Szczepkowska jest pisarką z bogatym i różnorodnym dorobkiem, w którym są i książki poetyckie, i zbiory felietonów, i opowieści autobiograficzne, i także – przede wszystkim – zbiory opowiadań, bo to literacka forma, która jej najbardziej odpowiada i w której osiąga szczególnie wysoki poziom. „Opowiadania spadają na mnie nagle i bez związku z tym, co się dzieje na zewnątrz” – napisała Szczepkowska w notce na okładce swojej najnowszej książki – Wyspy Teo. Jeśli to prawda z tym „spadaniem”, to inni autorzy mogą jej tylko pozazdrościć. Raczej tu sobie jednak lekko zażartowała, ale to nie ma większego znaczenia. Znaczenie ma to, że łatwo można w jej opowiadaniach dostrzec odcisk tego, „co się dzieje na zewnątrz”.
W tym samym krótkim tekście jest inne zdanie – ważniejsze – w którym pisze, że te historie, jakie na nią „spadły”, miała ochotę „opowiedzieć spokojnie, bez obowiązującego neurotyzmu”. Taka deklaracja mogłaby wyjść spod pióra na przykład Tomasza Manna. Nie żartuję. Szczepkowska jest pisarką dysponującą tradycyjnym warsztatem; pisze spokojnie i właśnie bez „obowiązującego neurotyzmu”. Za sformułowaniem tym kryje się pewnie delikatny przytyk do współczesnej literatury – nazwijmy ją tak – małego realizmu obyczajowego z naciskiem na krzywdę kobiet.
Wyspa Teo składa się z pięciu opowiadań – trzech długich i dwóch krótkich, które stanowią klamrę całości. Pierwsze z nich sugeruje, co jest osią całego tomu. Autorka zawiesza jego akcję w dramatycznym momencie, żeby – jak pisze – opowiedzieć „kilka innych, z tajemnicą w środku, a cała ta historia przepłynie przez nie raz z większą, raz z mniejszą siłą. Wszystko się przecież przeplata i wiąże ze sobą”. Ma więc to opowiadanie dwoje bohaterów: wieloryba samotnika i warszawską dziennikarkę telewizyjną. Wieloryb odbywa swoją coroczną wędrówkę przez ocean, ale tym razem coś mu nie pasuje, ma kłopot z nawigacją, czuje, że wszystko wokół niego jest zmienione. I błądzi – trafia do płytszej wody, inna jest jej temperatura i brakuje ryb, do jakich jest przyzwyczajony. Dziennikarka w pośpiechu przemierza samochodem miasto i wspomina swojego brata, który związał się z aktywistami ekologicznymi. Jego znajomi wypływają w morze łódką skleconą z papirusu, żeby dotrzeć do oceanicznej wyspy i właśnie wtedy, gdy dziennikarka przebija się przez miasto, napotykają na Bałtyku wieloryba i dzwonią po pomoc morskich służb.
Mamy więc niszczoną przez plastik naturę, co dotyka nawet największego ssaka, i zawodną cywilizację, w której zanurzona jest dziennikarka. W następnych opowiadaniach Szczepkowskiej to zderzenie natury i cywilizacji przewija się dyskretnie jako temat przewodni. W Przeprowadzce bohater znajduje list do swojego przodka napisany w 1515 roku przez Ameriga Vespucciego (oczywiście fikcyjny, bo Vespucci zmarł trzy lata wcześniej). Opisuje w nim swoje pierwsze spotkanie z wielorybami, choć „piękne są te ryby ponad zdolność słów”, dodaje: „powiem Panu, że nagle naszła mnie myśl, jasnowidzenie raczej, że my, ludzie, to wszystko kiedyś popsujemy”. I miał rację. W następnym opowiadaniu jest jednak epizod, w którym kioskarka referuje klientowi opisaną w gazecie akcję młodych ludzi ratujących wieloryba w Bałtyku. Istnieje więc jeszcze jakaś międzygatunkowa solidarność. A kioskarka komentuje: „Bo świat zwariował do tego stopnia, że wieloryby mylą morza, a to wszystko chyba przez plastik, który im niszczy mózgi”. Szczepkowska kontynuuje przez kolejne opowiadania wątek ekologiczny, choć w wersji „ratunkowej”, a nie niszczącej, jak się spodziewał Vespucci z cytowanego listu. No, ale to jest epoka ekologicznej świadomości. Wielkie wieloryby cierpią, a małe osy dają sobie radę, co jest osią malowniczego i utrzymanego w stylu staroświeckiego kryminału opowiadania Przeprowadzka, którego finał zaskakuje nawet doświadczonego detektywa.
Wątek ekologiczny osiąga swoją kulminację w ostatnim – tytułowym – opowiadaniu tej książki. Wyspa, na której kiedyś była cywilizacja wysokich blondynów, zniszczona przez „dzikość” odradza się za sprawą autystycznego chłopaka, który niekiedy wydaje z siebie dźwięki podobne do tych, jakie emitują humbaki. (Te ich pieśni to jedna z tajemnic współczesnej nauki). Niszczenie natury – transmitowane przez telewizję – osiągnęło już taki stopień, że bohater opowiadania pakuje się i zamierza z autystycznym synem jechać na rajską wyspę Teo, gdzie rządzą kobiety.
Kobiety i ich sprawy też zajmują w Wyspie Teo ważne miejsce. Szczepkowska opisuje w opowiadaniach, których akcja dzieje się pod koniec
Na swój sposób żywiołem są wszystkie kobiety pojawiające się w prozie Szczepkowskiej – od warszawskiej dziennikarki, po mieszkanki tajemniczej wyspy Teo. Szczególną postacią jest wśród nich Maestra, tytułowa bohaterka trzeciego w kolejności utworu. Szczególną, bo to żywioł „wygasający”. Światowej sławy śpiewaczka operowa przybywa do Warszawy na swój benefis, który okazał się sukcesem, ale na przekór Maestrze, która jest zwolenniczką operowej tradycji, a nie szaleństw scenicznych młodego reżysera wystawiającego Toskę w karykaturalnie „nowoczesny” sposób ze stadem koni i wśród dymu symbolizującego wszechogarniający smog. Jej świat się rozpada i lekko zniedołężniała gwiazda scen operowych pragnie już tylko miłości, balkonu i paprotki. Udziela wywiadu niedoświadczonej dziennikarce z plotkarskiej gazetki i opowiada jej historię swojego życia, ale ona redakcji nie interesuje – ważne jest tylko to, że zapałała afektem do statysty przebranego za konia, bo można było na pierwszej stronie postawić pytanie: „Czyżby seks z koniem?”. Degrengolada.
Akcja trzech opowiadań Szczepkowskiej usytułowana jest w teraźniejszości, dwóch – w ostatniej dekadzie