1.
Wróciłam na most, już tam byłam razem z wami kilka lat temu – pamiętacie – nie udało mi się dotrwać do końca opowieści, nie dowierzałam wyobraźni – temu, co opowiedziane i do-powiedziane. Teraz po latach wiem, że tak powstają ludzkie opowieści. Wiele z nich jest tak jak ta – o bliskich, których nie ma, o całym świecie zapachów, barw, słów, rzeczy, które zniknęły – znikanie – lęk, którego nie mogę się pozbyć – zamykam oczy. Jesteście.
2.
Stoicie na moście, ty nieduża, krucha, o, masz na sobie tę żorżetową sukienkę. Uwielbiałam, jak o niej opowiadałaś – samo słowo żorżeta, szeleszczące, trochę śliskie, a jednocześnie miękkie – żorżeta, powtarzam i widzę kolorowe pasy – ciemny granat, kroplę czerwieni i morską zieleń – dół z koła, góra lekko przylegająca, gładka, z krótkim rękawem, na to zarzucasz szal, który przywiozła ci Róża. Róża to twoja starsza siostra, właśnie wróciła z Paryża, skończyła romanistykę na Sorbonie. Jest rok 38, połowa czerwca, za rok ty masz pojechać nad Sekwanę, poznać życie artystów. A teraz Róża śmieje się, jest zakochana, jej oczy są intensywnie zielone, nie powiedziałaś mi, w kim jest zakochana Róża i jakiego koloru jest szal, wiem, że urodzi bliźnięta i że…
3.
Wracam do was na most, jest ciepły wieczór, pachnie bzami, czeremchą i wodą. Mówiłaś, że Wisła pachniała intensywnie, niekiedy jak rozgrzane bagno, piasek, ryby – po prostu zapach wody. Ty jesteś moją matką, ale jeszcze o tym nie wiesz, tak się składa, że ja teraz wiem więcej niż ty, ale ty i tak wiesz o wiele, wiele więcej. Ten młody mężczyzna, który powoli wchodzi na most od strony Powiśla, to mój ojciec, a twój narzeczony, jest wysoki, chodzi trochę jak marynarz, kołysząc się lekko pod wiatr, w jego ruchach czuć wolność, ma zielone oczy, jak Róża, twoja siostra i M., mój mąż, ty, Jacek i ja mamy oczy czarne. Ty i Jacek podłużne, a ja okrągłe jak Ignaś, mój ojciec. Ignaś też nie wie, że będzie moim ojcem. Macie iść na spacer na Saską Kępę – nie wiecie, że za sześć lat tam zamieszkacie. Schodzicie na dół, tajemnicze zarośla czarnego bzu, owocowych drzew, zapach kwitnących jabłoni i zgniecionych pokrzyw. Małe barki płyną po rzece. Lubicie zwiedzać powstające wille albo te już zbudowane, ukryte w zieleni – tak, to jest znaleziona forma – mówicie do siebie, a M. po latach mówi do mnie: słodkie dwudziestolecie, gorzkie dwudziestolecie.
4.
Wiem, jak się poznaliście, ile razy prosiłam, żebyś mi to opowiedziała, już na samym początku cieszyłam się, że znam dobrze zakończenie. Ten przystojny wysoki blondyn to działacz PPS, organizuje strajki, protesty przeciwko gettu ławkowemu – poza tym patrzy na ciebie – rumienisz się, czujesz, że dziwnie ci jest bliski ten zapalczywie gestykulujący młody człowiek i to, co mówi – ty też wierzysz w dobro, sprawiedliwość, wolność – jeszcze nie boicie się słów, nawet tych wielkich, one są w was i z tymi słowami podchodzicie do siebie, potem powoli idziecie w stronę Wisły na most, a ja, której nie ma, czekam tam was.
5.
