Rozmazujący się przez okno w mieszkaniu świat przybierał picassowskie formy. Młodzież tęsknie wypatrywała końca. Co, jeśli minie bezpowrotna szansa na wakacyjną przygodę; miłość do ciała pachnącego spalenizną i winem, niby przypadkiem wylanym na dekolt? Co, jeśli rozpłynie się młodość, a nie stanie się zupełnie nic? Co, jeśli zostaną obdarci z tych doświadczeń i nigdy nie zrozumieją, skąd bierze się ta pustka?
Adam wolno sączył rum, przyglądając się młodej dziewczynie. Gdy ta spuściła z niego wzrok i lekko się zarumieniła, mocniej osunął się w fotelu i cicho westchnął. Była perfekcyjna i wiedział to już wtedy, kiedy pierwszy raz ujrzał ją w klubie. Kiedy wszystkie inne spoglądały milionem wygasłych gwiazd w oczach, ona jedna co rusz głośno się śmiała, pokazywała język bywalcom lokalu lub mało dyskretnie odsłaniała majtki z wizerunkiem brokatowego kucyka. Twarz jej zaś nie zdobiła żadna zmarszczka, uda pozbawione były siniaków, a stopy nie przywykły jeszcze do szpilek.
Podążył więc do tego blasku i zniewolił go w swojej dłoni. W gęstniejącym oczekiwaniu wbitych w nią nadziei i pragnień, za wielkie pieniądze zgodziła się spędzić z nim dwadzieścia cztery godziny, podczas których miał zrobić z nią, co tylko zechce.
– Chcę pobawić się klockami. Zróbmy zamek z wysoką wieżą, w której zamieszka dzikie plemię koczowników z dalekiej planety – rzekł z ledwo zauważalnym drżeniem w głosie Adam. Dziewczyna posłusznie osunęła się na kolana i chwyciła za pierwszy klocek. I tylko ta smuga cienia, która zawisła od tej pory nad jej głową, zdradzała, że dzieje się coś niepokojącego. Mężczyzna zdążył już zrobić mały pomost, kiedy zorientował się, że jego towarzyszka usilnie się w niego wpatruje.
– Dlaczego się nie bawisz?
– Co my wyprawiamy? Myślałam, że będziemy się pieprzyć.
– Nie mów tak brzydko, bo powiem twojej mamusi! Baw się ze mną! – niemal zapiszczał.
– Człowieku, co ty…
– Zamknij się i baw się ze mną! Miałaś nie zadawać żadnych cholernych pytań! – wrzasnął nagle szaleńczo i cisnął klockiem prosto w jej twarz.
Oczy ze szkła nieomal pękły, kiedy pojawiły się pierwsze łzy. Przy koncercie cichego łkania ułożyła urzekającą krzywą wieżę, pełną zakrętów i niebezpiecznych pułapek, z której nie miała prawa wydostać się żadna księżniczka. On zaś wzruszony jej starannością, wrażliwy na cierpienie, niezgrabnie ją przytulił. Później zarządził zawody w turlaniu się po pokoju na czas – od ściany do ściany. Po swoim zwycięstwie śmiał się całym ciałem i skakał z radości, próbując dotknąć sufitu. Czynił to dopóki jego sześćdziesięciopięcioletnie nogi niemo nie wniosły sprzeciwu, a zmęczone ciało nie padło na łóżko. Kazał wtedy przynieść jej latarkę, schować się z nim pod kołdrą i opowiedzieć mu najstraszniejszą historię o duchach, jaką znała.
W końcu zażądał, by przebrała się w skrojoną jakby dla lalki błękitną sukienkę z cekinami i falbankami. Gdy zdejmowała ubranie, rozchichotany stawał na palcach i zasłaniał oczy dłońmi. Czynił to jednak tak, by co chwilę spoglądać na nią przez palce, wstydliwie się przy tym rumieniąc. Gdy się uspokoił, powiedział:
– Będziesz szła, depcząc wiązanki, wianki i bukiety, a płatki kwiatów będą kleiły się do twoich stóp. Będziesz szła dostojnie, wyprostowana, z naręczem konwalii u piersi i różaną koroną przy skroniach. Idąc, pozdrawiaj wiwatujący tłum. – Kroczyła więc wśród jego fanfar, a on co jakiś czas wykrzykiwał: – Umarł król, niech żyje młoda królewna! Niech żyje!
