06/2024

Adam Komorowski

W lustrze Stanisława Brzozowskiego

„Trzeba myśleć, trzeba przekonywać siebie, trzeba przypominać, że Polska to także warunek nie upośledzonej przyszłości 20 milionów, które miały, mają lub będą miały nieszczęście urodzić się Polakami” – zanotował w Pamiętniku 19 grudnia 1910 roku Stanisław Brzozowski. Notatka powstała na marginesie lektury listu Walta Whitmana do jego rosyjskiego tłumacza, w którym amerykański poeta przyszłość rezerwował dla „spowinowaconych w samym ogromie” Stanów Zjednoczonych i Rosji. Po upadku powstania listopadowego taka wizja przyszłości poprowadziła Adama Gurowskiego (jednego z pierwszych teoretyków nieuchronności dwubiegunowego świata, w którym Europa i Polska przestają się liczyć) do narodowej apostazji.

Brzozowski poszukuje odpowiedzi na nieuchronność „nieszczęścia” nieurodzenia się Amerykanami czy Rosjanami. Kalectwo, którego doświadczają Polacy, może stać się udziałem wszystkich Europejczyków, prowadząc do odpodmiotowienia „człowieka europejskiego” i marginalizacji jego dziejowej roli. Polska perspektywa nie ogranicza myślenia pisarza, ale rzutuje na myślenie o Europie. Nikt wyraźniej nie akcentował tej kwestii aniżeli Andrzej Mencwel, pisząc: „Stefan Żeromski czy Stanisław Wyspiański działali dużo szerzej i mocniej, ale byli zbytnio zanurzeni w polskiej przeszłości, a więc ograniczeni nią – «stygmatami niewoli», jak się wówczas pisało. Natomiast Brzozowski widział od razu nasze problemy i dylematy w skali europejskiej, co wtedy było właściwie tożsame ze skalą uniwersalną”. Warunkiem „nieupośledzonej przyszłości” jest Polska. Jednak w czasie, gdy to pisał, państwa polskiego nie było i nic bliskiego odrodzenia państwowości nie zapowiadało. Wiele wskazuje, że suwerenne państwo nie było dla niego sine qua non zachowania narodowej tożsamości i sprawczości. Były nimi niezbędność „polskiej pracy” i atrakcyjność kultury narodowej, której osią jest literatura i filozofia.

Przyszłość należy do wspólnot, które wykażą niezbędność swojej pracy (materialnej i umysłowej). Szlachta, pozycjonując się poza pracą, jest nie tylko zbędna, lecz także zawłaszczając i petryfikując tradycję, opóźnia rozpoznanie „pełnoprawności teraźniejszości”. Uniemożliwia zrozumienie tragizmu sytuacji. Suwerenność myślenia, potwierdzona dziełami literackimi, jest warunkiem przetrwania i szansą na odzyskanie państwowej/politycznej niepodległości. Brzozowski wierzy, że poprzez literaturę można przekształcić naród w „organizm wolnej pracy” poza państwem i bez niego.

Odzyskanie niepodległości zajmuje Brzozowskiego mniej aniżeli kwestia przetrwania i zachowania kulturowej suwerenności. Jest to możliwe, ponieważ kultura zapewnia organiczną spójność pozbawionej własnego państwa społeczności. Taka organiczna spójność może obejść się bez gwarancji przymusu, którymi dysponuje państwo. Kultura szlachecka spójności nie gwarantowała, wręcz odwrotnie – amputowała z żywiołu polskości klasy ludowe („ludzkość pracującą”) i ciążące ku niej mniejszości etniczne. Polskość miała pozostać projektem otwartym, poza etnicznym esencjonalizmem.

Zdaniem Brzozowskiego naśladownictwo kultury politycznego hegemona, w polskiej sytuacji – państw zaborczych, nie gwarantowało emancypacji: naśladujący jest zawsze za kimś. Odsunięcie mimetycznej pokusy nie mogło wiązać się z bezkrytyczną obroną tradycji, ponieważ skutkowało zgodą na zamknięcie się w rezerwacie. Czymś takim był dla Brzozowskiego dworek szlachecki. W zajadłej krytyce szlacheckich emblematów tradycji jako ostoi tożsamości w szybko modernizującym się świecie nie był wyjątkiem. W Europie jego czasu w krajach doświadczonych utratą politycznej hegemonii i peryferyjnością wielu myślało podobnie. Wystarczy wspomnieć o Miguelu de Unamuno i innych przedstawicielach „pokolenia ’98”. Przypadek współczesnych Brzozowskiemu myślicieli hiszpańskich jest szczególnie interesujący, ponieważ pokazuje, że poczucie utraty historycznej sprawczości i kompleks peryferyjności mogą pojawić się w sytuacji zachowania państwowości. Sama państwowość nie jest gwarantem poczucia niezbędności własnej wspólnoty czy narodu. Brzozowski odróżnia państwowość od suwerenności. Po roku 1945 to rozróżnienie nabierze szczególnego znaczenia.

