02/2024

Jacek Lilpop

Sny

Sen – morze na nie
Kilka dni temu taki sen – morski. Morze na nie – całkowicie. Śnię, że jestem na morzu‑oceanie i jest ono straszne. Przeraźliwe, puste, rozsztormione w grzywy. Jest siwe i bezsensowne. W brzuchu nudności, a dokoła ta siwostalowa, zbełtana straszność. Właśnie strach. Uciec stąd. Przerażenie tym morzem.


Sen ze strachem
Z Joasią w Łazach. Chcę jej pokazać las, bo pamiętam jeszcze, jak to było, ale trochę on już podobny do tego lasu ostatnio ze Szczytna, ze świerkami, z górą, piachem, dołami.


Sen bełdanowy
Noc na jeziorze Bełdany. Ktoś na łódkę wchodzi. Bronić! Jakiś wrzask wydaję, aż się budzę, ale nic, cisza bez chlupotów, bujań.


Sen nurkowy I
Powtarzający się, gdzieś na skalistym afrykańskim wybrzeżu, trochę brzeg płowy, wulkaniczno‑porowaty, przypominający kanaryjski, nad błękitnym oceanem. My w tej modrej, przezroczystej i głębokiej wodzie pływamy, nurkujemy i nagle widzę w dole, głęboko pod nami, nad samym dnem, długie, ciemne, niemal czarne, wielkie ryby rekinie i chcę krzyczeć do tamtych, że rekiny są pod nami, bo oni, koledzy, też w wodzie i na brzegu grupkami, wśród skał, jakby w kamieniołomach się to działo. Krzyczę, bo te rekiny idą ku powierzchni, są coraz bliżej, a woda jest zimna i błękitna. Boję się, ale jest we mnie też ciekawość, co teraz będzie.


Sen wagarowicza
Wielokrotnie powtarzany, że za chwilę koniec roku albo klasówka, a ja nic nie umiem, bo nie chodziłem, kolejny raz nie byłem na lekcji angielskiego, rosyjskiego, matematyki.


Sen z 26/27
Szpital, ten na Solcu, gdzie Mama latem leżała, ale trochę też jakby ten szpital z dzieciństwa na Koszykowej, bo drzwi do sal jasne, chyba korytarz, schody, ja na schodach, poniżej za drzwiami (odmykanymi) w świetle korytarza – Oni, o czymś rozmawiają. Chyba wychodzę z tego Solca na Koszykowej na podwórze i widzę z daleka, że idzie Basia z koleżanką, uśmiechnięte. Widzi mnie i macha radośnie, że zaraz, że za chwileczkę, żebym poczekał, i ze śmiechem zbiegają po schodach do budynku po prawej. Skąd ona tutaj? I taka radosna? Po coś wbiegły i z daleka woła do mnie, czego nie słyszę, bo głosy ulicy, jeszcze coś dodała, ale nie dosłyszałem, znikają w dole po schodkach, więc idę za nimi. Drzwi. Też rozchylane – odmykam, zaglądam, a tam muzyka! Zabawa, tłum tańczy twista. Studniówka? Ktoś znajomy z brzegu w tańcu i dziewczyna w krótkiej spódniczce. Patrzę, a to Kobylińska! Tutaj? Z USA przeleciała? Krągła, księżycowa twarz Kobylińskiej. A cześć! Co słychać? – mówi. Coś odpowiadam, ale nie słyszę siebie, taki gwar i muzyka. Widzę, że jednak zmieniła się, wyrudziała jakby, bo rzęsy blond jak u rudych, takie jasne i brwi też, dziwne, bo włosy bez zmian – mysie, opalona? Budzę się.


