06/2024

Ireneusz Piekarski

Szala świadectwa.
O przyjaźni Juliana Stryjkowskiego
i Jana Józefa Szczepańskiego

Szkic1 dotyczyć będzie jednej literackiej przyjaźni czy może skromniej: znajomości, ale nie przelotnej czy naskórkowej. Była to bowiem relacja istotna dla obu stron, choć nieoczywista i nawet nieco zaskakująca dla historyka literatury, a u zarania wątpliwa nawet dla samych pisarzy. We wspomnieniu opublikowanym w „Zeszytach Literackich” w 1999 roku, a więc już po śmierci Juliana Stryjkowskiego, Jan Józef Szczepański wyznał, że początkowo: „Wyglądało na to, że [ich] osobisty kontakt […] będzie trudny”. Okazał się jednak twórczy. Najwyrazistszym przejawem tej kreatywnej wymiany myśli stał się esej Szczepańskiego z tomu Przed nieznanym trybunałem, czyli publiczny List do Juliana Stryjkowskiego.

Wprawdzie ów List – opublikowany pierwotnie na łamach listopadowej „Twórczości” w 1974 roku – nie przeszedł w środowisku badaczy i krytyków oraz wśród czytelników bez echa, wręcz przeciwnie: do dziś jest przywoływany z uznaniem i komentowany, to postać jego adresata nie bywała dotychczas w kontekście przedstawiania twórczości Szczepańskiego interpretacyjnie dowartościowywana, zazwyczaj rozpływała się gdzieś w tle, jako li tylko osobowy impuls dla rozważań etycznych snutych przez eseistę. I odwrotnie – badaczy żydowskiej czy rozliczeniowej prozy Stryjkowskiego niezbyt interesował „conradowski” z ducha szkic Szczepańskiego, dopełniający niejako jego rozważania o Bogu ukrytym z eseju W służbie Wielkiego Armatora.

Dlaczego to akurat Julian Stryjkowski – ekskomunista, który w relacjach znajomych dotyczących pierwszych powojennych lat utrwalił się jako zacietrzewiony i wybuchowy ideowiec, niemal uosobienie partyjnego sztywniactwa – stał się w następnych dekadach dla pisarzy związanych z „Tygodnikiem Powszechnym” i Znakiem: Antoniego Gołubiewa, Stefana Kisielewskiego i Szczepańskiego (ale też dla nieco młodszych opozycjonistów: Zbigniewa Herberta, Marka Nowakowskiego) postacią intrygującą, godną słuchania i rozmowy, osobą przyciągającą uwagę i zachęcającą do zbliżenia? Z pewnością był on podziwianym i szanowanym pisarzem. Po latach Szczepański wspominał: „byłem zafascynowany jego twórczością, zwłaszcza trylogią chasydzką”2. Podobnie ujął to w liście Gołubiew: „Jestem – jak powiadają pensjonarki – «wielbicielem» Pańskiego pisarstwa, które znam chyba w całości” – pisał3. Jednak nie tylko owa proza przyciągała.

W omawianym okresie, tj. w drugiej połowie lat sześćdziesiątych i w latach siedemdziesiątych XX wieku, a więc już po wystąpieniu Stryjkowskiego z PZPR i włączeniu się przezeń w nurt działań opozycji „realno‑demokratycznej” oraz w momencie „najokropniejszego upadku kraju” autor Austerii stał się czymś w rodzaju magnesu dla twórców zbliżonych do ośrodków katolickich. Zresztą sam też się do tych środowisk na pewien czas zbliżył, np. publikując u dominikanów w Poznaniu swą biblijną trylogię czy zatrzymując się podczas pobytu w Paryżu u pallotynów w roku wprowadzenia stanu wojennego. O niemal podświadomej potrzebie dialogu świadczy np. wymiana listów, którą zainicjował Gołubiew, prosząc w 1972 roku o korektę swej „żydowskiej” powieści Szaja Ajzensztok i ofiarowując następnie – w 1974 – przyjaźń. O potrzebie dialogu świadczy również podjęta wprawdzie pod wpływem impulsu, ale w pełni świadoma decyzja Szczepańskiego, który dokładnie w tym samym czasie zwrócił się do Stryjkowskiego w publicznym liście. Pisał w nim:

Winien Ci […] jestem wyjaśnienie, dlaczego Ciebie właśnie wybrałem. Otóż w pierwszym rzędzie dlatego, że tak bardzo jesteśmy od siebie różni. Wyrastaliśmy w innych tradycjach, w innej atmosferze. Odchodziliśmy od innych wierzeń. Służyliśmy odmiennym sprawom.


