej w losy kobiet z sąsiedniego dworu.
Dorota Segda, czyli Julcia, najstarsza z sióstr, jest już dojrzałą matroną, żoną przedsiębiorcy Kaweckiego (Jacek Romanowski), który znad gazety serwuje truizmy o wielkości marszałka Józefa Piłsudskiego skonfliktowanego z socjalistą Ignacym Daszyńskim. Wiktor zaś zapamiętał ją jako dwudziestoletnią dziewczynę o cudownie aksamitnej, mięsistej skórze, z którą przeżywał upojne noce „na górce”, czyli pokoju na poddaszu. Wspomnienie jej pięknego, młodego ciała poznanego w czasie udawanego przez oboje snu, towarzyszyło mu przez całe życie jako niezapomniane poczucie rozkoszy. Obecnie rozmowy z Julcią, która niczego z cielesnych zbliżeń nie pamięta albo wszystko wyparła, krążą wokół jej dzieci i codziennych spraw; rozdzielają dawnych kochanków swą pospolitością skuteczniej niż ściana.
Kazia (Anna Radwan), ubrana w letni spodnium, okazuje się nie tyle zakochaną w korepetytorze, jak sądził, niezbyt ładną dziewczyną, ile świadomą siebie i swoich potrzeb kobietą, która oprócz obowiązków ochmistrzyni domowej, utrzymywanej z dzieckiem, nie bez konfliktów, przez szwagra, ma swój świat i ambicje. Ona Wiktora, czego nie chciał dostrzec, prawdziwie kochała, ale teraz rozczarowana małżeństwem zamierza napisać powieść i przyznaje się do fascynacji kobietami. Wątek lesbijskiej, a właściwie biseksualnej miłości został zapożyczony przez adaptatorki od angielskiej pisarki feministki Virginii Woolf, autorki Pani Dalloway i Fal. Kolejnym źródłem tego pomysłu jest udokumentowana przez Radosława Romaniuka w jego świetnej książce Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza autobiograficzna geneza opowiadania o pannach z Wilka, czyli jego inicjacji homoseksualnych. Dokonać się one miały w majątku Byszewy pod Łodzią, należącym do rodziny szkolnego kolegi Józia Świerczyńskiego. Iwaszkiewicz tuż po maturze w 1911 roku spędził wakacje w majątku fascynującego go przyjaciela i jego pięciu braci, którzy w opowiadaniu zostali przedstawieni jako siostry.
Jola w ujęciu Ewy Kaim stała się nie tylko „tą, która się puszcza”, co wyklucza zainteresowanie nią Wiktora, ale stała się elegancką, ubraną w powiewne, zalotne toalety, jak nie przymierzając gwiazda międzywojennego kina, inteligentną i dojrzałą kobietą. Nie krępując się nudnym mężem mecenasem ani siostrami, przyjmuje wizyty licznych panów; swobodne życie erotyczne ma zagłuszyć jej pustkę wewnętrzną, której nie potrafi czy nie chce czym innym zapełnić. Potrafi przy tym być partnerką całkiem poważnych rozmów, czego Wiktor zupełnie nie podejrzewał, gdy się żegnali przed laty. Stąd w spektaklu goście Joli to młodzi socjaliści, a adaptatorki cytują tu, za Romaniukiem, korespondencję pisarza z Zofią Kurkiewicz – z którą walczył o względy Józia, odradzając małżeństwo – gdzie pisał o rozpolitykowanych młodzieńcach z pobliskiej Łodzi, bywających w Byszewach.
Paulina Puślednik, czyli sceniczna Zosia, przed laty uczennica Wiktora, nie tylko go nie kochała jak siostry, ale nie lubiła ani lekcji łaciny, jakich udzielał, ani jego samego. Nie zamierza swego nastawienia zmieniać, nie jest miła, tylko nadal krnąbrna, momentami wręcz niegrzeczna. Bardzo otwarcie demonstruje zniecierpliwienie swoim świeżym macierzyństwem, zmianą wyglądu po ciąży, nie udaje szczęścia, czego zapewne jej rozmówca się spodziewał. To jej zaczepno‑obronne zachowanie wydaje się bardziej autentyczne i współczesne niż w ujęciu pisarza, ukazującego macierzyństwo jako spełnienie kobiety i pasmo nieustannej radości. Podobnie Tunia (Natalia Kaja Chmielewska) też jest bardziej współczesna niż w oryginale. Z aparatem fotograficznym w ręku demonstruje cokolwiek bezwstydnie swoje młode ciało i niezależność umysłową. Gdy Wiktor uczył siostry, była dzieckiem, więc nie żywi wobec niego fascynacji. Jest to zasadnicza zmiana jakościowa w rozumieniu roli młodej dziewczyny, jeśli pamiętać, że jeszcze w filmie Andrzeja Wajdy z 1978 roku Tunia dziecinnie zakochana w Wiktorze próbowała się zastrzelić, z miłości do niego oczywiście.
Wiktor Ruben opuszcza dwór w Wilku i, podobnie jak przed laty, nie podejmuje żadnej decyzji. Zauroczenie Tunią pozostaje bez konsekwencji, gdyby miało się przekształcić w uczucie, musiałby wyrazić jakąkolwiek deklarację. Woli oszukiwać siebie, że jeszcze raz wszystko pozostaje otwarte, niż zauważyć, jak bardzo dawne panny dojrzały, jak urosła ich samoświadomość. W przedstawieniu Agnieszki Glińskiej to kobiety opuszczają Wiktora, stały się wyzwolone, niezależne od spojrzenia innych, każda na swoją miarę zdobyła się na samodzielność umysłową i emocjonalną oraz na autentyczne uczucia. Narcystyczna natura mężczyzny, o skrywanych nawet przed sobą samym skłonnościach homoseksualnych, nie jest w stanie pogodzić się z podobnym wyzwaniem rzeczywistości kobiet.
