Żono! Widzisz te dwie muchy
na parapecie okna
zabite muchozolem
Tyleż one znaczą we wszechświecie
co nasze martwe ukochane psy
co leżą tu pod kamieniem
Pamiętasz ten wyraz Tropka
gdy mu się coś mówiło
a on nie rozumiał
marszczył czoło skupiał się
i nie rozumiał
Bo był zwierzątkiem
My też nie rozumiemy
Patrz mówią do nas obłoki
zorze gwiazdy
wiatry
a my nie rozumiemy
Mówią do nas przestrzenie
niebieskie
mówią drzewa rozwijające się
mówią kwiaty
rosną
i mówią
a my nie rozumiemy
I tak już będzie
Koło tego wyznania starego poety można położyć młodzieńczy wiersz Stanisława Lema, analizowany kiedyś przeze mnie w „Twórczości” (2021, nr 10), który też rozpoczyna się od zwątpienia w ludzkie rozumienie tego, co należy do świata natury, ale kończy się deklaracją zjednoczenia z nieznanym i niemożliwym do poznania Kosmosem i równie niedosięgłym mikrokosmosem atomu –
Powrozami unerwień rozpędzają dzwon
Lany z gwiazd, lotu ptaków, żelaza, tęsknoty
I z wielkiego spokoju. Jestem jego sercem.
Najdawniejsza ontologia filozoficzna – jońska filozofia przyrody, z którą jesteśmy oswajani na każdym uniwersyteckim kursie filozofii i która stanowi jedno ze źródeł współczesnej nauki, ujmowała tę jedność świata, poszukując arché – początku, który byłby zarazem zasadą istnienia tego wszystkiego, co zaistniało. Znamy imiona greckich filozofów z Jonii, położonej częściowo na wyspach, a częściowo na skolonizowanych przez Greków wybrzeżach Azji Mniejszej: Tales z Miletu, Anaksymander, Anaksymenes, Heraklit z Efezu zwany Ciemnym. Piękne imiona, nasycone współbrzmieniami niczym zaklęcia otwierające wrota do wiedzy tajemnej. Tales uczynił prapoczątkiem i zasadą wodę, co wydaje się nam łatwe do zinterpretowania na gruncie naszej wiedzy biologicznej – z wody wyszło życie, jako istoty żywe, choć chodzimy po suchym lądzie i sypiamy w suchych łóżkach, od tysięcy lat osiedlamy się nad rzekami, kopiemy studnie, ciągniemy z nich wodę kołowrotem, nosimy ją w wiadrach do naszych domów, transportujemy akweduktami, tłoczymy rurami, filtrujemy i ozonujemy, bo musimy pić, jako że w sześćdziesięciu‑siedemdziesięciu procentach składamy się z wody. Oczywiście, to spłaszczająca interpretacja, ale ileż znaczeń wnosi woda do poezji, sztuki i religii! Gdyby nie była podstawą życia, niewiele by nam mówiła, a przecież mówi tak wiele.
Pomysł Anaksymandra wydaje się nam o wiele bardziej wyrafinowany. Uczynił on prapoczątkiem apeiron – bezkres – i sądził, że może istnieć nieskończenie wiele światów wyłaniających się z bezkresu. Ta hipoteza łączy się w naszych umysłach z zupełnie inną sferą znaczeń – z Kosmosem, nieskończonością, metafizyczną parą pojęć istnienie – nieistnienie. Bo przecież, jak powiedział dwa tysiące lat później Gottfried Wilhelm Leibniz, zastanawiając się nad tą samą kwestią, mogłoby nigdy nic nie powstać – dlaczego zatem istnieje raczej coś niż nic?
Anaksymenes uważał za arché powietrze, którego zgęszczanie i rozrzedzanie miałoby dawać początek wszystkim rzeczom. To znów podoba się materialistom, którzy lubią widzieć świat jako skupisko jednej substancji – materii.
