Takie książki należy czytać w całości. Historyczny projekt Krzysztofa Pomiana, choć podzielony na trzy tomy, stanowi przecież zazębiającą się jedność. Jeśli nie mogę zwiedzać muzeów tak, jak bym czytał, czyli przez kilka dni jedno zaledwie, to mogę czytać, jakbym chciał zwiedzać: biorę zakładkę jak bilet uniwersalny i będę wszędzie. Na kilkadziesiąt dni zamykam się w gmachu zbudowanym przez Krzysztofa Pomiana i siadam przed gablotami. Nie ruszam się, bo nigdzie mi się nie spieszy.
Jestem którymś z bohaterów dwóch zdjęć, które mam stale przed oczyma w trakcie lektury trylogii Muzeum. Historia światowa, tylko nie wiem którym. Na jednym z nich grupa archeologów spożywa posiłek w piramidzie Ramzesa w roku 1923. Zdjęcie ledwo może wszystkich pomieścić: wokół stołu siedzi siedmiu mężczyzn w marynarkach, nieco dalej stoi dwóch arabskich służących. Jest nieco klaustrofobicznie, masywne ściany zdają się jakimś pradawnym potworem, który właśnie połknął badaczy. Stół jest zastawiony skromnie, ledwie trzy butelki wina, na talerzykach skromne rolady. Panowie nienagannie ubrani, ale miny raczej nietęgie. Właśnie próbują nowego smaku: naukowej dumy z archeologicznego odkrycia przyprawionej szczyptą poczucia niestosowności, że jednak spożywają posiłek w czyimś grobowcu. Zdjęcie nie jest w stanie oddać nastroju tej chwili, dlatego jest niewyraźne. Nawet jeśli stół zastawiony jest skromnie, to przecież służący mogą za chwilę wnieść główne danie. Tajemnica zdjęcia polega jednak na tym, że jest czarno-białe, a jego akcja rozgrywa się głęboko pod kamiennymi klocami. Tam obok jedzących, gdzieś na wyciągnięcie ręki, są skarby faraona. Czy oczy wtedy ucztujących widzą to co ja – wyblakłe przedmioty prestiżu, resztki wspaniałości, blask, którego im zazdroszczę? W jakiś sposób, czytając Muzeum. Historię światową, dosiadam się do ich stołu.
Tajemnice własnego pokoju
Pomian wprowadza czytelnika w głąb zastrzeżonych dla zwykłych śmiertelników pomieszczeń, w których najpierw władcy, a później zamożni oraz artyści, którym udało się wybić na niezależność, gromadzili cenne przedmioty. W pierwszym tomie autor prowadzi czytelnika od skarbca monarszego poprzez kolekcję prywatną aż do narodzin tego, co współcześnie nazywamy muzeum. Imponuje rozmach badań, które przeprowadził autor, jesteśmy bowiem w różnych szerokościach geograficznych – od Chin poprzez Egipt, Grecję i Rzym, aby wreszcie wylądować w Europie, która zerka na swoje kolonialne artefakty. Lekturze towarzyszy nieustannie zachwyt, zdumienie, ale także refleksja nad gromadzonymi przez siebie rzeczami. Czyż bowiem nasze mieszkania nie są po trosze tym wszystkim: skarbcem, kolekcją, muzeum – w zależności od tego, komu otwieramy, a przed kim zamykamy drzwi?
Żyjemy, ale i umieramy otoczeni przedmiotami – tak przynajmniej wynika z pochówków praktykowanych przez ludzkość. Pomijam tu, podobnie jak autor Muzeum. Historii światowej, pochówki całopalne. W grobach nie mościmy się sami, aby było wygodniej (w przyszłym życiu), zmarłemu wkładane są broń, monety, najlepsze ubrania. Skąd jednak ten zapał gromadzenia przez żyjących? Wszystkiego ze sobą wszak nie zabiorą.