To, co dzieje się z nami: z Jackiem i M., z dziećmi Jacka i ich dziećmi, z moim czuciem, jest dalszym ciągiem waszego spotkania na moście. To w was, w waszych mocnych uczuciach są korzenie moich pytań, tyle że wtedy był czas na dawanie sobie odpowiedzi, a teraz, teraz coraz mniej wiem, czasem chciałabym, żebyście użyczyli mi swojej wiary w idee. To przez te pytania tak długo nie przychodziłam do was, często miałam wrażenie, że jesteście, krążycie wokół i to uczucie, że znacie niektóre odpowiedzi, ale ja i tak muszę je znaleźć sama. Towarzyszycie moim uczuciom, a one są pełne nostalgii za byciem z wami.
Wtedy – jak to jest, kiedy czeka twój brat Natan, a mój wuj, dziadek Jakob i twoja matka Pessa. A jak miała na imię twoja babka, tak przez ciebie kochana, zapomniałaś przekazać mi imię, tylko to uczucie miłości do niej, głowy rodziny, i czy to prawda, że dożyła dziewięćdziesiątki? Drobniutka, marzycielka pełna dowcipu, wtykała z życzliwością złotówki w kieszenie uboższych kuzynów, gdy opuszczali szabasową wieczerzę. A jej słynny życiodajny napój schowany w dużym kredensie w pokoju jadalnym, gdzie odbywały się rodzinne spotkania i gdzie co piątek zapalała świece w oknie, czy to była dereniówka? M. posadził dereń w ogrodzie w Sko, a może to stary rosyjski koniak? Albo po prostu śliwowica na wędzonych śliwkach z odrobiną miodu, czyli po prostu pejsachówka. Popijaliście po kieliszeczku tego dobroczynnego napoju w kolorze wyblakłej czerwieni, słodki z odrobiną goryczki od pestki, jak mówili niektórzy – to poprawiało humor, twoja babka, a moja prababka czuwała nad spotkaniem – nic nie będzie, jak nie będziecie snuli tych strasznych opowieści o niepokojach, napaściach, pogromach i te wieczne dyskusje, jak być polskim Żydem i czy… Mówiła to swoim niskim, pełnym ciepła głosem, a potem zaczynała nucić jedną z tych uroczych szabasowych piosenek, a wy dołączaliście do niej. Uspokojeni poczuciem bliskości, rozjeżdżaliście się do domów – do zobaczenia za tydzień – a dzieci liczyły na palcach: poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, mając poczucie, że to niekończący się kawał czasu. Nikt nie wiedział, że czas niedługo zacznie być zupełnie innym czasem, a ja czuję ból, że to uczucie ciepła i bezpieczeństwa jest tak kruche.
6.
To był niezwykły czas, kiedy czułaś, że tyle możesz namalować – pejzaże, martwe natury, ludzi, kolory, ich prostota i intensywność – czułaś, że będziesz mogła to ogarnąć – malować, malować, malować, co za radość stanąć przed czystym płótnem i pracować. Odkryłaś Bonnarda i Matisse’a, odkryłaś miłość – słodkie zapachy, oniryczne spacery, byłaś szczęśliwa, że jesteście – jesteście razem –
7.