Hipoteza Heraklita, która zasadą zasad czyni zmienność symbolizowaną przez ogień, także trafia do naszego umysłu, choć inną drogą. Jakże więc to się dzieje, że możemy sobie wyobrazić świat jako całość na wiele sposobów, przyjmując różne zasady jako podstawę? Nie ma w tym żadnej tajemnicy. Każda z tych zasad – tak jak ją jesteśmy skłonni interpretować, czyli zgodnie z naszą wiedzą o świecie – objaśnia zupełnie inny zakres i aspekt rzeczywistości. Woda mówi przede wszystkim o istnieniu biologicznym, apeiron o istnieniu w sensie fizycznym i metafizycznym, ogień zaś mówi o zmienności wszelkiego bytu i wszelkiego o nim myślenia, której także doznajemy.
Inaczej, lecz także jako całość, ujmuje świat fizyka, która bynajmniej nie jest ani nudną nauką o tzw. maszynach prostych, do których należy kołowrót, dzięki któremu możemy wyciągnąć ze studni wiadro wody, ani trochę może ciekawszą optyką, czyli nauką o biegu i załamywaniu się światła na granicy różnych ośrodków, choć dzięki niej skonstruowaliśmy soczewki, okulary i teleskopy, które pozwalają nam spoglądać w niebo i widzieć gwiazdy. Fizyka nie traktuje tylko o maszynach prostych i soczewkach, jej prawa rozciągają się i na wnętrze atomu i na owe obiekty widziane na niebie, którymi współcześnie zajmuje się nie tylko astronomia, lecz także astrofizyka. Fizyka i jej młodsza siostra kosmologia widzą jako całość to wszystko, co my widzimy gołym i uzbrojonym okiem, przez mikroskop i przez teleskop, a także dzięki innym przyrządom, dzięki falom elektromagnetycznym i badaniu wszelkiego promieniowania, którego nie musimy widzieć. Kosmologia na nowo stawia dziś pytanie o początek tej widzialnej rzeczywistości, której jesteśmy cząstką, podobnie jak kiedyś Anaksymander i Anaksymenes. Pytania te dziś są sformułowane w terminach naszego przyrodoznawstwa, posługującego się matematyką, której znakomite początki już w starożytnej Grecji dali nam Tales, Pitagoras i Euklides. Odkryte przez nich prawa matematyczne działają w całym znanym nam Kosmosie. Także prawa fizyki, które odkryliśmy na Ziemi, przenikają cały znany nam Kosmos i tłumaczą bardzo znaczną część tych zjawisk, które jesteśmy w stanie zaobserwować.
A więc jakoś rozumiemy, coraz więcej rozumiemy, choć zarazem i coraz więcej zdumiewamy się, pytając o to, co dane jest nam widzieć. Czy Wszechświat jest skończony, czy nieskończony – pytamy, choć tę kwestię już Immanuel Kant nazwał nierozwiązywalną aporią rozumu. Czy Wszechświat powstał raz i będzie istniał już wiecznie, czy powstawał i ginął wiele razy, a jeśli w końcu przestanie istnieć, to co będzie wtedy, gdy nie będzie już nic. A jeśli Wszechświat powstał w jednej chwili – z nicości – i zaczął istnieć od razu jako Kosmos, czyli jako całość rządzona prawami fizyki i wbudowanej w nią matematyki, to gdzie i jak była zlokalizowana informacja o jego organizacji, kiedy jeszcze nie istniało nic.
Istnieje nauka filozoficzna zwana ontologią, której przedmiotem jest byt. Byt jako taki, czyli po prostu wszystko. Nauka o wszystkim? Cóż to za nauka? Czy w ogóle jest możliwa? Jeszcze w
Bo chociaż to Wilhelm Dilthey był twórcą nowoczesnego podziału nauk na przyrodnicze i humanistyczne, on też zauważył, że te same dziedziny rzeczywistości mogą być eksplorowane na sposób, który jest właściwy naukom przyrodniczym, ale także i na sposób, który może być właściwy naukom o Duchu. Różnica nie leży w świecie, lecz w ludzkim umyśle. A zatem można ją znieść prostym ruchem świadomości, która ustanawia się ponad tym podziałem i widzi całość.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]