07-08/2022

Włodzimierz Antkowiak

Sted. Obrazki

Kilka razy proszono mnie o napisanie jakichś wspominków o Edwardzie Stachurze. Trudno mi było zabrać się za to, ale teraz napisałem parę „obrazków”. Sted był jednym z najprzyzwoitszych ludzi, jakich w życiu spotkałem, ale nie jestem pewien, czy „obrazki” w wystarczającym stopniu wyjaśniają, dlaczego tak uważam.


Droga Myślenia
Sted dotarł na Forteczną pod wieczór, wcześniej przysłał kartkę i zapytał, czy odpowiada mi termin. Jego przyjazd był konsekwencją listu, który parę miesięcy wcześniej napisałem do niego i wysłałem na adres „Miesięcznika Literackiego”, w którym publikował co miesiąc cykl tekstów pod wspólnym tytułem Wszystko jest poezja. Coś mnie zbulwersowało w jednym z tych tekstów i wyjaśniłem to autorowi. Sted nie odniósł się bezpośrednio do tego, ale zaproponował, że jeśli mi to odpowiada, to chętnie przyjedzie, „aby porozmawiać o sprawach wielu, na których zna się, zdaje się, niewielu”.

I teraz był. Szybko wyjaśniliśmy sobie, że obaj mamy określoną wytrzymałość nerwową i jeśli któryś z nas uzna, że zasoby się wyczerpują, że kończy się możliwość znoszenia obecności tego drugiego, to nie będziemy tego ukrywać i rozstaniemy się bez wzajemnych w miarę możliwości pretensji. A potem przegadaliśmy dobre pół nocy. Rano ruszyliśmy na drugą stronę Wisły, bo Sted chciał koniecznie zobaczyć pewien pejzaż parę kilometrów za Nowem, a wcześniej Drogę Myślenia – dwa miejsca spośród tych w bliższych i dalszych okolicach Grudziądza, o których wspomniałem coś w czasie nocnej rozmowy.

Doszliśmy jakoś do mostu na Wiśle, przeszliśmy go (Sted później użył gdzieś porównania „proste jak tysiąc sto metrów grudziądzkiego mostu”) i dalej szliśmy wałem przeciwpowodziowym na północ, a potem biegnącą u podnóża wału szosą. Podmokłe tereny na lewo ucywilizowali menonici, którzy osiedlili się tu w XVI wieku. W Małym Lubieniu przy jednej z tych menonickich chat (dziś już nieistniejącej) zrobiliśmy sobie wzajemnie zdjęcia moim aparatem marki „Druh”. To, które zrobiłem Stedowi, jakiś czas później opublikowane zostało w „Ilustrowanym Kurierze Polskim” w rubryce Gdzie są chaty z tamtych lat?. Wcześniej, w Białej Karczmie w Dragaczu (nosiła wymienną nazwę Druga Karczma), wzniesionej na przełomie XIXXX wieku na miejscu wcześniejszej, istniejącej co najmniej od XVI wieku gospody, był sklep z mydłem i powidłem, pamiętam, że Sted kupił tu pół kilo czekoladowych cukierków. Biała Karczma zbudowana została po uruchomieniu przeprawy przez Wisłę, która połączyła Dragacz z Grudziądzem, i przez kilkadziesiąt lat, aż do 1945 roku, była tu słynna w okolicy restauracja z elegancką salą balową, sceną dla orkiestry i muszlą koncertową w przyległym parku.

Doszliśmy do Wielkiego Lubienia, gdzie od szosy biegnącej przy wale do miasteczka Nowe (i dalej na północ) odchodzi w lewo, na zachód, stara, bitumiczna, wysadzana wiekowymi drzewami droga łącząca Lubień z Fletnowem, wsią leżącą przy ówczesnej E16 (później droga krajowa nr 1, dziś 91). Ten kilkukilometrowy prosty odcinek to była właśnie Droga Myślenia. Przy skrzyżowaniu jest niewielki kościół pod wezwaniem św. Jakuba (na co – po przejściu Camino de Santiago w Hiszpanii, od Pirenejów aż do Cabo de Finisterre nad oceanem, w zachodniej Galicji; Santiago to po hiszpańsku Jakub – nie mogę nie zwrócić uwagi), do którego z jakiegoś powodu, raczej nie religijnego, postanowiliśmy zajrzeć. Trafiliśmy na prace restauracyjne przy ołtarzu prowadzone przez dwóch konserwatorów. Ołtarz był jaskrawo oświetlony i Sted postanowił skorzystać z tego dobrego światła i zażyczył sobie, abym mu zrobił w tym miejscu zdjęcie. Zarówno to, jak i parę innych zdjęć dokumentujących wędrówkę, przekazałem wiele lat później nieodpłatnie Muzeum Literatury w Warszawie. Muzeum udostępniało je do publikacji, z uprzejmym pominięciem nazwiska fotografa.

