W jakiejś teorii końcówka poprzedniego akapitu, powyższego, czyli w ogóle pierwszego tutaj, każde „to coś” jest osobnym opowiadaniem. A co tam, powieścią. I bardzo ci to odpowiada, ale nie rozwiązuje podróżnego dylematu. Popapranych wątpliwości. Tych ponurych myśli. Nie rozwiązuje. Nie.
Kolektywnie więc zwątpiliśmy, że chodzi o odgłosy, które można z książki wydusić. Dosłownie. Tymi rękoma. Zaciśniętymi na jej twardej lub miękkiej oprawie. Coraz mocniej i mocniej. Robiącymi inne, mniej lub bardziej przykre i nieprzyzwoite, rzeczy. Odrywającymi skrzydełka, które w tej chwili – co zrobić – za bardzo przypominają uszy. A to tylko początek. Możesz jeszcze dojść do wielu wniosków. Zauważasz w końcu, że mówisz na głos do siebie. Bo tylko ty tu jesteś. Że się nie słuchasz, bo po co, ale mówisz. Głośno i wyraźnie:
„Nigdzie nie jadę”.
I jeszcze, jeszcze coś. Proszę. Są takie chwile…
„Pierdolę”.
Są takie chwile, kiedy czujesz się jak postać z kreskówki. Właśnie w tym momencie to przeżywasz. Przeżuwasz. Temu chcesz się poddać. Temu poddajesz. Kładziesz się na ziemi. Jakbyś słuchał moich słów: połóż się. Połóż się wygodnie. Nogi prosto. Ręce wzdłuż ciała. Wyobraź sobie, że nic nie musisz i powoli zamknij oczy. Jesteśmy tylko my. Zaraz będziesz tylko ty, a ja stanę się odległym głosem. Oddychaj. Wdech. I wydech. Nie śpiesz się. Poczuj, jak robi ci się ciepło, wygodnie. Twoje ciało jest coraz cięższe. Staje się bezwładne. To uczucie idzie od stóp. Idzie wzwyż. Poddaj mu się. Jest przyjemne. Wdech. I wydech. Wdech. I wydech. Doświadczasz już tego w rękach. Twoje dłonie są coraz cięższe. Prawie ich już nie czujesz. Przedramiona, ramiona. Coraz cięższe. Wdech. I wydech. Wiesz, że nic nie musisz. Jesteś chwilą, w której przebywasz. Jesteś tą przyjemnością. Tym ciężarem. Rozpływasz się…
Wdech.
I wydech.
Jesteś częścią wszystkiego. Słyszysz siebie w jedności ze wszystkim. Czujesz, jak się zamykasz. Jak zamknięta zostaje ta pierdolona książka. Zaraz nie będzie ani ciebie, ani jej. Nie walcz z tym. Niech książka się zamknie, z nią wszystkie te durne opowieści. Ich idiotyczni bohaterowie. Przebrzydłe tła wydarzeń. Śmierdzące analizy społeczne. A przede wszystkim szeleszczące kartki, które ranią palce, nawet gdy ich nie przekładamy. Nie dotykamy. To ten różnoformatowy dramat życia…
A właśnie zrobiłem sobie coś w ucho i cholernie boli.
I to jak. Bardzo. Bardzo. Końca nie potrafię w tej chwili dostrzec. Końca tej niewygody. Ale powtarzam sobie, że zawsze jakiś jest. Że przecież zdążyłem się przyzwyczaić do różnych form boleści. Mniej lub jeszcze mniej sensownych. Ale w tej chwili faktycznie mam ochotę wczołgać się w tamten kąt. Tam, w samym rogu pokoju, do czegoś pewnie w rodzaju kolejnego pokoju. Piwnicy. Czegokolwiek. Niech tylko głowa pod tymi cegłami się zmieści. Niech tylko nic mi na nią nie spadnie. To chyba niezbyt wygórowane oczekiwanie.