Wasz dom czuje zbliżający się koniec, jeszcze unosi się zapach bezpieczeństwa – lekko przypalonych powideł śliwkowych z odrobiną cynamonu, gorzki zapach bukietów suszonych, zbieranych koło nowego roku, pieczonych jabłek, gotowanej ryby – czuję słodki zapach cymesu, przygotowywanego na piątek. Wślizguję się do waszej biblioteki – zamykam oczy – tysiące tomów, och jak rozkosznie jest wsłuchiwać się w szum ich opowieści, czuć ich specyficzny zapach. Ty tymczasem pakujesz je w paczki, by zanieść je do księgami na dole – Księgarnia Popularna, tak nazywa się wasz wydawniczy interes. Patrzę, jak je układasz; na górze Koestlera Ciemność w południe, tłumaczona przez oddanego wam Puchatka, pośrodku Od Nalewek do wieży Eiffela w obwolucie z formistycznym rysunkiem sygnowanym Fr. Cytryn – to ty – teraz rozumiem dlaczego jeden z twoich wielbicieli zapamiętanych z dzieciństwa nazywał cię słodką cytrynką. Obok książki dla młodzieży: na wierzchu pogodne Dzieci z Nyhavn, obok tłumaczenie snów, mające zarobić na wasze wydawnicze ekstrawagancje, leżą obok trochę smutne ciążącą na nich odpowiedzialnością. Widzę cię, jak stoisz, dotykasz pieszczotliwie ich grzbietów i patrzysz z uwagą, czy są dobrze zszyte przez starego Szmula.
8.
Jesteś podekscytowana, masz zaprowadzić Ignasia do swego domu, poznać go z jego mieszkańcami i zakamarkami. Jak go przyjmą? – nie przychodzi ci do głowy, że mogą go nie zaakceptować. Wiedzą o waszej miłości, kiedy wracasz wieczorem do domu, na balkonie widzisz wyczekującą Pessę, twoją matkę, moją babkę – o, jesteś już, szepcze i uśmiecha się promiennie, wie, że jesteś szczęśliwa – nie czekaj na mnie, mówisz, jestem bezpieczna, Ignaś odprowadza mnie zawsze do domu, tak, tak, mówi, ale to jest silniejsze ode mnie, no i taki ciepły wieczór, miło popatrzeć na ciemniejącą zieleń – och jesteś, mówisz do mnie kilkadziesiąt lat później, gdy widzę cię czekającą na balkonie, miło jest czuć zapach kwitnących kasztanów i patrzeć na ciemniejącą zieleń – przecież wiedziałam, że nic ci się nie stanie.
Ty tak jak Pessa, ja, tak jak ty wypatruję M. wracającego wieczorem z pracy, ale on ani ja nic do siebie nie mówimy.
9.
Jest maj, Ignaś ma wstąpić po ciebie do akademii, jesteś ubrana w prosty kostiumik z wyciętym żakiecikiem, włosy gładko zaczesane do tyłu głowy, czarne, aż granatowe, z przedziałkiem pośrodku, pachniesz farbą i delikatnym pudrem – och, jaka jesteś piękna, mówi Ignaś i bierze cię za rękę. Idziecie spacerkiem, wchodzicie na górę, na Krakowskie Przedmieście, przecinacie plac Piłsudskiego, powoli wchodzicie do parku Saskiego. Pachnie ziemią i drzewami, śpiewają ptaki – jest tak, jakby to było święto – święto wiosny. Uśmiechacie się do siebie, oboje lubicie patrzeć na przechodzących ludzi, domyślać się, jacy są i dokąd idą. Lubicie to dziwaczne uczucie, kiedy zbliżacie się do tej części parku zwyczajowo odwiedzanej przez ludność żydowską – tu się bawiłaś jako dziecko, a teraz myślisz o tym, że to część wasza i nasza – kiedyś tak nie będzie, mówicie do siebie – bo wierzycie, że kiedyś będzie dobrze i że to, co niemożliwe, jest możliwe. Ale teraz jest maj i was rozpiera radość, pomimo ponurych wizji Ignasia, i to uczucie, kiedy się obejmujecie – jesteście – jesteśmy – mówicie.
10.