Sen kosmiczno‑internatowy
Niedobry. Nigdy jeszcze takiego nie miałem. My, cała klasa czy grupa, albo wycieczka, właściwie wywiezieni rakietami za zgodą rodziców na wycieczkę na inną planetę, gdzie jakaś drewniana szkoła, internat, laboratorium kosmiczne, bo jesteśmy w sali, jakby wykładowej z podium, na którym stoimy, chyba nadzy (jak ja kiedyś w szpitalu na Koszykowej) albo w płaszczach. I co to będzie? Co oni chcą zrobić? A oni wbiegają w białych kitlach, wejściami dwoma obok katedry, jak asystenci w auli na wydziale chemii na Pasteura, wbiegają z drutami i przypinają nam elektrody do nóg i nadgarstków. Włączają fale, czuję, że przepływa przeze mnie jakiś ciepły prąd jak po zastrzyku wapna, ale nie jest to uczucie nieprzyjemne. Zostajemy sami.

Szkoła stara, pokoje z łóżkami żelaznymi i wąskie korytarze z gablotami. Stoły chemiczne, laboratoryjne. Pusto. Snujemy się, nie wiedząc, co to wszystko znaczy, te laboratoria, te fale, elektrody. Jestem niespokojny, że coś tu nie gra, że to jakiś podstęp, pułapka, że nas wywieźli. Ale reszta zadowolona, że fajnie, rozłażą się po salach, korytarzach, zaglądają. Zatrzymuję Maćka Lipskiego i pokazuję wajchę na ścianie z płytkami. To chyba jest jakiś przełącznik. To chyba tutaj, stąd te fale. Usiłuję mu wytłumaczyć, zwrócić uwagę, żeby zbadał, bo jest chemikiem, naukowcem, doktorem i się zna. Jakoś nie trafiają do niego moje obawy, wpierw bagatelizuje, potem jednak zaciekawiony przekręca wajchę, która iskrzy. Jakiś facet, jeden z tych z sali, przebiega w białym okryciu, spiesząc się. Chwytam go za rękę, wyrywa się w tym białym kitlu naukowca, docenta, doktora, asystenta. Szarpanina. Popycham go do urządzenia na ścianie, szybko przesuwam wajchę i włączam prąd. Facet wyrywa się i ucieka, zatrzaskując drzwi. Ach, więc to tak! To nie są bezpieczne fale! Co oni knują? Mam niedobre podejrzenie, że już wielu przed nami tu ściągnięto i wyssano z nich, ale co. Bo wiem, że coś wysysają, ale co? Krew? O co tu chodzi?

Schodzę drewnianym schodami na tył gmachu. Za oszklonymi drzwiami peron, jakby dworzec pod dachem. Pełno dzieci, młodzieży, bawią się, biegają po ogrodzie. To ci, którzy chcą wyjechać pociągami. Niech jadą, proszę bardzo. Nikogo tu się nie zatrzymuje, ale ja wiem, że z tej podróży już nikt nie wraca. Teraz już wiem, jestem tego pewien. Przejrzałem ich! Chociaż nie znam szczegółów, jak to się dzieje, jak oni to robią. Ale już wiem, że wszyscy tutaj na peronie, nieświadomi niczego, już nie wrócą do gmachu, że muszą zginąć!

Lecę z Basią (to chyba Basia), udało mi się ją wyciągnąć i chyba uciekliśmy rakietą‑planetą. Obok na innej jeden z naszych, wołam do niego, aby uważał, bo zaraz będzie wybuch, macha ręką, zaraz, zaraz – muszę się wysikać. Ląduje na jednym z białych kraterów i sika, a my lecimy, wirujemy, spadamy w kosmos czarny ze światłami planet i słońc.

Jesteśmy już w mieście, uciekliśmy, wylądowaliśmy na ulicy, na Nowym Świecie, a oni tam, w tym internacie na planecie, wywiezieni, porwani. Pędzę ulicą wśród tłumu i szukam telefonu, żeby zadzwonić do znajomych, do rodziców tych dzieci, aby ostrzec, powiedzieć, co się stało, o zagrożeniu. Nikt mi nie wierzy. Obojętność. Zajęci swoimi sprawami, spieszą się, nie słuchają albo lekceważą:

– Przecież to wycieczka. Za kilka dni wszyscy wrócą.

– Jak to – mówię – nie widzicie, co się dzieje, że ludzie znikają?!

– E tam, przecież to tylko wycieczka. Za kilka dni wrócą.

Budzę się.

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.