Przez chwilę, albo przed chwilą, miałem wrażenie, że ktoś mnie ścigał, czegoś ode mnie chciał. Że wyrażało się to w wyciągniętych rękach zakończonych ostrymi narzędziami oraz w niewyraźnym artykułowaniu nazwisk ludzi, których podobno powinienem znać. Czy też kiedyś może znałem? Nie wiem, to chyba bez znaczenia, czy faktycznie coś takiego miało miejsce, czy tylko miałem takie wrażenie. Wydawało mi się. I tak dalej. W prawdzie lub wyobraźni – a najlepiej: w złudzeniu – udało mi się zbiec i niech zostanie tak jak najdłużej. Żadnych ran na plecach, wystarczy to jedno ucho nie do końca w formie.
Powiedzmy, że zbiegłem tą niską wnęką. Że jednak mój łeb w niej się zmieścił. W takiej chwili nie mam żadnych oczekiwań. Przynajmniej głośno ich nie wypowiadam. Cieszę się chwilą. Głowa cała. Reszta ciała też się przecisnęła. Nikt nie łapał za kostki, nie wyciągał za nie ani nawet nie ranił. Doceniam ten moment, w którym wzrok przyzwyczaja się do ciemności, a serce wraca do swojego umiarkowanie regularnego tempa. Zdrowie. Dalsze obietnice podtrzymywania go. Harmonia. Lekarz niezły w swoim profesjonalnym obiektywizmie i spostrzegawczości:
– Czy zrobił pan sobie coś w ucho?
Gabinet, siedzisz w gabinecie. Jeszcze gorzej.
– Doktorze…
– Słucham.
– Lekarzu…
– Czy pan sobie coś zrobił w ucho książką? Tą książką?
Trudno nam odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Prawie pytanie. Atmosfera jest niezła. Znachor zna się na swoim fachu. Ucho jakby już nawet w lepszej formie lub postaci. Pielęgniarki nie widzimy, ale na pewno gdzieś jest i z pewnością będzie bardzo miła. Pojawiło się również to przyjemne mrowienie pod czaszką. Dziecko szczęścia. Niech ta chwila jeszcze trochę z nami się pomęczy. Prosimy. Dość głośno i dość wyraźnie:
„Czyli nie udało mi się nigdzie wyjechać”.
Bardzo dobrze.
„Bardzo dobrze”.
Teraz właściwą rzeczą byłby namysł nad tym, co lekarzowi powiedzieć. Do których wad lub słabości się przyznać. A to niesamowicie trudne, kiedy naprawdę czujesz, że wszystko jest w porządku. Że ta chwila nawet miło spędza z tobą czas. Że jesteś wybrańcem losu i nikt nie chce zepchnąć cię ze schodów. Co jeszcze mógłbyś zdobyć przy tak niewielkim nakładzie pracy? Pomyśl o tym… Ciesz się. Teraz tylko ty. Niech tak już zostanie. Teraz…
Ta chwila miło spędza z nami czas. Jest bezpiecznie. Sympatycznie. Jakimś cudem odsuwam od siebie ból i inne dolegliwości. Czy nie było już tak kiedyś? „Może”. Sami sobie odpowiadamy na wiele pozornie prostych pytań. Nie jesteśmy już więc w gabinecie lekarskim. Nikt nas nie osłuchuje. Nie każe spojrzeć w prawo, w lewo, do góry i do dołu. Kaszlnąć. Wstać. Usiąść. Kaszlnąć jeszcze raz. Dotknąć palcem nosa. Spojrzeć na kartkę z jakimiś kolorowymi kółeczkami. Coś opowiedzieć. Tak bez końca. Nikt nie zagląda nam w ucho. A światło, które regularnie nas oślepia, nie pochodzi z zabawnej latareczki lekarskiej.
Myślisz o tym, że te latarki przypominają długopis. Latarka jak długopis. Czy tak to się nazywa? Chciałbyś mieć taką. Tylko po co? Masz inne rzeczy. Nie pamiętasz gdzie, ale z pewnością posiadasz je. Ale czy rzeczywiście je posiadasz, skoro nie potrafiłbyś ich odnaleźć w razie konieczności? Chyba nawet nie byłbyś w stanie wskazać przybliżonego miejsca ich spoczynku. „Spoczynku”? Czemu użyłeś akurat tego słowa?