W mieszkaniu panuje przyjemny chłodek, nawet Tekla opuściła swoje kuchenne królestwo, aby zobaczyć was razem, już ona wie od jednego spojrzenia, czy to dobre dla panienki – dobre?, pytasz szeptem – bardzo dobre, kiwa głową i zadowolona odchodzi. Kilkadziesiąt lat później Natasza, córka Jacka, dzwoni do mnie z Kopenhagi. Krysia, dobrze? – bardzo dobrze, odpowiadam i obie zadowolone odkładamy słuchawki. Idziecie do dużego salonu, tego od szabatu, gdzie jest babcia (cały czas nie wiem, jak miała na imię twoja babka, a moja prababka, może Pessa, jak jej córka), a teraz, teraz panuje tam zamieszanie. Babcia siedzi w fotelu i próbuje głęboko oddychać – co się dzieje, pytasz, w twoim głosie słychać strach – och, to nic takiego, moje dziecko, to stare uczuciowe serce – poproś pana doktora, to da mi odpowiednie lekarstwo. Ignaś świetnie się prezentuje jako lekarz, mierzy puls. Jego duże zdziwione oczy patrzą życzliwie – chwileczkę, mówi, zaraz poczuje się pani lepiej, podchodzi do wielkiego kredensu (skąd wie, że tam znajduje się tajemniczy eliksir) i nalewa do małego kieliszka – tak, tak, mówi, zaraz będzie lepiej – proszę wypić duszkiem i głęboko oddychać – no i po wszystkim – babcia uśmiecha się, co to za świetny lekarz, Franiu, a przy tym pisarz, czytałam jego opowiadania i tak ciekawie opowiada o życiu – mazeł tow, Franiu – bądźcie szczęśliwi, a o pieniądze nie trzeba się martwić, wszystko będzie dobrze – obyś powiedziała to w dobrą godzinę, mówi to twoja matka, a moja babka – martwi się tym, co wokół, ale podoba się jej wybraniec córki, a ten jego aryjski wygląd może się kiedyś Frani przydać. Czuję niepokój końca, przykrywa to uśmiechem – mazeł tow, mówi i całuje was oboje, a potem podśpiewując, kroi duży placek polewany czekoladą – dzień i noc.
11.
Zajrzałam na most, zniknęliście, schodząc zarośniętymi schodkami nad Wisłę – słyszę tylko szmer rozmów, to nie rozmowy, to burzliwe dyskusje – jak żyć, czując coraz większe ciśnienie ciemności, trzymać się tego, co jasne, i nie dać się, nie dać się strachowi, czuć radość z bycia razem, ciągle jeszcze razem i wasza wiara, że zwycięży prawda – jestem wzruszona – teraz tak trudno o wiarę i jasność, co jest prawdą.
12.
Staję się tobą – na rękach robią mi się brązowe plamki, w lustrze widzę zamiast mnie twoje odbicie, a M. pokazywał niedawno slajd, na którym moje okrągłe oczy zmieniły się w twoje podłużne, a ty to ja przez moment. W pokoju, tym od ulicy, wiszą twoje obrazy, z latami stają się co raz lepsze – niezapominajki w kobaltowej wazie skupiają, robię się przy nich cicha i spokojna – więc to, to jest nieśmiertelność.
13.
Zrobiło się zimno, a dzisiejszy dzień mglisty i szary, nie widać nawet wieży kościelnej, trudno mi wrócić do was, tak boję się tego, co wiem, że nieuniknione, ja wiem, wy jeszcze nie – jesteście niespokojni, ale i ufni, bo macie siebie, rodzinę i przyjaciół myślących podobnie jak wy. Na myśl o tym, co się stanie, czuję ból nieuchronności. Nie mówiłaś o tym, ale twoje milczenie ciemne podsuwające obrazy, straszne, dzień i noc zastygłe, a właściwie to długa asfaltowa noc, noc, której nie sposób opisać – słowa zawodzą, oczy pieką od niewypłakanych łez, gardło zaciska się od niewykrzyczanego bólu – przejść przez tę noc – kochając, czując, pomagając innym i jeszcze wierząc, że czeka inne życie, lepsze, oczyszczone, gdzie rodzi się dzień i umieć cieszyć się pięknem. Nie ma lepszych i gorszych, świat nie będzie się dzielił na gojów i Żydów – o tym lepszym życiu pełnym kolorów opowiadasz przyjaciołom w podziemnym schronie, ale to później, kiedy widać koniec wojny, a ty czujesz lekkie kopanie w brzuch, to ja daję znak, że też chcę zobaczyć to lepsze życie.
