Przedmiotem mojego zainteresowania będzie tu kilka szczegółów „pierwszej młodości poetyckiej” – interesujących, gdy spojrzeć na nie z perspektywy socjologii czy psychologii, bo przyglądaniu się im towarzyszą następujące pytania (na które trudno udzielić odpowiedzi): Kiedy i jak zostaje się poetą? Które z doświadczeń decyduje? Przekroczenie której ze słabo widocznych granic ma charakter rozstrzygający?
Sam autor Niepokoju oceniał swoje literackie pierwociny surowo i bez sentymentu: „ta pierwsza młodość poetycka była podobna do wielu innych. Nie byłem cudownym dzieckiem, w żadnym wypadku”. W pełnej przekory rozmowie z Krystyną Nastulanką z 1965 roku, drwiąc ze społecznej roli poety („Poeci dzielą się na takich, którzy zawsze czują się poetami, i na takich, którzy nie zawsze się nimi czują. Tym pierwszym to uczucie towarzyszy we wszystkich okolicznościach życia. Nawet pewne czynności fizjologiczne odprawiają z tym przekonaniem, że są poetami”) Różewicz przyznaje: „Poetą czułem się w gimnazjum, nawet czułem się wtedy jakby wyróżniony. […] W szkole koledzy czekali, żebym napisał coś na przykład na andrzejki czy inną okazję… […] Ta świadomość opuściła mnie w czasie sporadycznego przebywania w tzw. «środowisku»”. I wyjaśnia w tej samej wypowiedzi, że jego młodość wyglądała „zupełnie przeciętnie. Bez odchyleń” – „Szkoła powszechna, harcerstwo, sodalicja… itd. […] Pierwszy mój wiersz ukazał się piśmie Sodalicji Mariańskiej, jego źródła były metafizyczne”2. Oto ów tekst:
płynie jej orszak błękitny,
skowronki radość dzwonią
kwiaty modlitwą kwitną.
Modlą się lilie niewinne
(ręce dzieci, myśli czyste) –
niech ich prośby zmażą nam winy
bo tak nie mogą prosić grzeszne usta.
Niech słońce do Twej świętej głowy
za łask zdroje, w podzięce
przypnie wieniec kolorowy –
promienną tęczę3.
Podglebie owego debiutanckiego utworu poetyckiego jest nie tyle metafizyczne, co otwarcie religijne. Nie przez przypadek Modlitwa ukazała się w numerze majowym, miesiącu, w którym liturgia katolicka szczególną uwagę poświęca Matce Bożej. Sytuację liryczną i retoryczną ramę wypowiedzi przedstawił przed laty Tadeusz Kłak, szczególną uwagę zwracając na koncept organizujący semantyczną konstrukcję wiersza. Zostają tu sobie przeciwstawione świat roślinno‑zwierzęcy (łąka, skowronki, kwiaty, przede wszystkim lilie) i rzeczywistość ludzka. Przyroda wydaje się domeną niewinności. Jeśli prawidłowo rekonstruuję intencje niespełna siedemnastoletniego autora – warunkiem sine qua non owej naturalnej, pierwotnej nieskazitelności jest, podobnie jak w opowieści o upadku pierwszych rodziców, brak świadomości grzechu (stąd niemal znak równości między „liliami niewinnymi” a „rękami dzieci, myślami czystymi”). „Grzeszne” są usta tych, którzy wyszli już ze sfery wczesnodziecięcego zakorzenienia w świecie, którzy poznali grzech.
Modlitwy nie sposób interpretować, można ją zaledwie streścić – jak większość przedwojennych utworów Tadeusza Różewicza nie jest ona (i być nie może) niczym więcej niż próbą poetycką debiutującego autora, niezdolnego jeszcze do stworzenia odrębnej jakości artystycznej – raczej reprodukującego i powtarzającego to, co w obrębie tradycji poetyckiej zdołał dotychczas samodzielnie rozpoznać i przyswoić. Trudno rozeznać, czy widoczna nieregularność sylabiczna (od pięcio- do jedenastozgłoskowca), z zarysowującą się tendencją do wyrównywania rozmiaru wersów (na dwanaście linijek cztery ośmiozgłoskowe i trzy siedmiozgłoskowe) oraz wyraźna predylekcja do rymów niedokładnych (włącznie z tak oryginalnymi połączeniami konsonantycznymi, jak „czyste – usta”), są tu rezultatem świadomej decyzji czy raczej świadectwem niezbyt jeszcze wysokich umiejętności warsztatowych.
[…]
[Ciąg dalszy w numerze.]