03/2023

Zbigniew Mentzel

Spór o jedno zdanie Goethego

Spór, o jakim tu będzie mowa, toczyli Michel Houellebecq, najbardziej dzisiaj na świecie znany współczesny pisarz francuski, oraz jego rodak, również cieszący się rozgłosem, autor ponad trzydziestu książek, wpływowy intelektualista pochodzenia żydowskiego, Bernard‑Henri Lévy. W tym dalekim od politycznej poprawności, „szaleńczo zabawnym duecie” („The New York Times”) mierzących się ze światem zachodniej cywilizacji proroków (?), prowokatorów (?), nihilistów (?), wymiana poglądów przebiegała drogą korespondencyjną. W roku 2008 Houellebecq i Lévy napisali do siebie niemal trzydzieści obszernych listów, które następnie złożyły się na szybko ogłoszoną książkę Wrogowie publiczni, po czterech latach wydaną także w Polsce nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej (w tłumaczeniu Marka J. Mosakowskiego). Pełna empatii korespondencja przeniknięta wolą wzajemnego rozumienia własnych racji prowadzona jest elegancko, wręcz kurtuazyjnie i bodaj tylko jeden jedyny raz, kiedy Houellebecq przywołuje pewne zdanie Goethego, Lévy unosi się i z oburzeniem oznajmia, że nawet nie chce słyszeć takiej obrzydliwości: „Nienawidzę tego zdania w tej formie, w jakiej każdy je cytuje, a którą z kolei także i Pan uznał za swoją […] ot tak, mimochodem, co więcej, chełpiąc się – a ja pytam dlaczego – prawdopodobną sympatią naszych współczesnych”.

O jakie zdanie chodzi? Dlaczego aż tak gwałtownie Bernard‑Henri Lévy na nie zareagował?

*
„Lepsza niesprawiedliwość od braku porządku” – taką, skróconą, wersję owego zdania przytacza w swoim liście Houellebecq. Dokładnie rzecz ujmując, poprawia Lévy, słowa Goethego brzmiały: „Wolałbym popełnić niesprawiedliwość, aniżeli musieć znieść brak porządku”. W solidnej monografii Goethe. Jego życie i czasy Richard Friedenthal podaje inną jeszcze, choć bardzo podobną do tamtej, wersję: „Taką już mam naturę: wolę raczej popełnić niesprawiedliwość niż znosić nieporządek” (przekład Mariana Rottera). Kontekst, w jakim te słowa zostały wypowiedziane, jest oczywiście niezbędny dla ich właściwego zrozumienia.

Goethe w orszaku księcia weimarskiego Karola Augusta, który znakomitego przyjaciela pragnął mieć przy sobie podczas wojskowych ekspedycji, przybywa do Moguncji. W czasie rewolucji francuskiej to nadreńskie miasto opanowują sankiuloci, nastroje rewolucyjne ogarniają część mieszkańców; mówi się o utworzeniu tam pierwszej republiki niemieckiej. Ale wkrótce Moguncja zostaje odbita przez Prusaków. Francuska armia Renu zmuszona do kapitulacji otrzymuje honorowe warunki: może swobodnie opuścić miasto ze sztandarami i bronią.