14.
Przed przeprowadzką za mur przeżyłaś noc, której nigdy nie zapomnisz – śmierć Pessy – twojej matki – mojej babki. Pessa zapadła w sen, a ty wiedziałaś, że to dar – śmierć w domu – miałaś nadzieję, że śnią się jej niebieskie łąki, gdzie jesteście wszyscy razem, spokojni i bezpieczni – mamo, mamo, szepczesz i ja szepczę mamo, mamo kilkadziesiąt lat później, bo żadne słowo oprócz tego, najmilszego i najprostszego nie przystaje. Potem wychodzisz do płaczącej Róży, a Róża, Róża krzyczy, bo ty, ty jesteś siwa, cała siwa, ty która wieczorem byłaś kruczoczarna. Jacek pyta się mnie, czy to prawda, że osiwiałaś w ciągu jednej nocy – Elvi wyczytała, że to niemożliwe – to, co niemożliwe, jest możliwe, mówię i kiwamy głową, Jacek w Kopenhadze, ja w Warszawie, czujemy, że jesteśmy tak blisko i tak daleko – przecież nie da się objąć telefonu.
15.
Na Aldony zapada zmierzch, jest pierwszy dzień dwa tysiące pierwszego roku, dzwoni Mila, tak, to ta sama osoba, którą poznałeś w 68 roku – przed jej wyjazdem do Danii, przed wyjazdem Jacka, przed zmianą całego naszego życia. Mila kupuje od ciebie komplet filiżanek do herbaty – kobaltowo‑biały ze ślicznymi jelonkami i misternymi listkami, kilkadziesiąt lat później pijemy z niego herbatę – ten komplet, mówię, to przecież… i tak zaczyna się nasza przyjaźń. Mila dzwoni, żeby mi powiedzieć, że życie jest piękne – ja mam pięćdziesiąt siedem lat, ona siedemdziesiąt, i to ona cieszy się życiem a ja, ja nie umiem sobie dać rady ze śmiertelnością i nieśmiertelnością, dodaje M.
16.
Teraz mam jeszcze 58 lat, ciągle jestem z wami, a może teraz bliżej niż kiedykolwiek. Nie przychodziłam na most, bo wiedziałam, że przeszliście na drugą stronę. Czytam opowiadania Ignasia, mego ojca, ojca Jacka, twojego męża, teścia M., tyle tam nici splątanych z życiem Ignasia, czuję to, bardzo, ale nie wiem nic – tyle tam ze mnie, składni zdań, snucia opowieści, tak wiele z niego, czuję to i tyle niespełnionego. Zamykam oczy, widzę Ignasia, jak idzie ulicą w Zakopanem koło sań, a my naprzeciwko – Ignaś śmieje się, rozkłada ręce, a biegnę, biegnę, biegnę, czuję jego zapach i ciepło, jestem bezpieczna i szczęśliwa, żeśmy się znaleźli. Kilkadziesiąt lat później mam sen – idę polną drogą w lesie, naprzeciwko mnie idzie M., śmieje się, ma roześmiane zielone oczy, a ja biegnę, biegnę, biegnę, jestem szczęśliwa i nagle, zupełnie nagle jest ranek. M. i ja to dwa końce drogi, tej samej drogi.
17.
Jest znowu zimowe popołudnie tak jak niedawno, zapada zmierzch, siedzimy z M. i Ż. (to nasz pies) pod choinką, a ja chcę przekazać M. smak naszych świąt, twoich potraw, widoku na góry, zapachu choinki przyniesionej przez twoich uczniów. Ignasia krzątającego się wokół obejścia i odgarniającego śnieg, Jacka bawiącego się kolejką i radości z prezentów. Siedzimy pod ciepłym piecem namalowanym przez Frankę (biały z odrobiną kobaltu, trochę jak filiżanki sprzedane Mili), czytam Dziadka do orzechów – smak opowieści, słów, ilustracji. Książki to to, co z M. naprawdę na nas działa.
