Młody człowiek wymierzył we mnie karabin i spytał:
– Ty kto?
Odpowiedziałem, że jestem pisarzem. […] Chłopak nie zrozumiał odpowiedzi i powtórzył pytanie. Tym razem już wolniej, dzieląc słowo na sylaby powiedziałem: „Pisatiel”. Nie znałem rosyjskiego, ale nauczyłem się tego słowa, bo chodziły wieści, że Rosjanie nie robią pisarzom krzywdy.
Sandor Marai, Ziemia! Ziemia!… (przeł. Teresa Worowska)
Czy jednak na pewno się z tym pogodziliśmy? Gorączkowa produkcja „zjawisk”, „wydarzeń” i „laureatów” przez przemysł kulturalny wskazuje na coś innego. Karuzela epitetów i przymiotników kręci się z sezonu na sezon coraz szybciej i mądrale dekonstruujący w wolnym czasie „tradycyjne hierarchie”, chwilę później i w ramach obowiązków zasiadający w redakcyjnych czy jurorskich gremiach, bez skrupułów używają tradycyjnego słownika, z którego nikt nie usunął takich określeń jak „genialny”, „historyczny”, „arcydzielny” czy „polski”. W efekcie obraz literatury rozdwaja się, i to w kilku płaszczyznach. Po pierwsze na rzeczywistość pozbawionych złudzeń ekspertów, jałową od wspólnotowych fikcji oraz jej popularne przeciwieństwo rojące się od sezonowych wielkości obsługujących niezliczone fankluby i ich gusta. Po drugie na rzeczywistość, w której wiarę, że artystyczna ranga jest tajemnicą odkrywaną w procesie historycznym, traktuje się jako esencjonalistyczny przesąd, podczas gdy równocześnie uznaje się za oczywistość, że wypadkowa sił i interesów na styku akademii, biznesu i polityki prawomocnie fabrykuje atrybuty prestiżu, znaczenia i powagi w świecie kultury, posługując się nimi jako narzędziami do osiągania celów – finansowych, ideologicznych i politycznych. Innymi słowy, żyjemy w świecie, w którym artystyczna wielkość może funkcjonować, ale wyłącznie jako komercyjny wabik lub ideologiczny fetysz, czerpiąc swą rynkową atrakcyjność z powidoków uprzednio zdekonstruowanej aury.
Powróćmy do pytania z początku: kim jest wielki pisarz dziś w Polsce? Rzecz jasna, zadając je, nie pytamy o mapę ośrodków dystrybucji prestiżu ani zestaw motywacji stojących za promocją określonych trendów. Festiwale literackie, nagrody, redakcje, okładki, programy telewizyjne, autorytety, sieci sprzedaży, konstelacje towarzyskie, struktury właścicielskie, ceny papieru i podatki, instytucje państwowe i programy dotacyjne – wszystko to ma znaczenie wyłącznie w obrębie przemysłowej fabrykacji wielkości jako narzędzia rynkowej lub ideologicznej dominacji. A zatem pytanie dotyczy owego drugiego wymiaru, ośmieszonego, nieaktualnego, wyegzorcyzmowanego. Odpowiedź równie łatwa, jak i bezpieczna brzmiałaby: dziś w Polsce wielki pisarz jest nieobecnością, brakiem, wątpliwą możliwością. Idąc krok dalej, mógłbym powiedzieć, że wyobrażam go sobie, jako kogoś, kto potrafiłby właśnie z tego kulawego niedoistnienia uczynić dramat polskiej kultury zbliżający do siebie myślących Polaków.