W książce Friedenthala czytamy: „Z okna przydrożnego domu Goethe ogląda wymarsz, który trwa dwa dni. Z rozbawieniem patrzy na maleńkich sankiulotów w pstrokatych ubiorach, nie są bynajmniej przybici, lecz śpiewają, ściskają Prusakom dłonie, wymachują rękami do ludności. U ich boku idą z węzełkami w ręku mogunckie dziewczęta, które ciągną za nimi do Francji. Potem maszerują oddziały liniowe, jadą strzelcy konni, których orkiestra gra w powolnym rytmie Marsyliankę: «Był wzruszający i straszny – pisze Goethe – i poważny ów widok jeźdźców, wychudzonych ludzi, mających już swoje lata, nadrabiających miną, która była butna jak dźwięki orkiestry; każdego z osobna można by porównać do Don Kichota, w masie wydawali się nader czcigodni»”. Po dwóch dniach sytuacja w Moguncji gwałtownie się zaostrza. Do miasta wracają banici i uchodźcy pałający żądzą zemsty na Francuzach i sympatykach rewolucji. Wielu z nich, którym nie udało się zrazu dołączyć do zdyscyplinowanych oddziałów, próbuje uciekać furmankami, ale pragnący odwetu tłum wyciąga ich z wozów i katuje, nierzadko na śmierć. W jednej z takich sytuacji, przed kwaterą główną księcia Karola Augusta Goethe osobiście udaremnia lincz. Król Prus zgodził się przecież na odwrót! Gwałt jest wzbroniony! Towarzyszący Goethemu angielski malarz Charles Gore wyrzuca mu lekkomyślność – czy wie, kim był ten, kogo obronił? Reakcje tłumu są nieprzewidywalne, sprawa mogła się źle skończyć… Wtedy właśnie Goethe wypowiada zdanie: „Taką już mam naturę: wolę raczej popełnić niesprawiedliwość niż znosić nieporządek”.

*
Mniejsza o to, czy Lévy czytał w oryginale zapiski Goethego z Moguncji podane do druku w jednym z kilkudziesięciu tomów imponującego wydania Pism zebranych poety, czy, podobnie jak ja, poznał je z drugiej ręki. „Niesprawiedliwość” – interpretuje sporne zdanie – polega „na oszczędzeniu wrogiego żołnierza, który być może jest nawet wielkim zbrodniarzem”, natomiast „brak porządku” to „rozwścieczony tłum, który wedle odczucia Goethego jest gotów go rozszarpać”. Nie sądzę, aby w przypadku owego nieszczęśnika chodziło o „wielkiego zbrodniarza” wojennego; najprawdopodobniej był to po prostu jeden z obozowych ciurów. Goethe w imię porządku, a więc decyzji Fryderyka Wilhelma II (nie dla każdego zapewne sprawiedliwej) o honorowych warunkach, na jakich mogli dokonać odwrotu przeciwnicy, uratował jednego z nich przed okrutnym motłochem, co wymagało dużej odwagi. Czym bowiem jest w istocie motłoch?

Leszek Kołakowski pisał: „Motłoch może się tworzyć z elementów o najrozmaitszej przynależności społecznej. Aktualizuje się w masie, a rozproszony nie zachowuje poczucia solidarności, tylko niejasno uświadomioną gotowość do wznowienia owej więzi, która nie jest ani klasowa, ani narodowa, ani nie jest w ogóle żadną więzią trwałą, lecz tylko okazjonalną i mającą treść zmienną. Więź, jaką motłoch wytwarza, nie jest zdolna zbudować określonego programu; jest czysto negatywna i destrukcyjna, z konieczności wyzuta ze świadomości klasowej, dająca wyraz zbiorowemu niezadowoleniu zdezorientowanemu, a więc niezdolna do reakcji zracjonalizowanych, nie znosząca dyskusji, podległa sugestiom najbardziej prymitywnym, bezwolna wobec demagogii, nieoceniona jako narzędzie zbrodni wykonywanej w cudzym imieniu”.

Tak, nie budzi wątpliwości, że w Moguncji Goethe odważnie przeciwstawił się motłochowi, temu uosobieniu i kwintesencji nieporządku. Ma więc rację Houellebecq pisząc, że przytoczone przezeń zdanie poety to „w gruncie rzeczy zdanie wszystkich, którzy uważają, że władza zarządzająca daną sytuacją musi podjąć decyzję, jakąkolwiek decyzję, nawet w trybie doraźnym lub niesprawiedliwą raczej, niż zostawić ostatnie słowo tłumowi lub ulicy – czyli owej złej, dzikiej bestii, łatwo dającej się ponieść emocjom, skłonnej do grabieży i masakry. To zdanie wszystkich tych, których nawiedza myśl, że człowiek nigdy nie oddalił się od stanu pierwotnej dzikości i że cywilizacja to tylko pozór. Do tego nie trzeba przecież sytuacji wojny domowej, wystarczy […] zobaczyć, do czego zdolna jest banda dzieci lub nastolatków, które upatrzyły sobie ofiarę”.

[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.