Kiedy przerwał, coś w nim na moment się zapaliło i przeniósł się do zupełnie innego świata, w którym nawet jego głos brzmiał zupełnie odmiennie.
– To była czysta, nieskalana przeczuciem nieświadomość. Coś się nagle zmieniło, jakieś niezrozumiałe bicie serca zaczęło pojawiać się, gdy wybiegaliśmy na podwórko, a one tam były. Coś nas gnało, jakiś szał, nieznane wcześniej tchnienie. Stawaliśmy w bezpiecznej odległości, każdy wsadzał ręce w kieszenie, pogwizdywał, szturchał kolegę. Wszystko, byle tylko sprawić wrażenie, że się nimi nie interesujemy, że tak naprawdę nie chcemy być blisko nich. One prychały, szeptały sobie coś do uszu i wskazywały nas palcami. Tak jakby wiedziały o czymś szybciej niż my. Odległość zmniejszała się z biegiem dni, aż w końcu zaczęliśmy wychodzić na podwórko dla nich, a nie dla kolegów. Zaczęła się rywalizacja o to, kto jest najzabawniejszy, najsilniejszy i najlepszy w te wszystkie gry, w które wzajemnie się wtajemniczaliśmy – słowa Adama rozmywały się w powietrzu, a on z każdym zdaniem wypuszczał je coraz ciszej. W końcu zaczął bezgłośnie poruszać ustami, ale dziewczyna nie przerywała mu tak długo, dopóki sam nie uznał, że skończył. – Tak, później było już tylko inaczej – rzucił nagle głośniej i spojrzał na nią inaczej niż do tej pory. – Pokaż, jak bardzo się we mnie zakochałaś. Tak jak to robią nastolatki w twoim wieku.
Starała się wyobrazić sobie miłość. Ubrać ją w barwy i zapachy, a formę w kształt. Myślała tak intensywnie, że mimowolnie zmarszczyła nos i zmrużyła oczy. Przez chwilę wyglądała jak mała, bezbronna dziewczynka, stojąca przed zadaniem, którego nie rozumie. W końcu strach przed agresją mężczyzny sprawił, że pojawił się obraz. Przypomniała sobie wakacje u babci na wsi i zapach wiśniowego sadu. Ciepły śmiech i czasy, kiedy wspólnie robiły konfitury, a wieczorami słuchała opowieści o jej młodości. Do czasu, kiedy babcia nie zaczęła zmieniać się w usychający liść, który pewnego dnia wzleciał i nigdy już nie wylądował ponownie na Ziemi. Prócz tej wizji nie zobaczyła nic więcej, gdyż od mężczyzn otrzymała wyłącznie pasmo upokorzeń i krzywd. Zrobiła więc to, czego zdążyli już ją nauczyć. Rozłożyła nogi przed Adamem i zalotnie puściła do niego oko.
– Nie, nie, nie tak! Nie chcę nabuchanej przedmiotowości. Chcę ujrzeć nierozwiniętą krągłość twoich kształtów i plastyczną, nieokrzesaną jeszcze komiczność ruchów. Gdzie w tobie irracjonalna buńczuczność i tętniąca witalność? Jesteś przecież nastolatką. Skrzyżuj nóżki, zgarb się lekko, opuść jedną skarpetkę. Dlaczego nie paplesz i nie robisz kapryśnych min, skrywających zakłopotanie? Dlaczego nie nosisz żółtych adidasów i nie żujesz teraz gumy?! – pytał coraz bardziej zirytowany. W końcu podszedł do niej i delikatnie pogłaskał po policzku. – Kochasz mnie już? – wyszeptał. Milczała, więc odpowiedział sobie sam. – Tak, na pewno kochasz. Nieśmiało, nieumiejętnie, ale z rodzącą się pewnością, że to na zabój, do końca życia i nic nas nigdy nie powstrzyma. Na pewno dziś nie zaśniesz, bo będziesz zbyt rozemocjonowana nowym dla siebie uczuciem – mówił z taką pasją, że aż w kącikach ust osiadła mu ślina. – Jak masz na imię?
