Po pierwszej i, co tu wiele mówić, zachłannej, a nawet gorączkowej lekturze, zacząłem zastanawiać się, czy czytałbym ten zbiorek równie zachłannie i gorączkowo, gdyby jego autorem nie był znany mi dobrze, a może nawet bardzo dobrze Zbigniew Mikołejko? Czy dałbym się ponieść tym wierszom, tej poezji, gdyby jej twórcą był ktoś, kogo nie znam? Albo jeszcze inaczej: czy gdyby wcześniej zestaw sześciu lub siedmiu wierszy opatrzonych na przykład nic mi nie mówiącym pseudonimem autor przysłałby na moje nazwisko jako propozycję do druku w „Twórczości”, zakwalifikowałbym je do publikacji czy może zareagowałbym zachowawczo i niczym Wisława Szymborska – redagująca pół wieku temu Pocztę Literacką w krakowskim „Życiu Literackim” – odpisałbym autorowi: „Na druk jeszcze za wcześnie”? Pytanie retoryczne, rzecz jasna.
A jednak zbiór wierszy Gorzkie żale, opatrzony znaczącym i dającym do myślenia podtytułem Rzeczy z lat 2012−2016, jest dla mnie ogromnym, ale to naprawdę ogromnym zaskoczeniem, tyle razy bowiem rozmawiając z ich autorem także o poezji, nigdy nie pomyślałem nawet, co już wyznałem wyżej, że być może pisze on wiersze. Teraz, czytając jego debiutancki tomik, zastanawiam się, jak wielką tajemnicą jest ludzki umysł, ale także dusza, skoro wypowiadając się tak obszernie i tak często w swoich regularnie publikowanych esejach naukowych i literackich, a także publicystycznych artykułach, widać jednak Mikołejko nie wypowiedział wszystkiego, skoro zwrócił się w stronę poetyckiej metafory. Cóż, miał rację Edward Stachura, stawiając już w pierwszym zdaniu swojej słynnej książki z roku 1975 tezę: „Wszystko jest poezją, każdy jest poetą”. To prawda, każdy jest poetą, każdy może być poetą, zarówno ten, kto nie ma o poezji zielonego pojęcia, jak i ten, kto o poezji wie wszystko. Niewykluczone nawet, że temu drugiemu trudniej być poetą.
Bywa też, że od pierwszej osoby ważniejsza okazuje się osoba druga, albo że pierwsza osoba ukrywa się za postacią czy też pod postacią drugiej osoby, czego dowodem „jakbyś” w Lekcji martwego języka (objawieniu) i w Nadbrzeżu, ponadto „twój ból” w ⁂(W szronie ust rana języka), „twój policzek” w ⁂(Ciemniej). Także w wierszu W podróży ważniejsza jest druga osoba: „porzucony przez język, / tracisz”, „I nie wiesz, co cię porywa do istnienia, / do oddechu”, „Nierozpoznany, daleki od siebie, / nie zaznajesz zmazy ni łaski”, chociaż wedle wszelkiego prawdopodobieństwa akurat w tym tekście podmiot mówi sam do siebie, albo inaczej: porte-parole poety zwraca się do swojego alter ego. Oczywiście podmiot Mikołejki wypowiada się także w pierwszej osobie, nie może być inaczej, ale robi to poniekąd mimochodem, nie kładąc wcale na zaimku pierwszoosobowym specjalnie silnego akcentu, posługując się raczej zaimkiem dzierżawczym. W wierszu Pobyt wyznaje: „śmierć zaglądała mi w gardło i trzewia”, w wierszu Młody dąb w październiku okazuje się, że ów dąb rośnie od „pod mym oknem”, w wierszu Jeruzalem opisuje poeta „moje miasto”, w czterowersie ⁂(Noc powtarza się tej nocy) mówi o „moich kotach” i „moim sercu”, w Wezwaniu przepowiada zaś sobie: „niech pomyślę”, „niech zgadnę”, „niech zrozumiem”, „niech powiem”.
Bohater Gorzkich żali nie epatuje ani własną podmiotowością czy – tak to ujmę – jestestwem, indywidualnością i wyjątkowością, ani przekonaniami i poglądami, mówi o sobie mniej, niż spodziewalibyśmy się tego; być może nawet mniej, niż chciałby lub powinien, ale jednak mówi swoje i to, co mówi, a także jak mówi, ma odpowiednią wagę. Na przykład wtedy, gdy w nagłosie jednego z wierszy bez tytułu konstatuje: „Tu jestem”, a w Sierpniu: „Siedzę” i „Nie czekam na nic”, natomiast w wygłosie ⁂(Straszne, straszne jak nikiel) powiada: „Milczę zatem: kołek modlitwy przebija mi serce”. Jak na poetę z krwi i kości, jak na poetę z bożej łaski – z jednej strony, z drugiej zaś – jak na filozofa przystało, Zbigniew Mikołejko zna wagę słowa, liczy się z nim, nie nadużywa jego znaczenia, inaczej mówiąc: nie rzuca słów na wiatr.
