02/2023

Jerzy Franczak

Ruinki

1.
Zacząłem pisać książkę – i porzuciłem pisanie. Rzecz nosi tytuł Eksplozja. Jest to powieść, która rozwija się (lub zwija) w cieniu wybuchu (w pióropuszu dymu).

Najpierw zajmował mnie temat społeczny i psychologiczny: dwie bohaterki w „średnim wieku”, ich drogi życiowe, które „skrzyżowały się” w liceum, różnice pochodzeniowe i majątkowe, charakterologiczne i temperamentalne…

Wtedy pojawił się wątek przypadku i przeznaczenia albo gry losowej. Spojrzałem na dzieje ich życia, przyjrzałem się chwili obecnej (siedziały akurat w winiarni i gadały) i powiedziałem sobie: no, nie da się… Przecież w każdej sekundzie rusza maszyna losująca i w tej samej sekundzie, nim zdąży uruchomić się kulawa stochastyka narracji, ogłaszany jest wynik losowania!

Wówczas co innego wydało mi się zdumiewające, to mianowicie, że one o tym nie wiedzą, więcej nawet – że każdym swoim słowem i gestem temu przeczą. Przypatrzyłem się i zobaczyłem, w co obie wierzą: że życie nie zostało im dane, tylko zadane. Same tego nie wymyśliły, ten schemat religio podszepnęła im epoka. Ale nie mają dostępu do własnej wiary, bo stanowi ona część oprogramowania, update’owanego przez kulturę i rynek. Czyli że po pierwsze najważniejsza jest samorealizacja, a po drugie – lucky them! – istnieją narzędzia do tej samorealizacji, dostępne w wyspecjalizowanych punktach sprzedaży i online. Jak dotrzeć do prawdy o człowieku, kiedy ona sama formułuje się w skłamanym języku?

Potem pojawiła się sprawa z pozoru czysto warsztatowa: że robota pisarza‑realisty (a w ten sposób zacząłem powieść) przypomina zarządzanie kryzysem. Nieogarniona obfitość zdarzeń, miejsc, przedmiotów. Doznań, uczuć, gestów, grymasów i słów. Za dużo, zbyt obficie, w nadmiarze, aż do bólu, do mdłości. Zacząłem tym niespiesznie rozporządzać. Codzienność ukazała się dokładnie, jak pod lupą powiększającą, tak że zatracił się jej całościowy obraz, ukazały się wszystkie rysy i pęknięcia. Nie, tu nie chodzi o warsztat pisarski, tu chodzi o egzystencję, czyli wychylanie się „na zewnątrz”… Odwracanie wzroku, powroty w nieuważność.

No więc ta nasza nieprzytomność… Przeskoki, skróty, zaokrąglenia, uogólnienia. Za to dostajemy punkty, zupełnie jak w Familiadzie. Trafiamy do winiarni, zasiadamy za stolikiem, wołamy „garçon!” i o razu otrzymujemy zestaw pytań:

P: Jakie jest wnętrze kawiarni?

O: Kameralne. Względnie: klimatyczne.

P: Na kogo czekamy w takim miejscu?

O: Na najlepszego przyjaciela.

P: Co jest czerwone?

O: Wino. Względnie: krew.

A gdy wyczerpiemy zestaw pytań, powraca świadomość, że opowieść nie ogarnie świata, nie odpyta go z wszystkich jego zagadek. Że nie da się opisać wszystkiego, więcej – nie da się opisać wyczerpująco nawet jednego zdarzenia. W środku labiryntu nie ma sekretnej komnaty ze skrzynią pełną skarbów (ani monstrum), lecz kolejny korytarz, który prowadzi z powrotem w ten gąszcz, w to pomieszanie z poplątaniem, w bezlik rozwidleń i ślepych zaułków. Jesteśmy skazani na wieczne krążenie i szukanie, na zbliżanie się i szukanie dystansu, na zawroty głowy i napady paniki, na malutkie euforie, rozpacze i melancholie, a także na krótkie chwile ulgi, kiedy wykonujemy feralny skok między dwoma zdarzeniami, jedno z nich nazywają przyczyną, a drugie skutkiem, i na moment jesteśmy wybawieni od bezmiaru. Bo nie można skakać za daleko i za wysoko, tak samo, jak nie można schodzić za nisko i przyglądać się wszystkiemu z bliska. Nieludzkie są nie tylko gwiazdy, pędzące galaktyki, lata świetlne i parseki kosmicznej pustki, początki wszechświata i jego spektakularne końce, lecz także nasza mikroflora jelitowa, mikroświaty, które powstają w naszych myślach, a nawet mikrofabuły naszych zmysłów. Nie mówiąc o otchłaniach nieświadomości bądź ekonomii. Historia możliwa do opowiedzenia to czerwony chodnik, który rozwija się pomiędzy tymi dwiema przepaściami – tylko tą królewską drogą możemy poruszać się w pozycji wyprostowanej. Zajrzawszy ukradkowo do jednej przepaści i do drugiej, nieodmiennie powracamy na utarty szlak.

A ten szkopuł, że chwila teraźniejsza naładowana jest przeszłością i przyszłością? Czy przez to nie jesteśmy podwójnie nieobecni, nieprzytomni i niepoczytalni? Odpowiedziałem na to pytanie w ten sposób, że zacząłem włazić w korzenie, rozbudowywać genealogie… Na poprzednie pytania zresztą odpowiadałem podobnie – snując tę coraz mniej „moją” i coraz mniej samowitą opowieść.

[…]


[Dalszy ciąg w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.