O ile z Noblem wszystko jest jasne – jest on jeden, zrobiony z niepodzielnego kawałka dwudziestoczterokaratowego złota (i oczywiście sporych domieszek neoimperialnej polityki, z powodu których Ukraina wciąż nie ma własnego noblisty) – o tyle o Powieści nic pewnego nie wiadomo.
O czym ona powinna być? O historii czy o współczesności? O jednostce, rodzinie czy Narodzie? (Poprawna odpowiedź: o wszystkim naraz). Ma być raczej na użytek domowy czy powinna dążyć do uniwersalności? Czy pięćset stron to wystarczająca objętość dla wielkiej Powieści? A także: kto powinien ją napisać? Czy to musi być ktoś ze współczesnych klasyków, czy raczej najcięższe działa dziś są w stanie wytoczyć debiutanci?
Gdy Lina Kostenko, największy autorytet i niewątpliwy klasyk współczesnej ukraińskiej poezji, nieoczekiwanie zadebiutowała w prozie i wydała Zapiski ukraińskiego szaleńca, tylko najbardziej zagorzali jej wielbiciele upierali się, że to właśnie ta Powieść (dziś nawet oni, zdaje się, wolą o tym tekście zapomnieć). Inna sprawa była z o pokolenie młodszą Oksaną Zabużko, która sama siebie chętnie obsadziła w roli autorki wielkiej Powieści i w roku 2009 wydała ponad ośmiusetstronicowe Muzeum porzuconych sekretów. Jest to tekst nieporównywalnie lepszy niż powieść Kostenko (zresztą przetłumaczony już na kilka języków i uhonorowany Literacką Nagrodą Angelus), ale wobec niego pojawił się też cały szereg zarzutów. Po pierwsze, że autorka potraktowała postulat, iż wielka Powieść ma być „o wszystkim”, zbyt dosłownie i faktycznie spróbowała napisać tekst o wszystkim: jest tam historia i współczesność, bohaterskie dzieje UPA i terror KGB, feminizm i polityka, krytyka ukraińskiej oligarchii i ciężka praca niezależnego dziennikarza w epoce prezydenta Kuczmy; na dodatek oczywiście miłość. Po drugie, że jest to trudno czytelne: jeśli w skali opowiadania czy krótkiej powieści zadyszany, nieco egzaltowany styl Zabużko z jej niekończącymi się zdaniami jeszcze da się przetrawić, to pokonanie ośmiuset stron, napisanych w taki sposób, to nie lada wyzwanie. Wniosek? Nie, to raczej nie ta Powieść.
Cztery lata później, w roku 2013, niektórzy krytycy skwapliwie okrzyknęli Powieścią tekst Jurija Wynnyczuka Tango śmierci, nie tak dawno wydany również po polsku. Ta proza miała wypełnić rozmaite „pustki” we współczesnej ukraińskiej literaturze, w której brakowało zarówno tekstu o międzywojennym wielokulturowym Lwowie, jak i mocnej, prawdziwej opowieści o Holokauście; brakowało (i wciąż brakuje) też intelektualnego kryminału w stylu Eco. Powstał zatem tekst nieco zbliżony do Muzeum porzuconych sekretów pod względem tematycznej „wszystkożerności”, ale towarzyszy mu również eklektyzm gatunkowy i stylistyczny: mamy bowiem próbę wyżej wymienionego kryminału intelektualnego, przyprawionego mistycyzmem (wątek tajemniczego rękopisu z fantastycznej krainy Arkanum, który w jakiś szalony sposób okazuje się związany z nutami tanga, granego przez więźniów w obozie koncentracyjnym Janowska w okupowanym przez Niemców Lwowie), mamy nostalgiczną opowieść o Lwowie sprzed wojny (to właśnie ona najczęściej wywoływała westchnienia u polskich czytelników na forach internetowych), mamy zarys opowieści o Zagładzie; mamy też historię miłości współczesnego profesora uniwersytetu do znacznie młodszej od niego studentki. Czytelnik, który próbuje to wszystko ułożyć sobie w głowie w jakąś całość, musi poczuć się lekko oszołomiony. Czy to cena, którą musimy płacić za kolejne próby napisania Powieści?