Martwy tor kolejowy,
rdza, nędzna trawa i ruiny baraków
[…]
nawet drzewa nie
chcą
tutaj umierać.
Tak naprawdę nie ma iść dokąd.
Wszelka droga jest
ciemnym kamieniem.
Wszelki oddech jest śmiercią.
Rzeczywistość opisywana w kolejnych wierszach to rzeczywistość nie tyle apokaliptyczna, ile postapokaliptyczna, i to w stanie permanentnym postapokaliptyczna. Sytuacja podmiotu, którym jest każdy, kto widzi tę rzeczywistość tak samo oraz tak, a nie inaczej, okazuje się opresyjna i w tej opresyjności beznadziejna, bo bezwyjściowa.
Słowa klucze do świata zgoła opisowej liryki tego poety to: szarość, mgła, wieczór, noc, cisza, brud, kamień, popiół, krew, samotność, a ponadto pustka. Tym samym liryka ta mogłaby wydać się ascetyczna, gdyby nie fakt, że jej siłą napędzającą jest metafora, jaką autor posługuje się z wielką inwencją; atakując już to naszą odbiorczą wyobraźnię, już to nasze przyzwyczajenia i oczekiwania raz z mniejszą, raz z większą siłą (w kolejności w jakiej pojawiają się w książce): „czarna śmierć”, „mgła agonii”, „kamień serca”, „kropla światła”, „taniec krwi”, „taniec żył”, „tatuaż myśli”, „serce ognia”, „krtań wody”, „gardło wieczoru”, „jad księżyca”, „tchawica snu”, „płomień krwi”, „pajęczyna kości”, „kwiat mózgu”, „purpura żył”, „psalm kości”, „głazy chmur”, „litania deszczu”, „popioły modlitwy”, „łza wieczoru”, „rana nocy”, „płomienie flag”, „muszla śmierci”, „sito snu”, „rdza krwi”, „kwiat snu”, „łza krwi”. Poeta nie wypowiada się wprost, czyli literalnie, retorycznie, dyskursywnie, lecz nie wprost poprzez przenośnię, a nawet poprzez złożony z kilku przenośni rozbudowany – bywa, że fantasmagoryczny – obraz.
Dramat poety, a ściślej dramat poezji jest dramatem języka. O ile Mikołejko unika refleksji autotematycznej, o tyle nie jest w stanie uniknąć refleksji metapoetyckiej. Próżno jednak szukać w Gorzkich żalach wiersza, który pełniłby rolę klasycznego, czy choćby tylko typowego wykładu sztuki poetyckiej; zagadnieniem tego poety bowiem nie jest to, co określamy mianem ars poetica, lecz język, za pomocą którego komunikuje się on z drugim człowiekiem, ze światem. Ale, co znamienne, pisząc o języku, poeta pisze i o języku rozumianym jako mowa, i o języku jako organie mowy.
Już w otwierającym książkę wierszu ⁂(Wreszcie) mamy „trochę krwi na języku”, inny wiersz bez tytułu zaczyna się konstatacją „Język skwierczy i pęka”, ów język to zarazem „ogień modlitwy” i „popiół litanii”, w Lekcji martwego języka (objawieniu) okazuje się językiem „splecionym w węzeł / ciszy”, ale do życia pobudza go „ostroga słów”; trzeba odwagi poety, aby „oślepłe struny słów” zabrzmiały na nowo. „Porzucony przez język” poeta z wiersza W podróży w sąsiadującym z nim wierszu Wezwanie posługuje się „językiem goryczy”, w Sierpniu odczuwa zaś „gorzki ślad na języku”, natomiast w wierszu ⁂(Takie tam słowa) dopuszcza do głosu „słowa bez adresu”. Niewykluczone zresztą, że właśnie te „słowa bez adresu”, wypowiedziane nie wiadomo do kogo, wysłane nie wiadomo dokąd, nie wiadomo po co, określą – jakby wzięte ze szkoły poetyckiej Tadeusza Różewicza – „nic” z wiersza Nad ranem, z którym zmagamy się dzień w dzień, od rana do wieczora, a które to „Nic nie jest jeszcze formą i nie ma imienia”.
Wiersze, a raczej poetyckie rzeczy Zbigniewa Mikołejki – cokolwiek by o nich powiedzieć, to przecież konkretne, zmysłowe, sensualne, fizyczne – okazują się koniec końców także metafizyczne, przenikające na wskroś nie tylko zmysły, ale także umysł i ducha. Cokolwiek to znaczy.