Projekt Brzozowskiego rozwiązania problemu peryferyjności (częściowo utożsamianego z zapóźnieniem) kultury polskiej zakładał rezygnację ze „scenicznego mesjanizmu” i odejście od przekonania, że istnieją, niejako poza dynamiką czasu, miejsca przechowywania eliksirów narodowej tożsamości i ich dysponenci. Jeszcze dziś, w czasach eksplozji kresowej nostalgii, jest trudne do przyjęcia stwierdzenie: „Wywłaszczenie przymusowe większej i średniej własności ziemskiej jest kwestią życia i śmierci kultury polskiej, nawet gdyby w prowincjach zabranych oznaczać miało całkowite spłukanie z powierzchni elementów polskich. Utrzymywanie kosztem pracy Mało‑, Białorusinów, Żmudzinów i Litwinów – próżniaków mówiących językiem polskim, nie leży bynajmniej w interesie narodu” (Likwidacja szlachetczyzny, 1906).

Nic dziwnego, że środowisko paryskiej „Kultury”, akceptujące narzucone przez Jałtę granice, szukając sojuszników, napotkało Brzozowskiego. Józef Czapski słusznie podkreślał, że odwołanie się „Kultury” do Brzozowskiego było nie tyle wyborem, ile koniecznością. O tym Monika Anna Noga napisała pasjonującą monografię. Choć koncentruje się na nazwiskach Jerzego Giedroycia, Józefa Czapskiego, Czesława Miłosza i Gustawa Herlinga‑Grudzińskiego, to kompetentnie opowiada o uwikłaniu w Brzozowskiego wielu innych pozostających w kontakcie z pismem: Jerzego Stempowskiego, Andrzeja Walickiego, Michała Borwicza, Witolda Gombrowicza czy Jana Goślickiego.

Eksplozja ostracyzmu wobec Brzozowskiego po ogłoszeniu tzw. listy Burcewa oraz samotność ciężko chorego pisarza we Florencji, niemogącego doczekać się wiarygodnej weryfikacji lub odrzucenia oskarżeń o współpracę z ochraną, przesłaniają nam niezwykłą popularność człowieka prezentującego dalekie od patriotycznych stereotypów poglądy sprzed pojawienia się listy domniemanych agentów ochrany. Można zaryzykować stwierdzenie, że oskarżenie pozwoliło wielu uwolnić się od myśli podważających patetyczne i anachroniczne formuły patriotyzmu.

Zaskakujące jest, że prezentując poglądy obce kojarzonej i utożsamianej z patriotyzmem „niezłomności”, znajdował tak wielu popleczników i czytelników. Bynajmniej nie tania Legenda Młodej Polski była bestsellerem, którego czterotysięczny nakład (wówczas niespotykany dla książki krytycznoliterackiej) rozszedł się w Galicji w kilka tygodni. Przeglądając kroniki Zakopanego, natknąłem się na zapis odnotowujący sceniczną lekturę Mocarza w 1907 roku. Autor kroniki podkreśla, że sukces sztuki zapewniła „tłumna obecność przyjaciół i zwolenników Brzozowskiego”.

Wszystko wskazuje, że stanowisko w kwestii naszej obecności na Kresach („Ziemiach Zabranych”) i uznanie praw Ukraińców, Białorusinów i Litwinów do tych ziem nie przeszkadzało niezwykłej (zważywszy młody wiek) popularności krytyka. Miał on zarówno wielu zwolenników, jak i wrogów. Wszystko to miało się zmienić wraz z oskarżeniem o delatorstwo i bycie agentem ochrany.

Kariera pojawiających się jakby z kosmosu i traktowanych jako objawienie list domniemanych agentów to osobny, czekający na opracowanie temat. Można powiedzieć, że to siła rażenia tzw. sprawy Brzozowskiego, niepotwierdzonego zarzutu agenturalności, jest problemem. Na tym tle osobność stanowiska Jerzego Giedroycia, przenikliwie przez Nogę zanalizowanego, jest wyjątkiem. W jego liście z 1 grudnia 1950 roku do Jerzego Stempowskiego czytamy: „Gdybyśmy mieli kwalifikować literaturę według wartości poszczególnych ludzi, to obawiam się, że literatura by nie zaistniała. Jakie ma znaczenie, czy Brzozowski był agentem ochrany lub Kaczkowski policji austriackiej? Nigdy mnie nie interesowała przeszłość Józefa Mackiewicza, tylko jego talent”.

