Wcale jednak nie koniec na tym. Nowelka Davida Garnetta (1922) mówi również o tym, co zepchnięte na peryferie ludzkiego ładu. Cywilizowane formy, w jakich zakleszczyło się zwierzę ludzkie, które ujarzmiło przyrodę – znaczące, że przemiana w lisicę i śmierć lisicy przypadają na dzień łowów – zostają odkształcone za pomocą „animalnego”. Przebieranka ma ukryty podtekst psychoanalityczny, służy przedstawieniu sił witalnych wyswobodzonych z więzów przymusów wewnętrznych (zgodnych, rzecz jasna, z interesem społecznym). „Zwierzęce” prowadzi na ścieżkę kobiecej emancypacji. Nieposłuszna żona, w alegorycznej masce lisa, staje się figurą podważenia zasad męskiego porządku (co w tym wypadku oznacza spadek notowań na giełdzie towarzyskiej i smutny koniec; ponieważ to walka w najwyższym stopniu osobista i nie ma w niej miejsca na kompromisy, pani Tebrick jest z góry skazana na porażkę). „Zwierzęce” kryptonimuje pragnienie wydobycia się z ciasnoty społecznej, zrazem jednak – upadek manier, złe prowadzenie się, zerwanie z honnêt homme (człowiekiem dobrze ułożonym) lub ogólniej – z homme civilisé (człowiekiem cywilizowanym), a jeszcze z innej strony – symbolizuje najbardziej elementarnie rozumianą wolę samostanowienia. Uderzające, że to zwierzę staje się modelem życia, że defiguruje się tu człowieka, który jest, żeby pomyśleć innego człowieka.
Więc może to i satyra na obyczaje, lecz przecież wydobywa na jaw także wciąż nie do końca rozstrzygnięty problem cywilizacyjny: jak nie ulec presji zwierzęcych impulsów (i ma jeszcze ten walor, że pozwala porównywać dawne i współczesne kształty emancypacji).
„Być «jak zwierzę» – przestać naśladować człowieka”2 – pisze Tadeusz Sławek. Z opowieści Garnetta wydobywa kwestię urzeczywistniania się jednostkowej tożsamości w serii aktów performatywnych. Pani Tebrick odmawia uczestnictwa w sekwencji uwzorowanych zachowań i czynności pozwalających „ludzkiemu” się ustalić i zachować ciągłość. Jej metamorfoza oznacza: odrzucenie języka, odrzucenie stroju, odrzucenie wyuczonych postaw wobec czynności naturalnych (jedzenie przy stole, zabiegi higieniczne).
Początkowo, wedle relacji męża, nie może znieść, kiedy jest – mówiąc po ludzku – naga: „Ujrzał lisa, który zbliżał się do niego, wlokąc za sobą szlafrok”; „nie uspokoił się, zanim nie ubrał jej jak należy, […] powyjmował z szafy wszystkie suknie, aby sama mogła sobie wybrać którąkolwiek”. Tekstylia jednak przeszkadzają w nowej konfiguracji bycia – na czworakach, z nosem przy ziemi za śladem zapachowym pozostawionym przez inne zwierzę. Powołane do nie-ludzkiego istnienia ciało nie może wytrzymać sytuacji, w której na siłę jest wciskane w fatałaszki, zdobione koronkami i wstążeczkami, a na sam koniec perfumowane: „Nazajutrz musiał stoczyć bardziej zaciętą walkę, by pozwoliła się umyć i ubrać”. Pani Cork, stara piastunka dopuszczona do rodzinnej tajemnicy, szyje lisicy „żakiecik z niebieskiego jedwabiu, obcinając rękawy i obszywając ich rąbek łabędzim puchem”, to wystarczyło, „aby Nanny odwróciła się od niej, a zaraz podarła całą jej robotę na strzępy, zaczęła wesoło biegać, wymachując ogonkiem, przy czym wstążki zawiązane przy szyi rozwiewały się dookoła”. O zgrozo, zwierzątko nie widzi się w lustereczku! Może tutaj idzie o przysłowiową kobiecą próżność, ale chyba więcej o to, że nie wyostrza wzroku, żeby wysondować, czy sprawi wrażenie damy „dobrze ułożonej”. Lustro – narzędzie samoobserwacji i samouważności – pyta przecież: „co inni mogą sobie (o tobie) pomyśleć”. Podobnych obrazów w Niezwykłej historii o pani zamienionej w lisa znajdziemy wiele: „Pewnego razu wślizgnęła się na dolne piętro szafy, zerwała wszystkie swoje dawne suknie, wyciągnęła je na środek pokoju, podarła pazurami i zębami na drobne strzępy, nie oszczędzając nawet sukni ślubnej […] nie pozostało kawałka materii czy wstążki, aby ubrać lalkę”. Ubrania metonimizują gorset społeczny, a lalka – nie tylko kobietę-bawidełko z „domu lalek”, lecz także człowieka-marionetkę z „teatru świata”. Raz jeszcze Sławek: „Ciało jest «przyodziane», to znaczy nie tylko jego nagość jest okryta, lecz przede wszystkim zdobi go społeczny obyczaj i związane z nim sposoby postępowania, a także «noszenia ciała»”.