– Natalia – odpowiedziała cicho, patrząc w podłogę.
– Dobrze, Justyno. To dobrze, że kochasz – mężczyzna odwrócił się do niej plecami i podszedł do okna. Nic nie mógł przez nie dostrzec, gdyż krople deszczu skutecznie zamazały rzeczywistość. Próbował przetrzeć szybę palcem, jednakże odniosło to odwrotny efekt. Świat wyglądał teraz jak pobojowisko ze snu psychopaty.
– Wiesz, raz jeden spotkałem się z kobietą w moim wieku. To była dobrze usytuowana, sympatyczna pani inżynier, wykładająca na niewielkiej uczelni. Kiedy jednak w końcu ukazała przede mną swoje rozpadające się ciało, poczułem na nim oddech Kostuchy. Nie chciałem nawet złapać za jej zmarszczoną dłoń, a jej zwisające piersi budziły we mnie odrazę. Nie zdążyłem nawet zaprotestować, kiedy wbiła we mnie swoje żabie usta i zaczęła dusić mnie językiem. Popełniła gwałt na moim ciele, sapiąc i pocąc się jak zwierzę. Po wszystkim wtuliła się we mnie i oczekiwała pieszczot. Kiedy w końcu wyszła, długo płakałem, nie mogąc zrozumieć, jak mogłem do tego dopuścić. Nigdy więcej nie powtórzę tego błędu.
Mężczyzna nagle rozbił butelkę po rumie o blat stołu i z ostrą końcówką w dłoni począł wolno się do niej zbliżać.
– Jest tylko jeden sposób, byś zawsze została taka jak teraz. Nie martw się, będę o ciebie dbał i codziennie zmieniał ci ubranka. Muszę tylko zmazać ten makijaż. To nienaturalne i nie pasuje do twojego wieku.
– O nie, Adamie, tego jest już za wiele. Ta młoda dama nie jest Justyną i nie jest też kimś, kogo szukasz i za kim tęsknisz. Marsz do pokoju, ta pani musi już iść do domu.
Dziewczyna zadrżała na dźwięk chrapliwego głosu staruszki, która przez nikogo niezauważona niespiesznie wyłaniała się z ciemnego kąta pokoju. Najpierw ukazała się jej twarz z olbrzymimi, chorobliwie błękitnymi oczami i drobnymi ustami. Później dotarło ciało żylaste i mocno zgarbione, tak że niewiele brakowało, by dotykała nosem podłogi. Podpierała się laską, a zbliżając się do nich, ocierała się o wszystkie przedmioty po drodze. Była niewidoma.
– Ale mamo, dlaczego mi to robisz? Ja jej potrzebuję.
– To nie ona, synku. Wracaj do pokoju. Już czas na sen – powiedziała z czułością i zanurzyła dłoń w jego włosach. Adam zareagował na to cichym mruczeniem, pozwalając odebrać sobie butelkę.
– Dziecko, jeśli chcesz opuścić cała to mieszkanie, to zbliż się do mnie i pomóż mi dojść do drzwi – rzuciła. Skulona na podłodze dziewczyna wyglądała jak zaszczute zwierzę, dogorywające w sidłach kłusownika. Ostatkiem sił, prowadzona przez nieznaną sobie wcześniej siłę, zebrała się jednak do tego, by wstać i podejść do staruszki. Kiedy już była blisko niej, ta z szybkością, o którą nikt by nie mógł jej podejrzewać, złapała ją za rękę, a drugą dłonią dotknęła twarzy.
– Spokojnie, nic ci nie zrobię – szepnęła, by po chwili, w zamyśleniu, powiedzieć: – Tak, teraz już rozumiem. Uciekaj już lepiej.
Nastolatka, wybiegając z mieszkania, raz jeszcze odwróciła się w stronę kobiety, która wciąż tkwiła w tym samym miejscu. Wbijając w nią swoje puste oczy. Przez moment dziewczyna miała wrażenie, że one wszystko widzą.
– Jeśli kiedyś przypomnisz sobie, jak to jest być tak młodą, jaką powinnaś być, zapukaj do naszych drzwi. Adaś na pewno się ucieszy.