I natychmiast dodawał:


jeśli wspólne nam są takie same niepokoje (wiemy obaj, że tak jest), a także, jak sądzę, podobne tęsknoty, to są to niepokoje i tęsknoty pierworodne, ważniejsze od ukształtowanych okolicznościami różnic.


Można by dodać w tym miejscu, że Szczepański nie skonsultował wcześniej treści i formy swego eseju z kierownikiem prozy w „Twórczości” i trochę obawiał się, jak jego wypowiedź zostanie przyjęta przez zainteresowanego. Już po jego druku w warszawskim miesięczniku napisał z Krakowa do autora Austerii:

bardzo się ucieszyłem, że tak życzliwie i przyjaźnie potraktowałeś List, który powinienem był pokazać Ci przed publikacją. Nawet próbowałem to zrobić, ale nie było Ciebie. W każdym razie pewien niepokój mnie nurtował z tego powodu […]4


Stosunek Szczepańskiego do inności, czy to religijnej, czy etnicznej lub rasowej, kulturowej czy pokoleniowej mógłby się stać przedmiotem dogłębnego studium. W niniejszym szkicowym i skrótowym ujęciu to właśnie Stryjkowski staje się dla Szczepańskiego niejako symbolem Inności, a więc wyrazistą cząstką dla rozległej i wielopostaciowej całości lub – można by też rzec – alegorią Różnicy: upostaciowieniem, uosobieniem bezkształtnych doznań i wrażeń („jak tu oprzeć się temu pożądaniu zamknięcia w sobie świata, przywłaszczenia go sobie, choćby za pomocą symbolu, za pomocą wydartego obcości imienia…” – sam siebie pytał Szczepański w reportażu Pampa).

Znacznie później autor Kadencji ujmował rzecz dokładnie w takim samym duchu: „zawsze mnie pociągało to, co obce, inne” – pisał. I tłumaczył: „A Stryjkowski był pod wieloma względami inny i obcy”5. Oczywiście nie chodziło o to, by tę inność/obcość dostrzec, co nie było przecież wcale trudne, zwłaszcza dla prymitywnych antysemitów, lecz by uczynić z niej platformę dialogu. Szczepańskiego pociągał przeczuty pod powierzchnią różnorodności i odmienności doświadczeń wspólny rdzeń pisarskich tęsknot pierwotnych, podobne widzenie misji literatury, która ma oddzielać dobro od zła, oddawać sprawiedliwość światu, stanowić świadectwo. I która ma też służyć celom – ni mniej, ni więcej – „zbawczym”, choć owa soteriologia ograniczana bywała zazwyczaj do obszarów prywatnych: w dzienniku Szczepański zanotował, że zbawienie jest dla niego osiągalne chyba „tylko poprzez pisanie”6. W tym samym czasie nieco podobnie rzecz ujmował Stryjkowski, pisarz przecież formalnie również niewierzący.

Powiedzmy wyraźnie: relacja Szczepańskiego ze Stryjkowskim nie była ani tak długotrwała, ani wielowątkowa, ani tak bliska jak ze Stanisławem Lemem, Zdzisławem Najderem czy Zbigniewem Herbertem, ale była – jak się wydaje po latach – pod co najmniej jednym względem ważna dla obu. Najder ujął to tak: „oni się bardzo zaprzyjaźnili, […], na zasadzie, myślę, kontrastów i dlatego, że z innych stron próbowali podchodzić do problematyki eschatologicznej”7. Połączyła ich właśnie owa sprawa wspólnego docierania przez sztukę pisarską do tajemnicy, do sensu istnienia. Szczepański opisał zaczątek pewnej takiej istotnej rozmowy ze starszym oficerem na statku Legnica – płynącym do Brazylii – dialogu zmuszającego do przemyśleń i odważnego stawienia czoła pytaniu o przypadkowość losu i rolę Boga (a pisał wówczas Wyspę, bohater której próbuje niepojęte wyroki milczącego Sędziego zrozumieć). Ostatecznie chief nie sprostał wówczas oczekiwaniom twórcy Ikara, nie stał się idealnym interlokutorem, a głębia jego pytania okazała się złudna i… przypadkowa. Dialog ten siedem lat później podjął Stryjkowski na ulicy Wiejskiej w Warszawie, sprawiając, że znalazł on swe rozwinięcie i kształt w Liście.