I znowu światło. Dość to zabawne. Masz wrażenie, że po każdym jego rozbłysku, tym nagłym oślepieniu, twoje myśli kierują się w inną stronę. Nie pytasz, jak to możliwe. W tej chwili nic nie budzi twoich podejrzeń. Wiesz, że trzeba podjąć jakieś decyzje. Tak dłużej już być nie może. Szum. Miarowy szum wokół ciebie wpływa mobilizująco. Zaczniesz od tej sprawy. Nie masz żadnych wątpliwości. Raz – dwa. Rozwiążesz ją na zawsze. Po cichu. Bez krzyków, bez niepotrzebnych perturbacji. Raz – na zawsze. Potem zajmiesz się tym. Będzie to trochę bardziej skomplikowane. Oceniasz z perspektywy czasu, który możesz temu poświęcić. Będziesz musiał poświęcić. Nie, żadnych trudności. I gdy będzie po tym, rozpocznie się…
„Światło”.
Muszę przyznać, trochę się przestraszyłem. Myślałem, że jestem w łóżku, w trochę przepoconej pościeli, a okazuje się, że na chwilę straciłem przytomność. W pociągu. Prostuję się na siedzeniu, lekka niewygoda, musiało przypalać mnie słońce od dłuższego czasu. W przedziale ze mną atrakcyjna dziewczyna. Aż nie chcę myśleć, czy siedziałem tyle przy niej z otwartymi ustami, całkiem nieświadomy niczego. Co robić? Co zrobić? Napiłbym się czegoś, ale muszę też iść do toalety. Strzeliło mi w kręgosłupie podczas prostowania się. Czy mogła usłyszeć? Jaki wstyd… Czy w ogóle przyglądała mi się przez ten cały czas? Albo chociaż z ciekawością – byłoby miło, gdyby z sympatią – zerkała na mnie od czasu do czasu? Sam już nie wiem…
Próbując zebrać fakty, dochodzę do wniosku, że nie mam chyba zbyt wiele ciekawego do przeanalizowania. Nie pamiętam ani kiedy, ani jak wsiadłem do pociągu. Logiczne więc wydaje się, że nie powinienem wiedzieć, dokąd zmierza. I tak faktycznie jest, choć to żadne pocieszenie. Nie widzę też żadnych bagaży, ale przy tym rozglądaniu się strzeliło mi w szyi. Teraz odrobinę mnie to rozbawiło. A co być może najistotniejsze, nie jestem w stanie rozpoznać krajobrazu za oknem. Zachodzące słońce zdominowało cały widok. Oślepia mnie. Nic więcej poza nim nie potrafię dostrzec. Czyli to tyle? Żadnych znaków szczególnych, tablic, napisów, przedmiotów mniej lub bardziej przypadkowych, które mogłyby coś zasugerować. I pozostaje tajemnicza dziewczyna, która podoba mi się coraz bardziej. Ubrana w czarną, skromną i obcisłą sukienkę. Rajstopy. Czarne buty zdjęła, postawiła tuż obok stóp. Czarne proste włosy do ramion. A im dłużej jej się przyglądam, tym więcej dostrzegam czarnych elementów. Naszyjnik. Pierścionek. Spinka we włosach. Niewielka broszka. Paznokcie u rąk i u stóp. Torebka. Jakby było ich coraz więcej i jakby miały coś ważnego oznaczać. Chciałbym ją zapytać, kiedy wsiadła, ale chyba znam odpowiedź. A może w ogóle mnie to nie interesuje. Nie muszę wiedzieć, czy to ja dosiadłem się do jej przedziału, czy ona do mojego, gdy byłem tego świadomy lub później. Zresztą, jej obecność zaczęła działać na mnie tak kojąco, że nie odczuwam żadnego dyskomfortu w tej sytuacji.
