powoli się to wszystko komplikuje i zagęszcza tak że aż upraszcza
powraca z rozproszenia a powraca z wyczuciem serdecznym
teraz gospodarzy sobie w najlepsze w przeszłości
a ta bardziej jest niż była kiedyś przy stole
oczy jak lustra pogłębione w sobie w tamtej i tej osobie
nie trzeba już planów na przyszłość
wspominania przeszłości i kondolencji nie trzeba
kondensuje się wszystko w jeden jedyny skurcz rozkurcz
wystarczy czyjaś postać choćby słowo obraz jakiś déjà vu
migawka przelotna a już cały album wertuje się i na hurra
klisze wywoływane na zdjęciach nakładają się na siebie
powoli się to wszystko upraszcza i do cna prześwietla w otwartej ciemni
nie potrzeba wmyślać się wczuwać wystarczy błysk pstryk
ot zapach chleba powszedniego jak dzisiaj a już odpuszczam winy
stoję w kolejce do spożywczaka za peerelu i nad wodą z ojcem
który też upraszcza się coraz bardziej i bez miary lecz serdecznie
na pół umarły a żywy jak nigdy głupstwo dla świata dla wnuka
któremu darował zestaw jak żywcem wzięty z muzeum wędkarstwa
spławiki ręcznie dłubane i malowane antenki biało-czerwone
ciężarki które niejedną noc przeleżały na niejednym dnie
zardzewiałe błyski na szczupaki które już dawno się spięły
(brakuje bambusowej wędki, ta już dawno stoi u mnie w gablocie obok flagi)
a razem z tym testamentem siebie samego żywego przekazał
serdecznego odklejonego z albumu czasu wiszącego w próżni
jedną nogą nad grobem drugą nad taflą nad blatem
jak kropka chleba uproszczony jak na haczyku zapytania znak
przed zarzutem w taką że ho ho serdeczną głębinę