Nie jestem wolny od choroby zawodowej, którą jest kłamanie. Kłamanie czy fantazjowanie – jakkolwiek to nazwać.
Użyłem niegdyś słowa „kłamanie” w czasie rozmowy i potem usłyszałem, że przyznaję się bezwstydnie do tego, że kłamię. To oczywiście niefrasobliwe wykorzystanie pojęcia niosącego same złe konotacje. Tę fatalność dostrzegam poniewczasie, widzę ją szczególnie, gdy słowo zostało zapisane. Zapisane słowo jest bezwzględne – mówić można byle co, pisanie niesie konsekwencje. Słowa wypowiedziane ulatują na wietrze jak pył, ale zapisane – są ziarnem, gotowym wzrastać i się plenić. Mowa tu więc o fikcji; kłamstwem (jeśli już dalej wałkować temat) będzie jedynie ten element całości, który zaprzeczy spójnej, fikcyjnej wizji. Nie chodzi bowiem o to, by utwór był zgodny z rzeczywistością, ale by stworzyć wewnętrznie spójny świat. (Na potrzeby kinematografii funkcjonuje dziś słowo „uniwersum”).
Zmyślanie jest immanentną cnotą twórcy, a co za tym idzie: „poeci nie kłamią” (Maciej Sarbiewski, za Bohdanem Urbankowskim).
Wiedząc, że „prawda” nie tyle nie istnieje, ile jest nieprzekazywalna, nie podlega żadnym sposobom komunikacji – nigdy nie porywałem się na jej opisanie. Mało tego, okazało się, że najdoskonalszym sposobem przekazania jakichkolwiek idei jest takie ich spreparowanie, które nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Literatura w sensie faktograficznym nie ma nic wspólnego z życiem. Henryk Bereza, gdy zapytałem go o pewne zdanie u Marka Hłaski, powiedział, że jest ono jednym z lepszych przykładów na to, co nazywał „prawdziwym zmyśleniem”. Znaczy to mniej więcej tyle, że chociaż zdarzenie, o którym mówiło zdanie, nie miało miejsca, to jednak reprezentowało sumę innych zdarzeń, więc choć nieistniejące – było potencjalnie prawdziwe. Było prawdziwe, nie będąc prawdą. W tym stwierdzeniu zasadza się, jak myślę, podstawowa idea literatury, sprowadzająca się nieodmiennie do zasady przekroczeń (albo nadużyć), w czym zawiera się zarówno fantastyczność, jak i weryzm.
Nie chcę przez to powiedzieć, że życie jako takie jest na tyle ubogie, by należało je fałszować. Jest odwrotnie. To, co się dzieje naprawdę, najczęściej przerasta najśmielsze fantazje – dla literatury nic jednak z tego nie wynika. Nawet ta zwana reportażową, jeśli jest dobra – nie stroni od przekroczeń.
Sądzę, że pierwszym przekroczeniem jest samo słowo pisane – ale to już zbyt oczywista subtelność, której nie należy brać pod uwagę, jeśli w ogóle zamierza się pisać.
Pytanie o prawdę lub nieprawdę w pisaniu jest więc pytaniem głupim, tak jak niezbyt mądre było stwierdzenie, że kłamię w literaturze – te pojęcia tracą tu swoje atrybuty i stają się umowne, przydatne tylko nieruchawym akademikom, i to przydatne jedynie do mielenia językiem.
Literatura jest ekshibicjonistyczna z natury, a więc posądzanie jakiegokolwiek pisarza o tego rodzaju skłonności jest zajęciem bezcelowym. Namiętności i obsesje, którym on podlega, zawsze przenikną na karty jego książek, niezależnie od jego woli. Jednak prawdziwą sztuką jest dotrzeć do tych szyfrów i odczytać je. Nie powinno to być celem lektury, ale jeśli już ktoś chce zamiast o literaturze mówić o autorze – sam sobie wystawia świadectwo, gdy za prawdę bierze literacką fikcję, i to tę powierzchowną. Pasje zawsze są skryte, są głębiej, są też często bez kształtu albo w różnych kształtach, nie dlatego, że wstyd, ale po prostu tylko tak je można wyrazić (jeśli chce się tego), tam tylko, w głębokości i wielokształtach, można też swoje namiętności ukryć (jeśli się ich wyrazić nie chce) – w rezultacie efekt jest jeden. Literatura ekshibicjonistyczna to w powszechnym wyobrażeniu tylko ta, która zajmuje się sprawami seksu. Jest to powszechnie potępiane nie dlatego, że seks, ale dlatego jedynie, że autor jest bezwstydny i tylko takie rzeczy mu chodzą po głowie.
Moja literatura jest uważana za taką. Co sądzę o tych, którzy tak uważają – już napisałem.
Bezwstydnie muszę się przyznać, że mój ekshibicjonizm (należy to rozumieć jako obnażanie się w ogóle) nie jest najwyższego lotu. Wyszło to na jaw, gdy próbowałem prowadzić notatki na użytek własny, nie dla moich pisarskich poczynań. Mogłem więc sobie pozwolić na obnażenie absolutne. Ale nie potrafię pisać dla siebie. Nawet zeszyty prowadzone według reguły pamiętnika służą tylko mojej pracy pisarskiej. Mam nadzieję, że uda mi się ich pozbyć przed śmiercią, gdyż niebezpiecznie jest zostawiać tak delikatne sprawy w rękach spadkobierców, którzy… (da capo al fine).