Już od lat oczekiwano Powieści od Jurija Andruchowycza, który wciąż zbywał swoich czytelników kolejnymi tomami eseistyki, stylizowanymi na opowiadania podróżnicze (np. Leksykon miast intymnych), czasami na „powieść parahistoryczną” (np. Kochankowie Justycji). W końcu stało się i w 2021 roku Andruchowycz wydał „prawdziwą powieść” pod tytułem Radio Noc. To opowieść o didżeju radiowym, byłym muzyku rockowym, który podczas nocnych audycji puszcza ulubioną muzykę i opowiada historie. Jak można oczekiwać, jest to tekst bardzo introwertyczny, niejako pasujący do naszej pandemicznej rzeczywistości, słyszymy bowiem głos człowieka zamkniętego w ciasnym studiu, snującego wspomnienia, prowadzącego wyrafinowane gry intelektualne i świadomego tego, że wszystko najważniejsze już się wydarzyło, a przyszłość to raczej wielka pustka. W pewnym sensie jest to „encyklopedia Andruchowycza”, w której znajdziemy to, co znamy z jego wczesnych powieści: lekko ekscentrycznego bohatera estetę, nonkonformizm w stylu kontrkultury lat siedemdziesiątych – dziewięćdziesiątych
Sytuacja z „czekaniem na Powieść” wyglądałaby już dość pesymistycznie, gdyby nie wydana w 2020 roku Amadoka Sofiji Andruchowycz. Ta autorka znana jest polskim czytelnikom świetnie, po polsku ukazało się bowiem prawie wszystko, co do tej pory wydała: dwie książki opowiadań Kobiety ich mężczyzn i Siomga, a także powieść Felix Austria. To są utwory bardzo różne, między naturalizmem psychologicznym opowiadań i udekorowaną, nieco teatralizowaną, z lekka sensacyjną tkanką powieści leży bowiem przepaść. Nie wiadomo było więc, czego oczekiwać od Amadoki. (Zaanonsowano jedynie, że tytułowa Amadoka to olbrzymie, największe jezioro Europy, które zdaniem Herodota było położone gdzieś na terenach dzisiejszej Ukrainy, i późniejsi kartografowie, ufając Herodotowi, grzecznie zamieszczali je na swoich mapach aż do
Ukazał się tom mający osiemset trzydzieści stron, całkiem na miarę mitycznego jeziora. Od czego zaczyna się opowieść? Bohater zostaje ranny podczas wojny na wschodzie Ukrainy, w wyniku czego traci pamięć; kobieta, która się nim opiekuje, postanawia opowiedzieć mu historię o nim samym, a także o tym, co poprzedzało jego pojawienie się na świecie. Tyle że kłamie, bajeruje, tworzy bohatera na swój sposób i gust. „Amadoka – mówi Sofija Andruchowycz – to powieść nie tyle o wydarzeniach, ile o ich opowiadaniu. Ważne są tu nie fakty historyczne, nie autentyczność, ale próby odkrycia tego, jak traktujemy własne i cudze wspomnienia…”.
Mamy więc w powieści różne, przeplatające się (ale nie rozłażące się, jak w niektórych wyżej omawianych tekstach) wątki: historię nazistowskiego policjanta, Ukraińca Wasyla, który wstępuje do policji pomocniczej z jakichś czysto praktycznych powodów, a potem tak samo mechanicznie, prawie przypadkowo, ratuje Żydów (na pewno nie jest postacią bohaterską, ale też w ogóle nie rozumiemy, jaki jest, trudno go umieścić na skali moralnej); mamy też dokumentalną opowieść o pisarzu Wiktorze Petrowie, który był wyrafinowanym ukraińskim intelektualistą, a jednocześnie agentem wywiadu radzieckiego. I znowu nasze skale oceny załamują się.
Dlaczego więc Amadoka jest tekstem ważnym? Ukraińskie społeczeństwo, zdaje się, wstępuje w fazę ponownego, bardzo krytycznego odczytywania własnej historii i tożsamości – w znacznie szerszym niż dotychczas, globalnym kontekście. Całkiem niedawno wydana, ale już głośna i szeroko dyskutowana książka wybitnego historyka Jarosława Hrycaka Pokonać przeszłość. Globalna historia Ukrainy jest tego dowodem. Powieść Sofiji Andruchowycz jest wielką i wielogłosową narracją, która przeciwstawia się nie mniej wielkim, ale monologowym, uczesanym grzebieniem tej czy innej ideologii narracjom z przeszłości. Zadaje pytania dotyczące palących zagadnień z niedawnej ukraińskiej historii i daje do zrozumienia, że poprawnych odpowiedzi nie ma, a nasza przyszłość zależy od tego, którą wybierzemy opcję; jak poprowadzimy opowieść o sobie. W dodatku Amadoka wcale nie jest powieścią do użytku domowego, rozprawia bowiem o mechanizmach działających mniej więcej jednakowo we wszystkich społeczeństwach.
Czy więc Amadoka Sofiji Andruchowycz to wymarzona ukraińska Powieść? Czy mam odpowiedzieć szczerze? Mam nadzieję, że nie.