Inność pociągała Szczepańskiego, ale irytowała go i odstręczała fałszywa obcość, „usztywniająca apretura” maski. Mechanizm i motywację strojenia się czy to w smoking, czy w cudze piórka, ułatwionego wertowania w księgach innych religii, nabywania nowej wiary – „jak gdyby w strefie wolnocłowej, bez narzutów życiowej praktyki” – ukazał w esejach, np. w szkicach Pionierzy w tuxedach czy Maskarada na Oxford Street. Nieznośna bywała też dlań kontrkulturowa poza niedzielnych przebierańców. Stryjkowski w przeciwieństwie do londyńskich wyznawców Kryszny czy holenderskich hippisów był w oczach autora Autografu prawdziwym świadkiem czasów i rzeczywistości. Wystąpienie na 85. urodziny autora Głosów w ciemności zatytułował tak właśnie: Świadek. Wydobył tu sprawy i dla siebie – od samego początku swej literackiej drogi – istotne: prawdy, rzetelności i doświadczenia, odmierzanych na szali świadectwa:

Długotrwała wędrówka Stryjkowskiego jest podróżą dbałego o swój obowiązek świadka. Świadka dodajmy nieuprzedzonego, dążącego ku prawdzie, która odsłania mu się powoli, w sposób trudny do przewidzenia.8


Co wiemy o tej „znajomości” – ludzi życzliwych sobie i mających wspólne zainteresowania i troski, ale dalekich jednak od zażyłości, jak ujął to Szczepański w 1974 roku? By spróbować zrekonstruować zarysy tego związku, pozostaje nam dziś do dyspozycji – dwadzieścia osiem lat po śmierci starszego i dwadzieścia jeden po odejściu młodszego pisarza – oczywiście obszerny dziennik Szczepańskiego, w którym pojawia się ponad czterdzieści wzmianek o Stryjkowskim – są to uwagi z lat 1959–1999. Najwięcej zapisów pochodzi z lat siedemdziesiątych XX wieku ale nie ma tego dużo, gdyż wiele z nich to tylko suche informacje o pisaniu recenzji z książek Stryjkowskiego, o przemówieniach na jego jubileusze itd. Najciekawsze z tych typowo informacyjnych notatek mówią o przypadkowych spotkaniach i naradach w mieszkaniach związkowych „liberałów”, w których i Stryjkowski brał udział. Na Stryjkowskiego natknął się Szczepański u Herberta, u którego oprócz autora Austerii siedział też Adam Michnik, a dwa miesiące później jeszcze Andrzej Szczypiorski, Paweł Hertz, Wiktor Woroszylski, Jerzy Ficowski i inni. Takim domem spotkań, w którym Stryjkowski regularnie bywał, było też mieszkanie Julii i Artura Międzyrzeckich, do którego i Szczepańskiemu zdarzało się zaglądać.

Z kolei w archiwum domowym Stryjkowskiego przetrwało sześć krótkich przesyłek autora Polskiej jesieni (niemal wszystkie z lat 1973–1979). Ostatnie z nich rozpoczynają się już od kordialnej formuły „Drogi Julku”, co może świadczyć o pewnej ewolucji tej znajomości w stronę większej emocjonalnej bliskości. Czy Stryjkowski zaczynał swoje listy od „Drogi Janku”, tego niestety nie wiemy – jego listów do Szczepańskiego nie udało się odnaleźć. „Dokumentację” uzupełniają recenzje: wnikliwe i empatyczne omówienia Snu Azrila (1975) i Sarny (1993). Szczepański pisał w nich m.in. o „tajemniczej obcości”, o głosach z Galicji, czyli „z najgłębszego matecznika obcości”, i o poetyckiej aurze tych utworów. Nieco wcześniej tego lata ponownie przeczytał Austerię (1966), która „zachwyciła [go] bardziej niż poprzednim razem”. W dzienniku zapisał uwagę, która przez antycypację odnosiła się także do Snu Azrila: „Nie mogę zrozumieć, jak się to robi, jak się wskrzesza taki dawny świat, chociaż sam tego próbowałem”9.

Znaczące przy tym jest nie tylko to, co Szczepański subtelnie – choć szkicowo – zrecenzował, ale i to, co przemilczał. Chodzi o Przybysza z Narbony, którego, delikatnie mówiąc, nie cenił, właśnie ze względu na pewną jego – jak sądził – nieautentyczność. Wyznał to zresztą w liście do Stryjkowskiego bez owijania w bawełnę.