Pomian wskazuje, że gromadzi przede wszystkim władca, a dla niego gromadzą poddani. Skarbiec królewski jest zamknięty przed oczami zaciekawionych, przez co nabiera też znaczenia religijnego. To, co jest tajemnicze, ulega sakralizacji. Władca przechadzając się pośród drogocennych rzeźb, artefaktów władzy, przedmiotów religijnych, dokonuje tego, co i my w naszych mieszkaniach, spoglądając na rodzinne zdjęcia, pijąc kawę z ulubionego kubka czy słuchając muzyki z winylowej płyty – terapeutyzujemy się. Piękno nawet jeśli nie zbawia, to na pewno leczy duszę. Ciekawie ujmuje to Pomian, gdy pisze, że
[…] muzeum dokonuje sakralizacji należących do niego obiektów, ponieważ chroni je przed zniszczeniem, a więc przed czasem, umożliwiając im istnienie w założeniu nieograniczone, oraz używa rozmaitych sposobów, by uczynić same te przedmioty, a za ich pośrednictwem tych, którzy je wytworzyli, godnymi podziwu, co jest złagodzoną formą adoracji. Z tego powodu muzea są czymś więcej niż miejscami pamięci. Są miejscami kultu właściwego społeczeństwom futurocentrycznym, którym zapewnia on spójność, odtwarzając i odświeżając w każdej teraźniejszości jej więzi z przeszłością i przyszłością. Podobnie jak w swojej dziedzinie kult religijny, kult ten sięga od tego, co najbardziej uniwersalne, do tego, co najbardziej lokalne.
Od zamkniętych drzwi do półuchylonych
Skarbiec królewski z założenia jest budżetem państwa: dokłada się do niego i z niego się wyjmuje. Władca nie może zabrać ze sobą do grobu skarbca, może jedynie przekazać go w spadku. Z czasem jednak władcy będą zamknięte dotychczas drzwi lekko uchylać, zapraszając innych znamienitych gości do oglądania zgromadzonych przedmiotów, a przy okazji podziwiania ich właściciela. Temu właśnie, jak przekonuje autor, służyło rozdawanie przez panującego złotych medalionów, aby służyły jako wisiorki, jak również obdarzanie zaufanych drogocennymi podarunkami w postaci kielichów, talerzy i innych przedmiotów zdobionych szlachetnymi kamieniami. Barbarzyński władca Attyla rozumiał to aż nadto doskonale, gdyż w opisie Priskusa z 449 roku on sam pije z drewnianego kubka, podczas gdy jego przyboczni sączą wino ze złotych kielichów. Z czasem władcy wprowadzają swoistą intercyzę pomiędzy skarbcem a wyniesionymi z niego rzeczami, które przynależeć mają jako własność prywatna do konkretnego królującego. W ten sposób rodzi się kolekcja prywatna. Jednym z pierwszych spisanych dowodów jest inwentarz francuskiego Karola V z roku 1379. Nosi on znamienny tytuł Inny inwentarz klejnotów Króla. To są już rzeczy prywatne, przedmioty nie państwowe, a i król, którego jest wszystko w państwie i on sam jest po części państwem, próbuje uciec w sferę prywatności.
Ta sfera prywatności zyska swoje uprzywilejowanie wraz z rosnącą niezależnością artysty w renesansie. Petrarka będzie nazywał to pomieszczenie bibliotheca lub armariolum, jego goście ukują zaś termin studiolo. Na obrazach Vittore Carpaccia i Anatella de Messiny trwa niema dyskusja, czym powinna być „pracownia myśliciela”. Messina przedstawia świętego Hieronima w otoczeniu jedynie książek – nie ma tu niczego, co zbędne. Carpaccio maluje świętego Augustyna w nieco większym pomieszczeniu, dlatego mogą się tam znajdować już nie tylko książki, lecz także różne globusy, figurki, a nawet posąg. Czym powinna wypełnić się kolekcja prywatna: jedynie książkami czy także pozostałościami świata antycznego? Dyskusja opuści królewskie i artystyczne zacisze, aby wejść do muzeum.
„Ta wyliczanka mogłaby być o wiele dłuższa”, pisze Pomian przezornie już na czterdziestej piątej stronie. Rzeczywiście erudycja autora mogłaby przyprawić czytelnika o bóle głowy, gdyby nie to, że tom pierwszy Muzeum. Historii światowej czyta się świetnie. Linia rozwoju prowadząca od skarbca do muzeum jest czytelna, a ilość ciekawostek wynagradza cierpliwość czytającego. Muzeum pod piórem Pomiana nie ma nic wspólnego z nieco zatęchłą od kurzu instytucją. Przeciwnie: nigdy nie była bardziej dynamiczna i pełna życia.
