Tak pojmuję inicjowanie dyskusji będącej istotnym czynnikiem ogólnie pojętej humanistyki. W idealistycznym projekcie Uniwersytetu jako wspólnoty w dążeniu do prawdy chodzi o spotkania, rozmowy, wymianę doświadczeń i wiedzy, poznawanie niuansów warsztatowych.
Z czasem zespół rozproszonych studiów zbierał się w całość, a każdy z poszczególnych jej elementów zyskiwał nową wymowę i wartość. Rozproszone prace zebrane w jednym miejscu były też znaczącym ułatwieniem dla innych badaczy. A w wielu wypadkach tak skrojone monografie, sumujące pewien dorobek piśmienniczy autora, były wydarzeniem wyczekiwanym w środowisku. Z jedną z nich mamy do czynienia w przypadku obfitej książki Michała Otorowskiego dotyczącej Rękopisu znalezionego w Saragossie Jana Potockiego. Cząstkowe prace badawcze autora powstawały jeszcze w latach dziewięćdziesiątych
W 2015 roku, w dwieście lat po samobójczej śmierci Jana Potockiego, dwaj znakomici badacze jego życia i spuścizny literackiej – prof. François Rosset ze Szwajcarii i Dominique Triaire z Francji – ogłosili z tłumaczką Anną Wasilewską nowy przekład Rękopisu… Prawdziwą nowością było to, że podstawą tłumaczenia uczynili dokonaną przez siebie rekonstrukcję utworu, co znowuż stało się możliwe dzięki odkryciu w 2002 roku sześciu nieznanych manuskryptów w Archiwum Państwowym w Poznaniu. Edycja zaś opatrzona została kategorycznie sformułowanym podtytułem: „nowe tłumaczenie ostatniej wersji autorskiej z 1810 roku”. Faktycznie brzmi to niemal jak informacja o odnalezieniu Świętego Graala. Tym samym badacze detronizowali kanoniczny do tej poty przekład Edmunda Chojeckiego, który od ponad stu pięćdziesięciu lat rozpalał wyobraźnię czytelników i budował status Potockiego jako autora arcypowieści. Z niekrytym żalem Rosset i Triaire przyjmowali fakt, iż podawana przez nich wersja redukuje w powieści choćby motyw Żyda wiecznego tułacza, który zdążył zyskać status archetypu jednego z trwalszych symboli w polskiej kulturze. Stanęli jednak na stanowisku, iż wersja, którą uznali za najwłaściwszą, jest ostatnią wersją w pełni autorską. Wiadomo wszakże, że Potocki pracował nad swym dziełem długo. Pomysł powstał w roku 1791 podczas podróży do Hiszpanii i Maroka, a w roku 1794 prace nad nim były już zaawansowane. Jednak praca nad nim tak naprawdę nie została zakończona nigdy. Autor publikował fragmenty, przeredagowywał poszczególne dekamerony, a powieść podzielona na sześć dekameronów w zależności od wersji liczyła od 61 do 66 dni. Szczegółowo tych zabiegów i rozwoju dzieła streszczać nie będziemy, bo skupili się na tym wystarczająco intensywnie autorzy omawianych publikacji. W każdym razie wersja z 1810 roku, proklamowana przez Rosseta i Triaire’a, ma dni 61, a Chojeckiego 66. Liczba dni też była interpretowana jako symboliczna, więc szwajcarsko-francuski duet redukowałby i ten trop interpretacyjny. Znika także metatekstowe stwierdzenie – okrzyk Valasqueza na opowieść Avadora: „to istny labirynt”, który również bywał znaczącym elementem wywodów interpretacyjnych. Dodajmy tu przy okazji, że szkatułkowa powieść Potockiego, od początku rozpoznawana jako arcydzieło, arcypowieść, zgodnie traktowana jako dzieło o wielkim ładunku intelektualnym, poddawana interpretacjom przez pokolenia, nie zyskała jednolitej wykładni egzegetycznej. Gdyby przyjrzeć im się bliżej, można by utworzyć osobny przedmiot badawczy z interpretacji Rękopisu…, ich podstaw i egzemplifikacji.
Książka Michała Otorowskiego staje w kontrze do większości badaczy dzieła Potockiego. Właściwie można by to porównać, przekładając na grunt sąsiednich dyscyplin humanistycznych, do sporu między archeologami i historykami debatującymi nad książką prof. Przemysława Urbańczyka Mieszko pierwszy tajemniczy (Toruń 2012). Grzegorz Antosik podsumowywał to słowami: „Nie było żadnego konsensusu po zakończeniu dyskusji. Dwa środowiska okopały się na upatrzonych pozycjach, z których co jakiś czas rzucają do siebie granaty, ale nikt nie porusza się do przodu”. Świadomość takiego stanu rzeczy ma zarówno Otorowski, jak i jego wydawca. Na czwartej stronie okładki, na której umieszczane są niekiedy entuzjastyczne, a przynajmniej aprobatywne fragmenty recenzji wydawniczych, ulokowano m.in. wypowiedzi prof. François Rosseta, dr Marii Janoszki oraz prof. Janusza Ryby, które należałoby uznać za dyskredytujące. W głosach tych czytamy o „rozbrajającej sztampie ideologicznej”, o nierozumieniu pluralizmu interpretacyjnego i polifoniczności dzieła literackiego oraz – mówiąc kolokwialnie – naciąganiu czy hiperbolizowaniu doświadczeń egzystencjalnych Potockiego i budowaniu na nich sensu powieści.
[…]
[Ciąg dalszy w numerze.]