– Bonifacy.
– Co Bonifacy?
– Na imię mam Bonifacy.
– Oczywiście. Czasem przyjaciół nazywam ich drugim imieniem.
Bonifacy usiadł w skórzanym fotelu obok biurka.
– Nie będę owijał w bawełnę. Twoja córka ma poważny problem – powiedział lekarz.
– Nie mam córki.
– Bądź odpowiedzialnym ojcem. Joanna jest alkoholiczką.
Mężczyzna był zdziwiony.
– Przecież w szpitalu leży mój siedmioletni syn – odrzekł po chwili.
– No tak… – burknął doktor i wstał z krzesła. – Dziś już siedmiolatki sięgają po alkohol. Okropne czasy.
– Być może – rzekł mężczyzna – ale Adasia przywiozło pogotowie z powodu…
Medyk uniósł do góry prawą dłoń.
– Ledwo słaniał się na nogach i pobił sanitariusza.
– Mój synek połknął koło od wozu strażackiego – rzekł Bonifacy.
– Prawdziwego? To niemożliwe. Koło jest za duże.
– Mówię o kółku od zabawki.
– Od tej, którą mu dałem w czerwcu na urodziny?
– Adaś urodził się w lutym.
– Rzeczywiście. W czerwcu są jego imieniny.
– W październiku.
– Być może. Wy, fizycy, macie skłonność do przesadnej dokładności.
Bonifacy wstał z fotela.
– Przecież ja jestem bibliotekarzem – rzekł.
Lekarz podszedł do mężczyzny. Miał poważny wyraz twarzy, a jego dłonie splotły się jak do modlitwy.
– Arnold – rzekł – czy uważasz, że powiadomienie syna o zejściu ojca jest łatwe?
– Ojciec poszedł niedawno do ogrodu.
– Tak, wszyscy kiedyś pójdziemy do ogrodów na Polach Elizejskich.
Twarz doktora miała coraz bardziej smutny wyraz.
– Przykro mi. Twój tata dziś nad ranem miał kolejny udar. Niestety organizm nie wytrzymał – rzekł lekarz.
Rudowłosy mężczyzna spojrzał na znajomego.
– Nic nie mów – powiedział doktor. – Wiem, co oznacza śmierć ukochanego ojca. Kiedyś silny, zdrowy Murzyn, a dziś…
– Czy ja wyglądam na Murzyna czy mulata? – spytał mężczyzna.
– Dziwne, ale nie. Jesteś blady jak Irlandczyk.
Bonifacy wyszedł na korytarz. Pokrążył chwilę przed gabinetem, w końcu wrócił do lekarza.
– Powiedz mi wreszcie, jak się czuje mój syn – rzekł.
Na twarzy doktora pojawił się szeroki uśmiech.
– Chciałem ci pogratulować. Synek jest zdrowy, duży. Prawie pięć kilo wagi. Poród przebiegł wyjątkowo sprawnie.
Lekarz podniósł słuchawkę telefonu.
– Siostro, proszę przyprowadzić tego malucha.
Po kwadransie w drzwiach gabinetu pojawiła się pielęgniarka ze starym, zażywnym mężczyzną. Niskim, barczystym, z długą siwą brodą.
– Chłopak jak malowany – rzekł medyk. – Kolory na policzkach, nos czerwony.
Mężczyzna wziął starca za rękę i wyszedł z nim ze szpitala.
– Kupić ci coś do picia, Adasiu? – spytał.
– Tak. Idziemy do knajpy na rogu – powiedział starzec i pogładził długą brodę.