Kult uprawiany w muzeach i przez muzea tylko pozornie zwrócony jest ku przeszłości. Ma on na celu przyszłość. Jego zadaniem jest bowiem zapewnić przekazywanie dorobku i doświadczeń generacji przodków, choćby okrutnych i bolesnych, generacjom potomków. W społeczeństwach futurystycznych, w których pomiędzy jednymi i drugimi następują na różnych poziomach zerwania ciągłości, czasem głębokie – rewolucje polityczne, przemysłowe, artystyczne, naukowe, obyczajowe – muzeum jest instytucją, której rolą jest utrzymanie ciągłości, ocalenie tego, co można ocalić ze świata wczorajszego dla świata dzisiejszego, jutrzejszego i jeszcze późniejszego.
Czym jest zatem muzeum, jeśli nie wielką kapsułą pamięci wystrzeloną nie tylko w kosmos obcych cywilizacji, ale również w nas samych?
Zamieszkać w domu muz
Choć oficjalnie za datę powstania muzeum uważa się 15 grudnia 1471 roku, a za autora terminu Paola Giovia (museo to tyle co „dom muz”), to koncepcja tego, co, jak i gdzie pokazać, nie była aż taka oczywista. Jaki zaproponować porządek zwiedzania? Względem żywiołów czy prowadząc od emocji do emocji? Wedle materiału, z którego wykonane są artefakty (złoto, drewno), a może wedle wizerunku? No i przede wszystkim, dla kogo jest muzeum? Jeden z pierwszych regulaminów, powstały w 1739 roku, wymienia szlachetnie urodzonych, pod warunkiem że są stosownie ubrani, ale zabrania wstępu służbie i osobom niskiego stanu. Wraz z regulacją wejść i wyjść pojawi się kwestia finansowania. Kto ma utrzymać strażników – król czy rada miejska? Zdecydowano o wprowadzeniu biletów, a dochód z nich przeznaczono na personel muzeum.
Pomian opisuje wyścig mocarstw w pogoni za coraz lepszymi, większymi, ciekawszymi muzeami. Dawny handel dziełami sztuki, jak również ich falsyfikatami, jest w opisie autora tak samo fascynujący jak ten współczesny – zdaje się, że nic się nie zmieniło, a czas się zatrzymał. I tu ciekawostka, dziś już nie do pomyślenia: muzealne pomieszczenia z obrazami najczęściej lokowano tuż nad stajniami, ponieważ konie były cenniejsze od wszelkich artefaktów. Pilnie strzeżono ich zarówno przed kradzieżą, jak i pożarem, zatem i stajenni łaskawie mogli rzucić okiem na płótna.
Pomian przypomina narodziny i rozwój pierwszych muzeów, które są nieodmiennie zafascynowane dziedzictwem Grecji i Rzymu, a całkowicie ślepe na własne dziedzictwo kulturalne. To dopiero za Ludwika XVI muzeum zacznie być narodowym i zamiast sławić antyk, zacznie głosić Francję. Przy tak potraktowanym – naprawdę globalnie – temacie nie sposób w recenzji o wszystkim napomknąć. Chciałbym zatem zwrócić uwagę na jeden wątek, który nieustannie przewija się przez książkę Pomiana. To wielka zachęta do tworzenia własnych kolekcji prywatnych. Otaczamy się przedmiotami i między nimi żyjemy. Eksponujemy je, jakbyśmy chcieli przedłużyć projekcję własnej osoby. Chodzimy pomiędzy artefaktami codzienności i jedynie nam zrozumiałymi precjozami własnych utrwalonych zapisów doświadczeń duchowych. Nasze mieszkania ze swoim wystrojem nie są zapisem tylko możliwości finansowych, ale przede wszystkim wyrazem zainteresowań, pobożności i marzeń. Przedmioty wokół nas to po prostu jeszcze jedno odbicie nas samych, swoisty autoportret. Zanim zatem wyjedziemy do Luwru, Muzeum Watykańskiego czy Brytyjskiego, rozejrzyjmy się dokładnie wokół siebie. Ileż tu skarbów!
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]