I nie chce o niczym innym myśleć. Tylko ona i on. Różne możliwości. Niekończące się opcje, które najpewniej będzie bardzo trudno zacząć i jeszcze trudniej skończyć. Bardzo przyjemna myśl. Niech tylko na mnie spojrzy. Niech…
I tunel.
Znowu nas nie ma albo nie możemy być. Dla nikogo. Dla niczego. Nawet dla siebie. Jeszcze przed chwilą w czymś widzieliśmy sens i przyjemność, teraz odczuwamy rodzaj zdenerwowania po zniknięciu. Stres po zniknięciu. Rozstrój wszystkiego, bo przecież nagle wszystko zniknęło. My też. Coś widzieliśmy – nie widzimy niczego. W coś wierzyliśmy lub chcieliśmy wierzyć – i tak dalej. Bez końca. Za chwilę być może zadamy sobie pytanie, czy jej też już nie ma. I co dalej?
Ciemność nas zaskoczyła. Wzięła się znikąd i pomieszała nasze zmysły. Nagle, jakby bez powodu, zrobiło się nieprzyjemnie. Szum dookoła. W uszach. Zintensyfikował się, choć nie lubimy tego określenia. Ale teraz niczego nie lubimy. Wrażenie zimna. Szybkiego wysychania potu na skórze. Jej odsłoniętej części. Zimna wilgoć ubrań. Ciężar. Nieświeżość. Włos uparcie drażniący prawą powiekę. Skurcz w lewej stopie, potem w drugiej. Trudności z oddechem. Z przełykaniem śliny. Ze sobą, z nami. Cały czas coś się dzieje. Inne partie ciała dają o sobie znać. Nie wydaje nam się, by prowadziło to do czegoś konkretnego. By to ciało chciało nam coś spójnego przekazać. Wydaje się teraz tylko zbiorem przypadkowych sygnałów lub wrażeń, które bez wyraźnego powodu odbieramy, niechętnie rejestrujemy.
Być może, gdybyśmy spróbowali poruszyć…
„Światło”.
Coś powróciło do poprzedniego stanu, ale coś też zostało tutaj ze mną. Z nami? Nie potrafię powiedzieć. Jeszcze nic nie widzę, nie dostrzegam. Oczy muszą na nowo przyzwyczaić się do jasności. Oswoić z konturami. Ale raczej wciąż jestem w przedziale. Chyba nic się nie zmieniło. Nie jest to ani pocieszające, ani rozczarowujące. Może jedynie drobną zmianę dostrzegam w tajemniczej dziewczynie, jak już ją wcześniej nazwałem. Dla moich potrzeb. Albo nie?
Chyba podniosła nieznacznie głowę. Dzięki temu dostrzegłem czarne kolczyki. To już żadne zaskoczenie. Sprawia wrażenie, jakby mi się przyglądała wyjątkowo czarnymi oczyma. Może po prostu bardzo ciemnymi? Patrzy na mnie lub w punkt tuż przy mojej głowie. Nie potrafię powiedzieć. Albo tylko wydaje mi się, że te oczy są tak nienaturalne? Nie przyzwyczaiłem się jeszcze do otoczenia po wyjechaniu z tunelu? Mogę tak sobie wmawiać. Ale nic się nie poprawia. Nieruchomość obrazów i wrażeń. Nic się nie zmienia. Tkwię. Nie czekam. Nie zastanawiam się. Nie niecierpliwię. Poddaję się, ale nie wiem komu lub czemu. Choć brzmi to nieco żałośnie.
Nagle i bez powodu pojawia się we mnie myśl, by coś powiedzieć. Wręcz zażartować do mojej towarzyszki podróży. Współpodróżniczki? Może to nawet ona jakimś niezauważalnym prawie gestem podsunęła mi ten pomysł. Ośmieliła lub coś. A tego czegoś mogę się chwycić, chyba właśnie to było mi potrzebne.
[Pod ręką wyczuwam książkę. Jednak mam książkę na kolanach. I jestem w podróży.]