Może właśnie o to chodzi? O to,
że to swoją drogą zmierza,
jak dygresja, w bezmiar
nadinterpretacji. Układ ciała: plecy
przełamane, wzrok przebija stopy,
te nieodpuszczalne skurcze mięśni
wokół oczu i puszczanie wiatrów,
jak, za przeproszeniem, cyklop!
W tej pozycji przypominasz rzeźbę
fotografii: głębia nieostrości otoczenia
w kwadraturze ramki. Dobrze, bo skądinąd
widziałbyś tak niewyraźnie, że, broń Boże,
mogłoby ci się spodobać: szedłbyś
ślepo, ale bacznie za spódniczką
kołyszącą horyzontem nad jałową
ziemią. Czy to, o co chodzi,
to jest to, co idzie? Drepce
sobie swoim krokiem, pod twoim ciężarem,
we własnym kierunku, niczyją drogą, a przecież
po śladach? Nie stawiaj pytań, będziesz je musiał
omijać. Pole wyprowadza w pole i otwiera
się na rzędy cierni pod napięciem, dalej
są niepokalane płótna prochu i domostwa
wilków. Nie masz wyjścia. Chyba
że oddasz życie za życie, a gruby esesman
okaże się, jakimś cudem, tak głupi,
że nie odbierze ci światła
umysłu w ciemnicy.
Żebyś mógł karmić modlitwą
jaskółki na drutach?
Tak we właściwym momencie
powiedzieć właściwe słowa: jedzcie i pijcie,
to bowiem jest ciało, ono wysławia najjaśniej
we wszystkich językach niewidome: Pragnę.
Trzeba odejść, żeby wrócić? Po co ten pretensjonalny
pytajniczek? Czepia się nawet odpowiedzi. Można
by spróbować nie przypuszczać. W zamian
dopuścić do kilku znaczących uchybień,
przez które wdarłby się oddech, i stamtąd, z podbrzusza,
darłby się wniebogłosy, jak narodzone z dziewicy
wcielenie.