03/2023

Wojciech Chmielewski

Rzeka

Wolno płynąca, szeroka, zimna i czysta woda. Płytka, latem nawet dziecko może przejść bezpiecznie na drugi brzeg. Trzeba tylko założyć sandały, bo całe łożysko rzeki wyłożone otoczakami. Nurt sprawia, że kamienie porośnięte są śliskimi roślinami, żerują na nich małe stworzonka, które chowają się pod kamień, gdy tylko najmniejsze zmącenie tafli wody zakłóci ich spokój. Te owady, zupełnie łagodne i bardzo płochliwe, nie są, broń Boże, jadowite. Ich błyskawiczny ruch świadczy o tym, że na powierzchni kamienia w ogóle toczy się jakieś życie.

Pewnego dnia podniosłem taki kamień z dna rzeki, odwróciłem, chciałem zobaczyć maleńkiego uciekiniera, ale było tam tylko trochę pachnącego mułu, ciemna zieleń roślin przylepiła się do palców.

Kąpałem się tu latem, woda była płytka, głębsza tylko w jednym miejscu zwanym „pod skałką”, czyli wielkim kamieniem na przeciwległym od miejskiej plaży brzegu, który wspinał się ostro w górę i porósł mieszanym lasem. I zawsze chłodna, płynęła przecież z gór. Dlatego w gorące dni najlepiej było od razu się w niej zanurzyć. Jak przyjemnie!

Pod skałą udawało mi się nawet nurkować w masce, bo byłem bardzo mały. Nagle ogarniała mnie cisza i otaczały rybie pyszczki wyglądające ze szpar między kamieniami. Wyciągam rękę – natychmiast znikają, a ja płynę dalej, to znaczy czepiam się kamieni, szoruję brzuchem po śliskim dnie, to bardzo miłe uczucie, omszałe kamienie, bardzo miękkie, ale muszę się wynurzyć, bo tchu już brak.

Nad wodą słoneczny blask, od strony mostu kolejowego układa się łuskami na wodzie, oślepia, trzeba zmrużyć oczy. Odwracam głowę. W oddaleniu widać drugi most pomalowany na niebiesko, a barierki ma dwukolorowe, niebiesko‑białe. Przejeżdżają nim ciężarówki, samochody, pekaesy, ale stąd ich nie widać.

Zapach wody z rzeki. Do niego należą też nagrzane przez cały dzień kamienie na obu brzegach, w słońcu te otoczaki wydają się nawet całkiem białe, a do tego jakby poukładane jeden obok drugiego. Kto je tak ułożył? Jaka siła? Człowiek na pewno nie wymyśliłby tego wzoru, tak kojącego wzrok przy dłuższym wpatrywaniu się w brzeg. Jest w tych kamieniach ukryty ruch wody, która je tu przyniosła i obojętna popłynęła dalej, do Wisły, w której kończy swój bieg ta rzeka.

Tego dnia Oczkowska zanurzyła spuchnięte stopy w idealnie zimnej wodzie. Uczucie nieporównywalne z żadnym innym. Wracała do Makowa, szła pieszo przez Niemcy i cały Śląsk, z Bielska‑Białej podjechała pociągiem do Krakowa. Potem już znowu piechotą, spała po stodołach u dobrych ludzi, obawiała się bojców z czerwoną gwiazdką na czapkach, którzy nie odpuszczali żadnej, młodej ani starej. Stopy miała miejscami pozdzierane do żywego mięsa, palce powykręcane od obozowych chodaków. Kiedy dochodziła do miasteczka, skręciła w prawo, w stronę drewnianego mostu i zaraz przy nim zeszła na brzeg.

Skawa płynęła. Na wiosnę tego roku niewiele przybrała. Roślinność nad brzegiem była już bujna, dziewczyna odgarnęła obiema rękami wysokie łodygi dzikiego kopru, torowała sobie drogę przez łopiany rosnące na łachach ziemi pomiędzy kamieniami, dalej nie rosło już nic. Oczkowska położyła tobołek na kamieniach, miała w nim pół bochenka chleba, nożyk, zapasową chustę na głowę i ramiona, szylkretowy grzebień, kawałek szarego mydła owinięty w gałganek i butelkę, którą podczas drogi wypełniała wodą. Zdjęła pasiak i starannie położyła go obok tobołka. Jej chude, blade ramiona chłonęły zieleń płynącą od rzeki. Usiadła na większym kamieniu, zzuła bezkształtne buciory i odwinęła poplamione krwią onuce.

Zimna. Długo trzymała w niej stopy, a kiedy po kilku chwilach spojrzała w niebo, zobaczyła krążącą pustułkę. Potem w oddali huknął strzał, ale ona nawet nie odwróciła głowy. Góry stały wokół i podawały sobie echo niknące gdzieś dalej, w wąwozie. Mokre kamienie i woń mułu, poruszyła się gałąź, jakiś większy ptak zatrzepotał w koronie drzewa na drugim brzegu rzeki. W Ravensbrück strzały było słychać codziennie, więc przywykła. W pierwszych obozowych miesiącach tam wewnątrz ogarniała ją trwoga, strzał, potem seria, paraliżowały ją w baraku i podczas pracy, kiedy pchała wypełnioną kamieniami taczkę na wysoką skarpę. Potem już nie bała się wystrzałów, tylko tego, że i ją zabiorą tam, za mur, gdzie odbywały się egzekucje więźniarek.

Czy można sobie wyobrazić, że kiedy to wszystko tam się działo, Skawa tak samo płynęła z łagodnym szemraniem, tak samo tu i ówdzie wyłaniały się z jej nurtu usypane z otoczaków wysepki, suche konary oplecione rzęsą, a w zakolach pod zwisającymi gałęziami wielkich drzew migały nartniki? Chyba nie, to był inny świat, ale Oczkowska wróciła teraz do siebie, do rzeki. Była jeszcze młoda, czuła, jak z każdą chwilą odzyskuje dawne życie.

Wytrwale kąpałem się w Skawie. Potem była pora obiadu przed leniwym popołudniem, który spędzałem na włóczeniu się po miasteczku i okolicach. W kinie codziennie wyświetlali filmy. Widziałem już wszystkie części sagi o Winnetou i Old Shatterhandzie. Dzieliłem się emocjami z babcią, obierającą ziemniaki nad szaflikiem. Potem patrzyłem w niebo nad stodołą krytą czerwoną dachówką, po którym łagodnie snuły się postrzępione chmurki.

– Babciu, dlaczego pani Oczkowska ma takie powyginane palce u stóp?

– To od obozowych chodaków.

– Babciu, a dlaczego ona kruszy chleb do talerza z mlekiem i dopiero potem go zjada?

– Bo nie ma zębów.

– Babciu…

– Dajże mi już spokój, zamęczysz mnie tymi pytaniami.

Następnego dnia zimna woda znowu skrzyła się w słońcu. Niewyczerpane źródło ochłody i pociechy. Okoliczne góry przypatrywały się cierpliwie płynącej rzece. Przyjść tu i zanurzyć się w zielonej wodzie, to chyba tak jakby na chwilę zapomnieć o wszystkim.

październik 2020
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.