Istotne jest, że wpływ list domniemanych agentów w kulturze polskiej z czasem wyraźnie słabł i ulegał dewaluacji. Niemała w tym zasługa „Kultury”. „Lista Macierewicza” i „lista Wildsteina” miały w porównaniu z „listą Burcewa” mizerne efekty. Można przypuszczać, że był to pośredni wynik toczącej się ponad półwiecze debaty nad destrukcyjnymi dla kultury polskiej i tragicznymi dla stygmatyzowanych skutkami bezkrytycznej gotowości akceptacji zarzutów agenturalności przy abstrahowaniu od rozpatrzenia rzeczywistych działań podejrzanych. Podstawowa lekcja, którą redaktorzy „Kultury” wynieśli z zawirowań obecności Brzozowskiego w kulturze polskiej, wykraczała poza konsekwencje pogłębionej lektury jego pism. Związana była z odrzuceniem utożsamiania patriotyzmu z uległością terrorowi oskarżeń o domniemaną agenturalność, spektakli „moralnej paniki”.

Noga słusznie sugeruje, że Giedroyc, nie bez krzty perfidii, potrafił groteskowość spektakli „moralnej paniki” świadomie wykorzystywać. Tak było w przypadku tzw. sprawy Miłosza, która przyczyniła się do znaczącego zwiększenia listy prenumeratorów pisma. Udało mu się wtedy pokazać, że objawy „moralnej paniki” nie mają źródła w określonych poglądach. Zaciekłość i retoryka ataków na Czesława Miłosza po jego decyzji pozostania na Zachodzie były analogiczne w kraju i na emigracji. Taka była lekcja „sprawy Brzozowskiego”, stawianego pod pręgierzem zarówno przez prawicę, jak i lewicę. Gorączkowy patriotyzm zastępował racjonalne myślenie imperatywem gestów, z czym „Kultura” walczyła.

Wczytując się w książkę Nogi, dochodzimy do przekonania, że dla „Kultury” Brzozowski stał się poręcznym pretekstem do dyskusji o problematyczności polskiego patriotyzmu, naszej troski o ojczyznę. Brzozowski posłużył za przykrywkę dla dyskusji o miejscu niezłomności w hierarchii wartości. Przykład sprawy Brzozowskiego pokazywał, że niezłomność, przynależąc do strefy gestów, może być alibi dla braku odwagi racjonalnego myślenia.

Analizowane przez Nogę nieporozumienia pomiędzy Giedroyciem a Jerzym Goślickim, które uniemożliwiły wydanie antologii pism Brzozowskiego w zaproponowanym przez tego drugiego kształcie, pozwalają dostrzec wagę podjętej przez redaktora i jego pismo rewizji miejsca niezłomności w panteonie cnót narodowych jako kamienia probierczego patriotyzmu.

Ambicją Goślickiego było pokazanie Brzozowskiego jako myśliciela oryginalnego, pierwszego autora znaczącej rewizji marksizmu. Tymczasem oryginalność myśli filozoficznej nie była przedmiotem troski redaktora. Miał wsparcie w Gustawie Herlingu‑Grudzińskim, który tę oryginalność w ogóle negował. Giedroyc, w odróżnieniu od Czapskiego – co Noga podkreśla – traktował Brzozowskiego instrumentalnie. Brzozowski miał uczyć polską inteligencję myślowego nonkonformizmu. Dla redaktora, adresującego pismo (w odróżnieniu od konkurencyjnych „Wiadomości”) głównie do czytelnika w kraju, domniemana agenturalność krytyka była pozytywem. Przykład Brzozowskiego miał krajowej inteligencji pokazać, że uwikłanie we współpracę z reżimem bynajmniej nie wyklucza „postawy krytycznej”, raczej do niej zobowiązuje. Brzozowski był dla Giedroycia prefiguracją „sprawy Miłosza”, zakwestionowania niezłomności jako gwarancji przetrwania wspólnoty i jej emancypacji. Sama „sprawa Miłosza” utwierdziła redaktora w przekonaniu, że instrumentalne traktowanie Brzozowskiego (zarówno myśli, jak i biografii) jest korzystne dla jego projektu uwalniania inteligencji w kraju od uległości partii.