Wstążki zostają więc rozwłóczone, żakieciki – stargane. Definicje i protokoły dobrych manier – formy zachowania zatwierdzone przez lustro społeczne – tracą siłę orzeczenia rozstrzygającego. Przez strzępy materii wyzierają strzępy, przez które wyzierają strzępy. „Kto jest «jak zwierzę» na krótki moment wymyka się z ochronnej strefy zasłon, firan i pokrowców, będącej ostoją porządnie uporządkowanego świata”. Zwierzę (zostawić mu rzecz, to wydać ją wymiejscowieniu, odsensownieniu) i bezkształt – „do którego uchodzimy przed nieubłaganym i napierającym zewsząd naciskiem kształtów i form” – układają się autorowi Śladem zwierząt w sekwencję.
W jaki sposób to robią, opisał barwnie Norbert Elias w Przemianach obyczajów cywilizacji Zachodu. Pokazał tam, jak plastyczną naturę ma człowiek, jak zmiany „fizjologiczne” dokonują się w związku z „psychologicznymi”, modelacją „od wewnątrz”, która – w miarę jak łańcuchy międzyludzkich interakcji/zależności wydłużają się w procesie dziejowym – „coraz ostrzej różnicuje i oddziela od siebie w psychice ośrodek popędów i ośrodek ego”3, aż wykształca się sztuka opanowywania skłonności i ukrywania namiętności – i równocześnie wchodzi w obieg pojęcie civilisation4.
Człowiek cywilizowany jest panem swojego wyrazu, co oznacza także, że musi być bacznym obserwatorem: „[…] ludzie w większym stopniu stają się teraz dla siebie wzajem źródłem przyjemności dla oka albo też, przeciwnie, źródłem upośrednionej przez oko przykrości”. Człowiek wyżej stojący tym się różni od niżej stojącego, że dostrzega cielesne uzewnętrznienia residuów zwierzęcych cudzej struktury psychicznej, cudze niewyrobienie, wszelkie przykre wypaczenia wyrazu.
W jakich okolicznościach dochodzi do utemperowania form życia zbiorowego – a co za tym idzie, utworzenia się normatywnego ideału człowieczeństwa – i dlaczego ludzkie oko zaczyna patrzeć „inaczej”? Studium Eliasa odsłania newralgiczny moment dziejów tłumienia wszystkiego, co ludzie w sobie samych odczuwają jako zwierzęce. Od
Ludzie szerzej otwierają się na to, co nazywamy pięknem przyrody. Kształty i kolory obłoków sunących po niebie, bogactwo przejść tonalnych i światłocieniowych, proporcje i harmonia linii przestrzennych struktur wychodzą z „niewidzialności” i wchodzą w pole dyskursywne. Coraz więcej wyidealizowanych obrazów świata pojawia się w literaturze i sztuce. Zawarte w nich dane Elias rozpatruje pod kątem stopnia ucywilizowania się społeczeństwa, ale równie jasne jest, że owe obrazy również przystosowują do życia cywilizowanego – nikt przecież nie przychodzi na świat jako istota ucywilizowana – do patrzenia na przyrodę, której nie trzeba się już bać, jak na własność ludzką i do patrzenia na człowieka jak na okaz człowieka, lepiej albo gorzej wymodelowany, mniej albo bardziej umiejętnie pilnujący samego siebie. (Słabną w ludziach lęki przed zagrażającymi życiu niebezpieczeństwami przyrodniczymi, ale pewna szczególna postać lęku się rozrasta – obawa „przed naruszeniem restrykcji, jakim poddany jest człowiek cywilizowany”.). Tego, który się ucywilizował, razić zaczynają maniery i widoki gminne – zostają one usunięte za blejtramy.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]