Przedstawienie stoi znakomitymi rolami, za tło wydarzeń wystarcza biedermeierowska kanapa postawiona przed kilkoma ciemnymi ścianami. W pionowych otworach między nimi widać półki spiżarni zastawione dziesiątkami słoików z przetworami, co przywołuje tradycje dworu. Jedna rzecz wydaje się jednak wątpliwa – osadzenie akcji w noc świętojańską i śpiewane przez aktorki, ustrojone wiankami z polnych kwiatów, ludowe piosenki i tańce. Chyba tu niekonieczne.
Już pierwsza scena jest mocna: oto sceniczny Jarosław (Krzysztof Matuszewski) w kostnicy szpitala w Turczynku wraz Dziadem Szpitalnym, który staje się następnie przewodnikiem narracji (Robert Ciszewski), ubiera do trumny zmarłego na gruźlicę kochanka. Ciało młodego mężczyzny, choć martwe, zachowuje harmonię kształtów i piękno niczym starożytna rzeźba. Jarosław w czułością je przytula, następnie ubiera we własne spodnie i koszulę, a w jej rękawy wpina kosztowne spinki. Ten dowód bezradności wobec spraw ostatecznych wywołuje wzruszenie. Staje się pożegnaniem starego pisarza z życiem pełnym namiętności.
Kowalski jako reżyser stara się unikać dosłowności, postać Jerzego rozdziela na trzech aktorów. Każdy z nich ukazuje inną twarz ukochanego, który miał innych partnerów, kochanki, żonę i kilkoro dzieci, więc uczucie pisarza podlegało wielu skrajnym emocjom. Janek Napieralski – pozostaje osobą tajemniczą i nieobliczalną, Marcin Miodek uosobieniem żywiołowości, a Piotr Biedroń wydaje się najbardziej nieuchwytny, bo uwikłany w inne relacje erotyczne, na które potrzebuje po prostu pieniędzy, a te dostaje od pisarza. Wszyscy zaś poruszają się po różnych poziomach rusztowania przystawionego do tylnej ściany niewielkiej sceny Malarni, co zapewnia aktorom ruch i działanie w różnych sytuacjach, inaczej zdani byliby raczej na mówienie o uczuciach.
Oczywiście żaden z nich czy raczej żadne uosobienie Jerzego nie nawiązuje kontaktu z pisarzem na poziome intelektualnym, Pierwszy koncert skrzypcowy Karola Szymanowskiego ilustrujący scenę kolacji na Stawisku pozostaje niezrozumiany przez młodego mężczyznę. Jedynie żona Anna, zagrana z wielką powściągliwością i klasą przez Annę Kociarz, okazuje się pełnoprawnym partnerem rozmowy o muzyce. Jak dowodzi korespondencja Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów, partnerem wyjątkowo kompetentnym, uważnym i można powiedzieć odbierającym wszystkie dziedziny sztuki na podobnych falach wrażliwości. Nade wszystko pani Anna była partnerem tolerancyjnym, wiedziała doskonale o homoseksualnych skłonnościach i wielu romansach męża, co nie przekreśliło ich wzajemnej bliskości. Spędzili jako małżeństwo ponad pięćdziesiąt lat, wychowali dwie córki, doczekali się wnuków i prawnuków, dla wielu przyjaciół i znajomych tworzyli gościnny, otwarty dom przez wiele dekad, a w czasach okupacji niezwykłe schronienie dla wielu, wielu potrzebujących. Nie zawsze był to dom szczęśliwy, Anna wiele lat cierpiała na chorobę psychiczną, ale nigdy nie została przez swego męża porzucona, przeciwne, był z nią na dobre i złe do końca jej dni.
Gdańskie przedstawienie, niezbyt udane dramaturgicznie czy plastycznie, mówi o sprawach uniwersalnych poważnie, w sposób konkretny i poetycki. Zwłaszcza dziś, gdy osoby o odmiennej niż heteroseksualna orientacji są publicznie wykluczane i poniżane, nabiera istotności. Ludzie zawsze byli, są i będą różni, warto się więc przyglądać ich odmiennościom, bo to najzwyczajniej poszerza rozumienie i sztuki, i nas samych. Pisarz w pięknym opowiadaniu Matka Joanna od aniołów zauważył – „Człowiek to dziwna ptaszka”.
opracowanie, adaptacja i reżyseria – Agnieszka Glińska,
scenariusz i adaptacja – Marta Konarzewska,
scenografia – Monika Nyckowska,
kostiumy – Jagna Janicka,
muzyka – Igor Nikiforow, Jerzy Rogiewicz,
reżyseria światła – Jaqueline Sobiszewski,
wideo – Franciszek Przybylski.
Premiera 1 marca 2019.
wg pomysłu i we współpracy z Kubą Kowalskim,
reżyseria – Kuba Kowalski,
scenografia i kostiumy – Kornelia Dzikowska,
muzyka – Rafał Ryterski,
ruch sceniczny – Katarzyna Sikora,
reżyseria świateł – Damian Pawella.
Premiera 24 lipca 2020.