Książka Czesława Miłosza o Brzozowskim jest dziełem w jego dorobku pomniejszym. Z pewną przesadą można stwierdzić, że jest to antologia dobrze dobranych cytatów. Nad Człowiekiem wśród skorpionów zaciążyły dwie kwestie, jedna to doświadczenie ostracyzmu po odmowie powrotu do kraju ze strony „niezłomnych” na emigracji i „opowiadających się za postępem” (czyli reżimem) w kraju. Wydanie w jednym tomie antologii oskarżeń Miłosza pisanych w kraju i na emigracji wskazałoby paralelność prokuratorskich retoryk po obu stronach żelaznej kurtyny. Miłosz nieco histeryzował, traktując swoją sytuację w Paryżu jako analogiczną do położenia Brzozowskiego we Florencji. Miłoszowi udzieliła wsparcia prężna instytucja, „Kultura”. Brzozowski był we Florencji sam. Wsparcia udzielały mu jednostki (Buberowie, Szalitowie, Ortwin, Połaniecki, Klinger). Nie miał żelaznego zdrowia Miłosza.

Kwestia druga, na którą Noga za Martą Wyką zwraca uwagę: „[…] kiedy Miłosz pisał swoje studium o Brzozowskim, to zajmowały go «wielkie debaty o istocie dialektyki, animujące intelektualny Paryż, spory o znaczenie marksizmu…» Co ważniejsze, Miłosz uważał, że problematyka Brzozowskiego jest «egzystencjalno‑marksistowska», wychodzi bowiem, zdaniem poety, z założeń młodego Marksa”. Nietrudno dopatrzeć się w tym przydatnego alibi. O ile w Zniewolonym umyśle „ukąszenie heglowskie” (de facto marksistowskie) zdawało się Miłoszowi nieuleczalne, o tyle w początku lat sześćdziesiątych XX wieku, po Październiku, gdy pisał Człowieka…, okazuje się, że może ono immunizować. W skrajnej wersji, której Miłosz nigdy nie wypowiada, oznacza to, że prawdziwymi antykomunistami mogą być tylko byli komuniści lub ci, którzy, jak Miłosz, o marksizm przynajmniej się otarli. Brzozowski i ewolucja jego myśli ma być dowodem takiej dialektyki. Podobne rozumowanie znajdujemy u jednego z najwybitniejszych żyjących filozofów, Alasdaira MacIntyre’a, który utrzymuje, że marksizm zbliżył go do tomizmu. Ewolucja myśli Leszka Kołakowskiego taką dialektykę zdaje się potwierdzać.

Problem w tym, że Miłosz, zapisując Brzozowskiego do pionierów rewizjonizmu i egzystencjalizmu, osłabiał historyczne znaczenie jego myśli. Dobrze uchwycił to Goślicki, pisząc do Giedroycia: „[…] wielbiony przeze mnie bez zastrzeżeń Miłosz porównuje Brzozowskiego z Sartre’em, zamiast z Masarykiem, Tuganem, Bierdiajewem, Stammlerem, Laskiem, Bułgakowem, Vorlanderem itd.”. Rzecz w tym, że adresatowi bardziej przydatny był klucz Miłosza. Pozwalał widzieć w Brzozowskim myśliciela, który pomoże polskim inteligentom uwolnić się od stalinowskiej ortodoksji lub przynajmniej uczyni ich rewizjonistami.

Sądzę, że Giedroyc przesadzał w swojej wierze w subwersyjne ingrediencje w myśli Brzozowskiego. Źle odczytał ataki partyjnych ideologów, Pawła Hoffmana i Adama Schaffa, na Brzozowskiego i przykładał do nich nadmierną wagę. Schaff, oskarżając w 1950 roku w Narodzinach i rozwoju filozofii marksistowskiej: „Antymarksista, wróg socjalizmu, nacjonalista i prekursor idei faszystowskiej w Polsce – oto właściwe oblicze ideologiczne St. Brzozowskiego” – nie robił nic innego, jak tylko powtarzał inwektywy, które pojawiły się w opublikowanym w 1947 roku w „Nowych Drogach” artykule Pawła Hoffmana Legenda Stanisława Brzozowskiego. Poszerzył je o apel o wzmożenie czujności wobec ciągle obecnego w partii „odoru brzozowszczyzny”.

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

Monika Anna Noga: Stanisław Brzozowski
w kręgu „Kultury” paryskiej.

Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego i Stowarzyszenie Instytut Literacki Kultura,
Łódź–Paryż 2023, s. 368.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.