W spręcowskim karmelu powstanie Dziedziniec pogan, opowieść o najbardziej autentycznym „ja” autora, którego egzystencja polega na przemyśliwaniu przeczytanych tekstów, zapisywaniu rozważań oraz codziennym łączeniu się poprzez psałterz z Bogiem. Wsłuchany w ciszę panującą w klasztorze i oddany pod opiekę milkliwych sióstr, czuje się „Bezpieczny, czysty, wolny”. Teraz nareszcie może oddać się pisaniu, gdyż – jak objaśnia – „Ja nie jestem tu, aby się modlić, jestem tu, aby pisać”, dodając w nawiasie: „(Choć głęboko wierzę, że to jest jakaś jednia)”. Klasztor bowiem „pozostaje niezmienny” w swojej ciszy, samotności, milczeniu, a pisanie również odbywa się w ciszy, samotności i milczeniu. Regularne i głośne (ale poza klasztorem, na zewnątrz) czytanie psalmów zbliża do Boga, a więc do własnej głębi, a przyroda słuchająca natchnionego słowa ze świadka staje się uczestnikiem. Autor pisze: „Czytałem drzewom i zazdrościłem im, że są mocne jak psalmy”. Przywodzi to na myśl psalm 148, gdzie natura samą swoją obecnością sławi Stwórcę: „Chwalcie Pana z ziemi […] góry i wszelkie pagórki, drzewa rodzące owoc i wszystkie cedry”. Choć pierwotną intencją psalmów jest powstrzymanie nieszczęść, czyli wpływ na świat zewnętrzny, to w przypadku Cieleckiego chodzi o zmianę siebie, czyli tego, co wewnątrz. Rozbierając się z codzienności i poddając regułom klasztoru, pisarz powoli powraca do czystego, bo nieskalonego grzechem pierworodnym, „ja”. Kiedy odmawia brewiarz, pozwala „swojemu życiu się prześcignąć”, a kiedy sam biegnie, staje się „oddechem, pulsującym bólem, ruchem”, co przyrównać można do modlitwy, gdyż ona jest „walką, służbą”, mającą na celu „wysłowić Niewysłowionego”. To ciągłe zmaganie się z sobą staje się podobne do aktu pisania, gdzie w chwilach słabości pisarz nie pisze, lecz czyta i zastanawia się, czy zostanie mu to wybaczone. A może raczej, czy sam sobie wybaczy, że wybrał to, co łatwiejsze i co lubi się przeciągać w nieskończoność, przekonując, że jeszcze to i owo trzeba przeczytać. Należy jednak przestać czytać, by zacząć pisać. Pisać – dobrze – ale o czym?
Dziedziniec pogan można uznać za dzieło metaliterackie, którego bohaterami, oprócz samego autora, są inne książki. To one towarzyszą refleksjom nad samym sobą, często także się do nich przyczyniając. Spektrum omawianych przez Marcina Cieleckiego książek jest bardzo szerokie i wychodzi poza pozycje zapakowane w plecaku. Obok dobrze się wpisujących w klasztorne mury Zachodnich reguł monastycznych znajdujemy tytuły bardziej heretyckie, jak komiks Kaznodzieja Gartha Ennisa z rysunkami Steve’a Dillona. Ten koktajl różnych treści i walorów literackich, tekstów kultury wysokiej i popularnej prowadzi do śmiałych porównań, na przykład że „Batman mówi to, co Jean‑Paul Sartre: to inni są piekłem. Całe to wciąganie peleryny, naparzanie się z oprychami […]. Robię to, bo świat oszalał, świat jest chory, muszę go (ich) powstrzymać”.
Ciekawe jest też sięgnięcie do dawnych lektur, by w dopiskach, podkreśleniach, wykrzyknikach, adnotacjach „dojrzeć samego siebie […] Tamten ja, widziany przez pryzmat Augustyna, interesuje mnie teraz bardziej” – wyznaje czytelnik Wyznań. Dochodzi lektura Piotra Augustyniaka Jezus Niechrystus, gdzie wedle Marcina Cieleckiego autor „chce dotrzeć do samego sedna Jezusa, a to oznacza rozgryzanie Jego słów […]”. Słowa te, poza Ewangelią Galilejską i św. Marka, znaleźć można wedle Augustyniaka w tak różnych dziełach, jak pisma Mistrza Eckharta czy Nietzschego, Hamlet Szekspira, Mistrz i Małgorzata Bułhakowa czy Kopista Bartleby Melville’a. Przywodzi to na myśl słynną scenę, kiedy Hamlet spytany przez Poloniusza „Cóż to czytasz mości książę?”, odpowiada „Słowa, słowa, słowa”. To za ich pomocą Bóg stworzył świat. Janowa fraza: „Na początku było Słowo” (J 1, 1) zostaje przemieniona: „Na początku była poezja i ona objawiła słowo”. Bóg jest samą poezją, co zgodne jest z opisem istnień poprzez psalmy, gdyż „[…] w obliczu świętości – przed Bogiem – rzeczy nabierają właściwego sensu”. Aby zaistnieć, musiały one zostać nazwane i mają rację bytu jedynie w modlitewnym zatrzymaniu, kiedy pozwalamy sobie „na stratę czasu, aby zyskać czas”. Jest to możliwe jedynie wtedy, kiedy świat nie wali drzwiami i oknami, zakłócając spokój. By móc pisać, czyli jak Bóg tworzyć, należy poczuć świętość, a „Żeby poczuć świętość, należy poczuć dzień. Tak przynajmniej przekonują współcześni mnisi, pisząc o szansie, jaką daje monastycyzm w życiu codziennym”. Dlatego Marcin Cielecki wybiera urlop w zakonie, by móc do tej świętości dojść, dzięki niej będzie mógł tworzyć i stać się w cudzych oczach „człowiekiem z wadą. Ze wstydliwą chorobą: on pisze”. Pyta sam siebie: „Jakie jest wytłumaczenie tego, że tu przyjeżdżam?”. I odpowiada: „[pisać] Wstawać od biurka, wychodzić na spacer, czytać, jeść tylko po to, aby wrócić i pisać. Z kimś takim nie da się żyć. Takiego kogoś trzeba zamknąć. W tym wszystkim jest jeszcze coraz silniejsza potrzeba samotności, odmieniania przez przypadki: sam na sam oraz sam na Sam”.
Pisze w ciszy teksty podobne do recenzowanej książki, w których głębia myśli przeplata się z poetyckością. Potwierdza to autor słowami „[…] jedyne przesłanie, jedyne naprawdę ważne, które głosi las, jest iście Boskie: «Zamilknij wreszcie, wokół ciebie jest życie»”. Dziedziniec pogan Marcina Cieleckiego, choć utkany ze słów, przepełniony jest milczeniem, kierującym naszą uwagę na świętość ponad świętościami, czyli na sam cud istnienia, które w klasztornych murach, co może dziwić, zaprawdę tętni życiem. A czytelnik, oderwany na chwilę od hałaśliwej rutyny, odpoczywa w cichej monotonii klasztornej pustelni, gdzie może usłyszeć, jak cichutko i równomiernie bije serce świata.