Może jednak nasze biedne, nadmiernie przeciążone mózgi nie są jeszcze do końca przemielone przez potentatów medialnych dyktujących bodaj wszystko, ustalających hierarchie moralne, dyktujących, co jest dobre, a co złe. Może dobra literatura się jednak obroni.
Amor Towles jest już znany w bodaj wszystkich zakątkach świata, a w każdym razie w większości. Urodzony w 1964 roku Towles swoją pierwszą książkę Rules of Civility (polskie tłumaczenie Dobre wychowanie, 2021, przeł. Anna Gralak) wydał w 2011 roku, kolejną, Dżentelmen w Moskwie, w 2016 roku (polskie wydanie 2017, przeł. Anna Gralak). Jako czterdziestosiedmioletni debiutant, absolwent Yale i Stanford, zostawił za sobą karierę finansisty (bankierem był także jego ojciec). Majętny, stabilny życiowo, ta sama żona, dwoje dzieci. Dość niezwykła droga do pisarstwa. Bez wątpienia mógł pisać w komfortowych warunkach.
Być może nasze czytelnicze głowy potrzebują więcej spokoju. The Lincoln Highway, co teraz nieczęste, obywa się bowiem bez epatowania seksem, przemocą, brutalnością, bez drastycznych scen i wulgaryzmów.
Gatunkowo jest to kolejna interesująca amerykańska powieść drogi, przez krytykę porównywana nawet do Gron gniewu Johna Steinbecka. Ja bym tak daleko się nie posunęła, ale oddech Marka Twaina i Huckleberry Finna czuje się na czytelniczych plecach.
Książka utalentowanego autora jest napisana z prawdziwie epickim rozmachem, co nie dziwi, bo jak mówi w jednym z wywiadów Amor Towles, najważniejszym prezentem książkowym, jaki otrzymał w życiu, była Tołstojowska Wojna i pokój.
Sam tytuł, jak przystało na powieść drogi, jest doskonały – nawiązuje bowiem do Lincoln Highway. Ta, ukończona w 1913 roku, licząca w sumie 5454 kilometrów droga, była pierwszą transkontynentalną drogą zaczynającą się w Nowym Jorku na Times Square i kończącą w Lincoln Park w San Francisco. Nieprzypadkowo spełnia ona ważna rolę w powieści Amora Towlesa, tak samo jak inny, równie ikoniczny highway (droga 66), prowadzący z Chicago do Santa Monica w Kalifornii w klasycznej amerykańskiej powieści Johna Steinbecka Grona gniewu.
Fabuła jest poprowadzona bardzo wytrawną ręką. Mamy trzech osiemnastolatków i ośmiolatka. Bohaterowie książki wyruszają w długą drogę w poszukiwaniu nowego ładu, nowego porządku, nowych szans, choć ta podróż nie jest prosta.
Trzej muszkieterowie, wywodzący się z różnych pięter hierarchii społecznej, 12 czerwca 1954 roku wyruszają z Morgen w rolniczym stanie Nebraska do Adirondacks w stanie Nowy Jork. To wymuszona zmiana celu – pierwotnie Emmett Watson wraz ośmioletnim bratem zamierzali dotrzeć do Kalifornii. W San Francisco mają nadzieję odszukać matkę chłopców, która opuściła rodzinę wiele lat temu. Uczestników wyprawy przybywa i przyświecają im bardzo różne cele. Dutchess, słabo wykształcone aktorskie dziecko, szuka pieniędzy na założenie restauracji. Łagodny, naiwny Woolly, uzależniony od tajemniczych niebieskich pigułek, planuje podzielić się z przyjaciółmi schedą po dziadku. Emmett – na którym ciąży odpowiedzialność za ośmioletniego brata – jest ponad wiek dojrzały, a jego plany życiowe są dobrze przemyślane. Remontowanie zaniedbanych domów i ich sprzedaż jest pomysłem realistycznym. Matki nie ma, ojciec zmarł, obciążona długami farma jest przejęta przez bank. Emmettowi został tylko jasnoniebieski studebacker z 1948 roku ze stu trzydziestoma tysiącami kilometrów na liczniku. Czas wyruszyć w drogę.
Barwnych postaci w powieści nie brakuje. Pastor John jest oszustem o morderczych instynktach. Czarnoskóry Ulysses, weteran drugiej wojny światowej, porzucony przez najbliższych włóczy się po całym kraju, ratując braci z najgorszych opałów. Sąsiadka Sally także pomaga braciom i jest to znacznie większa pomoc niż tylko korzystanie z jej umiejętności kulinarnych. Ona także wyrusza w drogę. Ciężkie życie na ojcowskiej farmie przestaje jej wystarczać.
Na tym lista interesujących postaci się nie kończy. Nie streszczając tutaj powieści, która właśnie ukazuje się w Polsce, chciałabym zwrócić uwagę na kilka interesujących szczegółów. Ciekawa jest fascynacja Towlesa cyfrą osiem, która pojawia się w książce wielokrotnie. Ósemka ma swoja symbolikę w Biblii, jest też bardzo ważna w chińskiej numerologii.
Interesujący jest także porządek opowiadania, numeracja rozdziałów jest odwrotna – od dziesiątego do pierwszego. Interpretacje nietypowego porządku są różne, być może to w końcowym rozdziale – numer jeden – ma nastąpić epilog powieści.
Uwagę zwraca także prawdziwa miłość do detali, ale i Towlesowi zdarzyło się zabawne przeoczenie. Otóż na stronie 102 (oryginału) znajdziemy przepis na dżem truskawkowy, w którym jest pomyłka, przepis pomija bowiem niezbędny składnik – cukier, który spełnia rolę konserwantu. Bez cukru nawet najbardziej pracowicie przygotowany dżem nie przetrwa nawet kilku tygodni. Zwróciłam uwagę autorowi na tę skandaliczną pomyłkę. Jak odpisze, poinformuję czytelników.
The Lincoln Highway kończy się 21 czerwca 1954 roku. Wytrawni czytelnicy książek Towlesa zauważyli, że dokładnie 21 czerwca 1954 roku zamyka się także akcja Dżentelmena w Moskwie.
Niewielu pisarzy pisze już takie książki. Ale miliony czytelników sięgających po taką literaturę nie mogą się mylić – jest nadzieja.