Nie gniewaj się, że nie napisałem osobno o Przybyszu z Narbony. Odkładam to na spokojne pogadanie. Wiesz, że rzecz podobała mi się mniej od innych Twoich rzeczy, a to chyba dlatego, że mniej osobista, mniej nasycona prywatną legendą Twojego życia. Ja to bardzo wyraźnie czuję i to mi przeszkadza, jak w ogóle coraz bardziej przeszkadza mi „czysta literatura”. Cieszę się jednak, że książka ma powodzenie i w żadnym wypadku nie chciałbym Ci psuć satysfakcji.10


Oprócz dwóch recenzji, paru niedługich przesyłek i wpisów w dzienniku przetrwały jeszcze w druku przemówienia okolicznościowe: laudacja wygłoszona przez Szczepańskiego na 85. urodziny Stryjkowskiego, jego esej po konferencji i spisane wystąpienie oraz wspomnienie po śmierci autora Głosów w ciemności. Materiał to różnorodny, ale niezbyt obfity. Natomiast – wespół z wielokrotnie już wspominanym Listem o sensie uprawiania literatury, o pisarskim wymierzaniu/oddawaniu sprawiedliwości widzialnemu światu – spójny, ważny i ciekawy.

W diariuszu Stryjkowskiego – w miarę regularnie prowadzonym w latach 1969–1974 – nie ma natomiast nawet wzmianki o autorze Ikara, ale należy zaznaczyć, że zapisy te urywają się tuż przed ową „rozmową o Bogu” i literaturze. Stryjkowski nigdy też nie komentował utworów Szczepańskiego (zresztą, gdy został pisarzem, przestał być recenzentem, a bardzo późne szkice krytyczne o Brunonie Schulzu i Czesławie Miłoszu napisał jakby dla potwierdzenia tej reguły) ani publicznie się o nim nie wypowiadał. Również w listach prywatnych do Jarosława Iwaszkiewicza, Zbigniewa Herberta, Julii Hartwig, Artura Międzyrzeckiego, Antoniego Gołubiewa, a także do Pawła Hertza, Jerzego Andrzejewskiego, Anny Kowalskiej – nie napomykał o nim. Obraz relacji między pisarzami – jaki wyłania się z opublikowanych i archiwalnych tekstów – jest więc siłą rzeczy (tzn. siłą tej dokumentacji) jednostronny. To wyłącznie perspektywa młodszego pisarza. Wizerunek jego samego można próbować wydobyć na podstawie tego, co mówi w tekstach, prezentując się pośrednio jedynie i od wewnątrz, bez korygującego spojrzenia innego człowieka.

Jak się poznali? Szczepański wspomniał, że w redakcji „Twórczości”. Kiedy? Może – choć to bardzo mało prawdopodobne – nawet w drugiej połowie lat pięćdziesiątych minionego wieku albo na początku kolejnej dekady: wszak pierwsze w piśmie Iwaszkiewicza opowiadanie Szczepańskiego ukazało się w roku 1962. Jednakowoż kwestie związane z publikacją nie wymagają przecież bezpośredniego ani nawet telefonicznego kontaktu z redaktorem prowadzącym… Druk opowiadania nie jest więc żadnym dowodem zawartej znajomości. We wspomnieniu Najdera przetrwała anegdota rzucająca trochę światła na owe „trudne początki”. Najder, nie precyzując, o który rok chodziło ani o który tekst, powiedział w wywiadzie:

Przyniosłem [do redakcji „Twórczości”] prozę Jasia Szczepańskiego. Jaś miał wtedy reputację: „a, ten katolik z Krakowa…”. Z Krakowa jak z Krakowa, katolik jak katolik. Dałem więc tę prozę i dłuższy czas nie było echa, bo Julek – Julek redagował – nie miał ochoty tego czytać, gdyż z góry uważał, że jest to nudne. I ja to podsunąłem Jarosławowi, i to natychmiast poszło!11


Chodziło albo o opowiadanie Stajnia na Celnej (druk w „Twórczości” 1962, nr 3), albo o znacznie późniejszy fragment książki podróżniczej Świat wielu czasów (1968, nr 7) pt. W drodze. Za tą drugą hipotezą przemawiają dwa – niezbyt silne wprawdzie – argumenty. Po pierwsze Najder dwa razy posłużył się sformułowaniem „proza” i cztery razy zaimkiem wskazującym, ani razu nie używając formy „opowiadanie”, co przy Stajni na Celnej byłoby dość naturalne (choć utwór ten stanowi część „cyklu Michała”, epizod większej całości, to jednocześnie jako druk samoistny jest opowiadaniem). Po drugie Szczepański napisał we wspomnieniu, że poznał Stryjkowskiego już jako autora trylogii chasydzkiej. Jako że uwaga ta poczyniona została po trzydziestu latach od owego spotkania, należy założyć, że chodziło raczej o czas po lekturze Austerii w 1966 roku, a nie – Snu Azrila, który ukazał się dopiero w roku 1974. Co więcej, pierwszy zapis w dzienniku mówiący o osobistym zetknięciu się pisarzy pochodzi z 7 października 1968 roku. A ponieważ były to odwiedziny w domu Stryjkowskiego, można mniemać, że panowie wcześniej się już gdzieś zapoznali i że była to wizyta umówiona. Do spotkania doszło w czasie brutalnej antysemickiej kampanii i antyinteligenckiej nagonki w Polsce oraz właśnie po publikacji w „Twórczości” fragmentu podróżniczego – to o tyle istotne, że zawarte tam antyantysemickie uwagi Szczepańskiego mogły zyskać mu przychylność Stryjkowskiego (choć dopowiedzmy, że dojmujące opisy przejazdu tramwajem przez krakowskie getto pojawiają się i w Stajni na Celnej).