A potem ruszyliśmy Drogą Myślenia. Zrobiła wrażenie na Stedzie, choć pewnie nie aż takie, jakie robiła na mnie, kiedy parę razy przemierzałem ją samotnie. W każdym razie wspominał ją później czasem w rozmowach, pisał też o niej w którymś z kolejnych tekstów z cyklu Wszystko jest poezja. Droga była przedłużeniem starej strategicznej przeprawy przez Wisłę, istniejącej co najmniej od ostatniej ćwiartki XVIII wieku, od czasu budowy twierdzy grudziądzkiej, i we współczesnych planach wojennych liczyła się nadal – po drugiej stronie Wisły, na wschodnim brzegu, dokładnie w osi drogi, od końca lat sześćdziesiątych XX wieku leżały wojskowe pontony, z których w krótkim czasie saperzy mogliby zbudować przeprawę w przypadku wysadzenia drogowo-kolejowego mostu grudziądzkiego, co w warunkach wojennych zdarzało się już dwukrotnie, w 1939 i w 1945 roku. Pontony leżały na wschodnim brzegu, podobnie jak te w Opaleniu pod Kwidzynem (na północ) i w Chełmnie (na południe), co oznaczało, że przeznaczone były dla wojsk idących ze wschodu na zachód. Interesujące jest to, że dziś nadal leżą na wschodnim brzegu.

Ten kilkukilometrowy odcinek, łączący przeprawę na Wiśle z drogą E16, głównym polskim szlakiem z północy na południe (i odwrotnie), który w XXI wieku stracił trochę na znaczeniu po zbudowaniu biegnącej równolegle do niego autostrady A1, w czasie pokoju był prawie nieużywany, praktycznie nie był potrzebny, czekał na swój czas. Inna rzecz, że w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych XX wieku, bo tego okresu dotyczy opowieść, samochodów w Polsce było nieporównanie mniej niż obecnie. Kiedy parę razy chodziłem tędy samotnie, zazwyczaj nie spotykałem nikogo, to było pustkowie pośród pól. W pewnym miejscu drogę przecina rzeczka Mątawa, płynąca przez Bory Tucholskie, gdzie jest wodą pstrągową, i uchodząca do Wisły koło Nowego. Czasem siadałem pod mostem, aby schować się przed deszczem albo odpocząć po wędrówce z Grudziądza i popatrzeć na wodę. Kiedyś na moście zatrzymał się na chwilę jakiś idący samotnie człowiek. Nie widział mnie, siedzącego pod mostem, ani ja jego, ale domyślałem się, że stanął oparty o barierkę i patrzył na płynącą na północ rzekę. W pewnej chwili westchnął. „Och, Hanka…” – powiedział. Ile było bólu w tych słowach! Na mnie droga działała podobnie i chyba wtedy otrzymała swoją nazwę – Droga Myślenia.

A teraz przeszliśmy nią ze Stedem (zrobiłem mu parę ciemnych zdjęć, dzień był pochmurny, trudne warunki dla aparatu marki „Druh”), dotarliśmy do skrzyżowania z E16 i szybko złapaliśmy jakąś jadącą do Gdańska ciężarówkę. Kierowca był zaskoczony, kiedy parę kilometrów za Nowem poprosiliśmy, aby nas wysadził. Nie było tu nic oprócz zarośli, pagórków i jakichś wkomponowanych w nie ruin.

To było miejsce, które mnie kiedyś zachwyciło, kiedy jechałem autostopem do Gdańska (później napisałem o tym wiersz zatytułowany Wiersze, które tam czekają w powietrzu – ale to już inna opowieść), a teraz cały urok zniknął.

Widziałem wtedy to miejsce latem, w słońcu, a teraz była zima, pochmurno i mokro, zarośla i wysokie dęby w tle stały bezlistne… Sted miał w chlebaku lunetę, którą sobie niedawno kupił, interesował się akurat astronomią, raczej przelotnie, jak tyloma innymi sprawami, świat jest zbyt bogaty, aby interesować się jedną (Wszystko jest poezja); miała zapewne służyć do obserwacji nieba, a teraz posłużyła do przyjrzenia się pejzażowi, który stracił urok. Sted nigdy później nie wspomniał o tym miejscu – nie było o czym. Nie pamiętam, jak wróciliśmy do domu, pewnie autostopem; powrót pieszo zająłby przynajmniej z dziesięć godzin.

Drogę Myślenia przeszedłem ponownie dopiero kilkanaście lat później, gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych minionego wieku. Wyprzedzało mnie kilkanaście samochodów, kilkanaście nadjeżdżało z przeciwka, część starych drzew leżała wycięta na poboczu. Nie było już Drogi Myślenia. Była, minęła.

[…]

[Dalszy ciąg w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.