Blasius wewnątrz
Całe zło bierze się z nazwania. Jest od słowa. Pies żyje instynktownie, my dawno już przestaliśmy. Suka po prostu rodzi dzieci i dba o nie, ile trzeba, w jej mózgu nie pojawi sie hasło „macierzyństwo” czy „dzidziuś”, a już tym bardziej „coś mi się od życia należy” – u człowieka pojawi się i będzie to dopiero początek. Zaczną się ciągi słów klonujące w nieskończoność nie kończące się znaczenia wszystkiego; wszystko jest już nazwane, każdy czyn, myśl i zamiar – to słowa. Natychmiast owrzodzone znaczeniami innych słów. Ponadto definicje każdego słowa ulegają bezustannym modyfikacjom, widzi się w słowach nośniki tego, co aktualnie zostaje ustanowione… Końca nie ma, początku nie było.
Bazyli Blasius rozmyśla spokojnie o takich jak powyżej dylematach cynamonowych, wychodząc od idei występującej aż nazbyt powszechnie dwoistości, a często wieloznaczności, wykraczającej daleko poza prosty dualizm znaczeń.
Oto więc wiersz, który wpadł mu w ręce po śmierci matki. Najpiękniejsza, najdelikatniejsza egzegeza świętej tajemnicy życia. Schowana pomiędzy stronicami zbutwiałego i poszarzałego egzemplarza Pożegnania jesieni Stanisława Ignacego Witkiewicza z 1927 roku z oderwaną okładką. Widać te trzy wersy miały dla pani Akne wielkie znaczenia. Bazyli czytał ten idealny, wyłoniony z mroku historii pracrumb:
Rzekł Anioł, który stał nad mych narodzin łożem:
„Okruszku, wyrzucony przez Radości morze,
Idź, kochaj, i pamiętaj: nikt ci nie pomoże”
Był autor, William Blake, nie było tłumacza ani oryginału. Ale i tak przez wiele lat sycił się doskonałością tego utworu. Odnalazł w nim wszystko, każdy aspekt życia. Przesłanie, wytłumaczenie, potęgę ducha i wiarę w siebie.
I oto niepodziewanie trafił na inne tłumaczenie, dokładnie drugą stronę medalu – przekleństwo, szyderstwo i wyrok, skazanie bez winy. Zakaz nadziei, na wsparcie, porozumienie z innym człowiekiem.
Anioł, który z wysoka towarzyszył moim narodzinom,
Powiedział: „Ze szczęścia i radości stworzona dziecino,
Idź kochaj i niech ci żadna rzecz nie pomoże na ziemi”
Pamiętać, że cokolwiek się stanie, trzeba liczyć na siebie, a żyć w przekonaniu, że jest się wydanym na pastwę samotności – dwie różne rzeczy. Do oryginału wiersza Blake’a nigdy nie dotarł.
Blasius na zewnątrz
Tamtego wieczoru, kiedy zaczęło się astronomiczne lato, ale nieoczekiwanie zima pokazała swój pazur i niepokojące, cienkie jak opłatki skrawki kry z całym dostojeństwem anomalii płynęły leniwie burą Odrą w stronę odległego morza, przecząc zasadom natury i elegancji – Bazyli Blasius siedział na połamanej ławce na skraju rozsypującego się nabrzeża i nucił pod nosem popularną melodię.
− Aa, ja to znam – zawołała przechodząca za jego plecami dziewczyna z karminowymi włosami. Towarzyszący jej chudy chłopak udekorowany nastroszoną czupryną irokeza westchnął i zatrzymał się. – Pan to powtórzy, pan powtórzy…
Dziewczyna podeszła, ciągnąc chłopaka za rękę. Szedł opornie, jak zwierzę stawiające daremny opór.
Blasius zanucił jeszcze raz, na koniec chwycił kamyk leżący przy bucie i rzucił krótkim ruchem do rzeki.
− Plum – powiedział przy tym.
− Takie były słowa śmieszne – dziewczyna poruszyła palcami wolnej ręki, przymknęła oczy, szukając w pamięci. – Jak to było, jak to było…
Więc Blasius zaśpiewał pod nosem, od niechcenia:
− London Bridge is falling down, Falling down, falling down…
− Nie-e, to było śmieszne, po polsku, takie… cha-cha, takie!
− A to jest właśnie śmieszne – Blasius westchnął. Na moment zawahał się, ale zwyciężyła jego natura. Rozłożył dłonie, nie odsuwając od siebie łokci. Popatrzył na dziewczynę. Chłopak stał za nią i zza jej ramienia skrzywioną twarzą manifestował irytację. – Życie składa sie z drobiazgów, moi drodzy, to co uważamy za ważne, znaczące i istotne, jest tak naprawdę bez znaczenia i dzieje sie mimo nas. Znaczenie mają sprawy drobne, ulotne i pozornie błahe.
− I co z tego? – wtrącił zniecierpliwiony chłopak. Chciał odejść, ale dziewczyna wciąż nie puszczała jego ręki.
− Ze zgrozą przyglądam się, jak powoli, prawie niezauważalnie, małymi kroczkami, zapada się nasza cywilizacja. Most londyński wali się…
− Co to ma do nas – chłopak wzruszył ramionami.
− Jak to było… Taka śmieszna piosenka – dziewczyna wciąż usiłowała sobie przypomnieć, odchodząc w zamyśleniu.
