Zostało kilka ścian i wielkie okno bez stolarki.
Ludzie zabrali wszystko, co mogło się przydać.
Sufit zarwał się i spadł, ani śladu po podłodze.
Pod omszałym dachem mieszkają teraz trawy.
Dzikie zielsko pnie się po rynnach i kominie.
Zbutwiały strop pęka, kruszeje, trzeszczy.
Owady, gryzonie, ptaki gubią swoje cienie.
Świat gra na zawiasach, beczkach, puszkach.
Strzaskane światło błyska w szkle księżyca.
Druty i ostre blachy wypatrują pierwszej krwi.
Nocą kryją się tu tylko bezimienni bezdomni.
Nie wiadomo, dlaczego i po nich ginie ślad.