Mieszkanie autora Austerii w Warszawie przy al. Wyzwolenia autor Wyspy będzie potem odwiedzał przy okazji bytności w stolicy, np. by przeczekać godzinkę potrzebną na załatwienie sprawy w MSZ. W trakcie owego pierwszego spotkania gospodarz przywitał go w szlafroku. Po latach Herbert żartobliwie poprosi „kochanego Julka”, by ten podczas wizyt gości nie paradował po mieszkaniu w swej „pijamie”12. Ale to nie wygląd – ów kraciasty szlafrok i to, że Stryjkowski został przedstawiony jako „mały” i „stary” (miał wówczas sześćdziesiąt trzy lata, a Szczepański był czternaście lat młodszy) – zniechęcił czy wzbudził ostrożność „katolika z Krakowa”. Dodajmy, że również Gołubiew zanotował en passant, że Stryjkowski szokująco się wówczas postarzał i „niespodziewanie zżydowszczał”13. Dystans wywołało raczej to, że gospodarz – obecnie już antykomunista – o swej partyjnej przeszłości mówił z „żałośnie śmieszną słodyczą” w głosie i „z twarzą cierpiącą i zdziwioną”. Choć nie ma w tym opisie bezwzględnej deprecjacji rozmówcy, brak w nim jednak sympatii i przekonania, że jego tłumaczenia o komunistycznym zaślepieniu są przekonujące. Metaforyczny obraz błony na mózgu wierzącego marksisty, nieprzepuszczającej prawdy o rzeczywistości, nie przemówił wtedy do autora Butów. Jeszcze po wielu latach Szczepański z pewną złośliwością wspomni w dzienniku o ideologicznym zaangażowaniu Stryjkowskiego. Podobnie na zwierzenia autora Austerii reagowała wtedy Anna Kowalska, w dzienniku utrwalająca niezbyt pochlebne dlań refleksje.

Całkowicie różna historia życia obu pisarzy – środowiska, z których się wywodzili, odmienność wyborów dokonanych w młodości i ich konsekwencje, doświadczenia wojenne i tużpowojenne itd. – jest dość dobrze znana i nie potrzebuje w tym miejscu dodatkowej eksplikacji. Komentarza domaga się natomiast fakt, że to Stryjkowski stał się dla Szczepańskiego pisarzem (a zapewne i człowiekiem) bliskim. Obaj byli do siebie podobni w zmaganiu się z tym samym niewykonalnym zadaniem. Szczepański w eseju ujął to tak: „Te słowa piszę nie bez lęku i z ostrożnym wahaniem, czując się jak ktoś zamknięty w ciemnym pokoju, stąpający powoli na palcach, macający nieufnie ściany i sprzęty”. Wcześniej Stryjkowski w dzienniku zanotował bardzo podobną obserwację: „u mnie z pisaniem zawsze tak jest. Jakieś szukanie w ciemnościach, jak ślepiec, obmacywanie świata niewidzącymi rękami, wyciągniętymi w pustą przestrzeń”. Choć tak różni – dążyli, drążąc w ciemnościach, do złożenia w swych opowieściach świadectwa, do ewokacji w słowie minionego świata i wartości, ocalających człowieczą godność. To, co artystycznie przyciągało Szczepańskiego do prozy Stryjkowskiego, to taka jej właściwość, którą krytycy – za Tadeuszem Drewnowskim – nazwali realizmem mistycznym. Taki typ realizmu to wierne (oparte na osobistym doświadczeniu, na przeżyciu) przedstawianie fikcyjnej rzeczywistości, ale jednocześnie podnoszenie jej „parę centymetrów nad ziemię”, prześwietlanie mistycznym i nostalgicznym światłem, by poprzez poetyckość słowa czy ukształtowanie zdarzeń dotrzeć do wymiarów metafizycznych… „Jak to się robi, nie rozumiem” – komentował skromnie Szczepański, czytając Austerię14.

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.