18.
Nie pisałam, choć często ci o tym opowiadałam, a i ty pewnie czułaś mój niepokój związany z nostalgią – nostalgia, rysunki i przedmioty to tytuł wystawy w Zachęcie, tak, tak, miałam wystawę w Zachęcie, wiem, że o tym marzyłaś, w myślach dedykowałam ją tobie – myślałam, że to ma jakiś dziwny związek ze zniknięciem twego obrazu z wystawy portretów w Zachęcie w 57 roku. Zawsze działała na mnie wasza opowieść o tym wydarzeniu, jak wchodzicie po schodach do sali matejkowskiej, rozglądacie się i nic nie ma, nie ma obrazu – zostałaś bohaterką wernisażu – Ignaś bierze cię za rękę, moja mała formistko, mówi do ciebie czule i uśmiecha się dobrotliwie. A teraz ja na tych schodach boję się, że spadnę, a gdyby tak odfrunąć. Sztuka to choroba, rysowanie, wybieranie, pokazywanie, kiedy ty malowałaś, wydawało to mi się tylko radością, a teraz wszystko na wszystko się nakłada. Przedśmiertna wystawa – to mój żart, ale czy wiesz, że mam tylko trzy lata mniej…
19.
Tak często chciałam zajrzeć za mur i naprawdę dotknąć tego, co się tam działo, jak mogliście żyć po tym – urodziłaś nas, uwierzyłaś w życie po śmierci – nic nie mówiliście. Czy to tak jak z poezją po Holocauście. Ciągle zadaję sobie to pytanie, czy ja, ja bym potrafiła przez to przejść. Wydaje mi się, że moje kłopoty z zaczęciem dnia biorą się z tego, że we mnie został kamyk z tamtej strony muru – warto czy nie warto żyć – co za pytanie, mówi M.
20.
Wczoraj byliśmy na bar micwie Daniela, syna Moniki i Staszka, brata Gabriela. Siedziałam na babińcu, M. był na dole, na głowie miał czarną myckę od Jacka, zastanawialiśmy się, jak się trzyma na czubku głowy – trzyma się z szacunku dla Tory, mówi M. Staszek był jak biało-czarny ptak, krążył i ochraniał Daniela. Daniel jest aniołem, którego ludzie często nazywają downem. Przez chwilę wydaje mi się, że jesteśmy jedną wielką żydowską rodziną.
21.
Kiedy tak patrzyłam na bimę z góry, wydawało mi się, że widzę nas wszystkich, twojego brata Natana, a mojego wuja, twoją siostrę Różę, a moją ciotkę, dzieci Róży, moją babkę, a twoją matkę Pessę, dziadka Jakoba, twoją babkę, a moją prababkę, Leona – brata Ignasia, ciebie – moją matkę i Ignasia – mego ojca, siebie i M., Jacka z Elvi i dziećmi, przelatujemy przez synagogę jak czarno-biała chmura, a mnie wydaje się to naturalne, czuję spokój. Więc naturalne jest, że ja, która nie wierzę, stoję zafascynowana tym rytuałem na górze, a M., który nie wierzy, na dole. M. osobny jak Ignaś, ja razem z kobietami jak ty. Bliscy sobie, a osamotnieni – na górze i na dole.
Krystiana Robb‑Narbutt (1945–2006), malarka i poetka. Jej dorobek pisarski, zebrany i opracowany ukaże się pod koniec tego roku w Wydawnictwie Uniwersytetu Śląskiego, w Bibliotece „Narracji o Zagładzie”.
Podał do druku Piotr Mitzner