Miesiące 2014
Styczeń. Nie ośmieliłem się. Nie odważyłem się. – W mniejszym lub większym stopniu wszyscy przeżywamy to samo. Emocje, sny. Pragnienia i namiętności. Różnimy się tylko stopniami komplikacji, rozumienia, poziomem inteligencji i ekspresji. Wszyscy mamy jedną jaźń. Tylko w różny sposób z niej korzystamy. – Słabi, zanim zdechną, mają oddać wszystko silnym. I niech zdychają powoli, by mogli oddać jak najwięcej.
Luty. Straciłem węch. Jestem przerażony! Świat bezwonny jest przerażający. Nic nie istnieje. – Nie ma jednego świata. Mój ogląd w dzieciństwie był inny. Inne moralne osądy. – Kobieta: wiem, że masz rację, ale ja zrobię inaczej. – Nastąpiła taka erupcja słowa pisanego przez mądrych i głupich, że nie ma już białych plam, nie ma tego, co zostało jeszcze do napisania. Nie, czas książek się nie skończył. Jest teraz tylko wielka chwila zadławienia się. Myślę, że potem nastąpi rzygnięcie. – Poczucie winy po ejakulacji determinuje całą postawę mężczyzny… wobec wszystkiego.
Marzec. Otacza nas tyle tajemnic, że nie ma powodu wymyślać Boga, który sam w sobie jest tajemnicą nie do zgłębienia. Tautologiczna maskarada. – Kiedy umieramy, idziemy do lepszego świata. Spotkamy się z Bogiem. To jedyna pociecha za życia. A samo życie?
Kwiecień. Trochę pisałem, trochę myślałem, chwilami robiłem to jednocześnie.
Maj. Młodość sama w sobie jest piękna. Może dlatego, że tak szybko przemija (z filmu jakiegoś, usłyszane). – Ludzie proponują sobie różne gry. Zaczynają, a gdy przyjmujesz reguły, rozgrywają cię według zasad, które sami sformułowali i znają je lepiej od ciebie. W razie czego odwołują się do świętych reguł praw naturalnych. O których wszak możesz nic nie wiedzieć.
Czerwiec. Fallus służy mężczyźnie do doraźnej satysfakcji, częstej, ale tymczasowej. Wagina dla kobiety to organizacja całego życia. Doraźne satysfakcje to tylko epizody właściwie, bez większego znaczenia. – Dlaczego wódka? Narkotyki? Jesteśmy przerażeni i zmęczeni świadomością. Jasność umysłu jest tyleż pożądana, co przerażająca. – Nie jest źle? Okazało się, że to tylko złudne wyobrażenie panowania nad wszystkim.
Lipiec. Brakuje mi wyobraźni do zabijania z klasą. A inaczej tego robić nie należy. Nie wątpię, że brak mi też doświadczenia. – Zraniona kobieta to dzikie zwierzę na wolności.
Sierpień. Każda kultura po osiągnięciu apogeum upadnie. Pochłonie jak barbarzyństwo. My, jeśli mieliśmy kiedykolwiek apogeum, dawno już go nie mamy. Staczamy się jako kultura, porosną nas chaszcze. Zapewne będziemy arabskimi pariasami lub niewolnikami Chin. – Bóg jest skazą. Nie da się jej usunąć, trzeba trwać mimo.
Wrzesień. Do tego wczoraj pogubiłem się podczas powrotu na Prawy Brzeg. Pomyliłem tramwaje, pojechałem nie tam, gdzie trzeba, musiałem wracać, łaziłem, czekałem, jeździłem wte i wewte w środku miasta, na Lewym Brzegu. Daleka jest droga do domu.
Październik. Tak piszą bracia prawosławni… katolicy, podejmiecie dyskusję? Czytam to prowokacyjne wyzwanie i widzę aż nazbyt wyraźnie obowiązujący powszechnie ład. Świat dzieli się na wyznawców. Ja nie podejmę dyskusji. Nie jestem katolikiem, nie utożsamiam się, a bracia prawosławni to nie moi bracia. Prosta konstatacja, podziały determinują. Klany nade wszystko. Zadający pytanie należy do potężnego klanu, utożsamia się z nim i rzuca wyzwanie innemu klanowi.
Listopad. Że one, po przejściu w stan aerotyczny, stają się doskonałe. Nie są już motywowane przez biologię, zamieniają się w monstra bez uczuć. Bo i skąd miałyby się brać uczucia? Chłód dominuje. – Zegar odmierza coraz krótsze odcinki czasu. Zabawne, kiedy się to widzi. Zabawne, a powinno być przerażające.
Grudzień. Psy wiedzą, kiedy umrą, chowają się w kącie, by nie robić tego na naszych oczach. Tak postępuje też człowiek, który chce popełnić samobójstwo. – Próżnia jest stanem boskim. Wyjątkowym. Natura nie znosi próżni, wszystko, co możemy nazwać naturą, nie toleruje próżni, wchodzi w nią i wypełnia swoją treścią. Podczas gdy próżnia (beztreść i nic) jest doskonała. Jest naturą Boga. – Czas robi starość. Zmienia, deformuje, oszpeca. Cierpliwie, powoli przemienia piękno w szpetotę. Mamy jednak rozum i uczucia, którymi przy odrobinie dobrych chęci skuteczne przeciwstawimy się konsekwencjom czasu. Potrafimy zedrzeć z osoby kochanej sfilcowane, zetlałe koce, wydobyć spomiędzy łupin to, czego obraz wzorcowy wciąż nosimy w sobie. Czas wciska nas w ziemię, ale umysł nic sobie z tego nie robi. Ani piękno, ani fascynacja nie znikają z tak błahego powodu. Dwie bliskie sobie natury mogą trwać w związku dalej.