Nic nie zapowiadało aż takiej walki. Do książki zasiadłem właściwie bez żadnych oczekiwań – poza tym, że autor to pisarz już uznany, związany z „Twórczością”. Spodziewałem się tylko, że Cud będzie dziełem Bitnerowskim – tak się w istocie stało, a to sprawia, że trudno mi o nim pisać. Nie tylko tryb lekturowy, lecz także recenzencki pochłonął więcej czasu, niż pierwotnie zamierzałem. Bo to lektura wymagająca, meandryczna, w której czytelnik może się zagubić. Nie silę się więc nawet na próbę monograficznego ujęcia tej lektury, wybieram się raczej na poszukiwanie Cudu. Jeśli ktoś oczekuje ode mnie streszczenia, opowieści o fabule, to się rozczaruje, bo i dla autora zdaje się ona wtórna. Ważniejsza od fabuły jest narracja, jej prowadzenie, więc i fabuła czasami się gubi. Może to, co dzieje się u Bitnera, lepiej wyrażałoby takie stwierdzenie: narracja (sposób opowiadania) jest ważniejsza od narracji (opowieści) – pokazałoby to, że mamy do czynienia z pisarzem niezwykle samoświadomym, a także świadomym literatury i teorii literatury.
Niewprawnemu czytelnikowi, który szuka w powieściach przede wszystkim wartkiej intrygi, już na wstępie mogę odradzić lekturę, choć zaczyna się od pięknej, miejscami ujmująco uroczej przypowiastki.
Tak, literatura jest tajemnicą, Bitner wierzy w tę deklarację i próbuje tworzyć taką literaturę, która nie będzie otwierać przed czytelnikiem wszystkich bram, tylko oświetlać fragment ulicy, by czytelnik nim poszedł, a potem się zgubił, zorientowawszy się, że światło dawno zgasło. Zresztą Cud to książka ambiwalentna: z jednej strony dobitnie dzisiejsza, z drugiej wybitnie niedzisiejsza. Dzisiejsza, bo to czysty postmodernizm, ze wszystkimi jego zaletami i wadami – opowieść poplątana jak kłębek włóczki, intertekstualna, pełna stylistycznych pułapek. Warto zacytować tutaj jeden z wielu fragmentów, które wchodzą na metapoziom.
To deklaracja dotycząca tego, czym jest ta opowieść – to połączenie świata wewnętrznego i zewnętrznego, szansa na inne spojrzenie na rzeczywistość, spojrzenie z boku. Jednocześnie trzeba zwrócić uwagę na grę znaczeń: pustawy – pełny, autobus – człowiek, zdania zdają się zdradzać same siebie, buntować się przeciwko temu, co wcześniej znaczyły. „Siedzę w pustawym autobusie” – i nagle pojawia się imiesłów „wypełniony”, imiesłów nieoczekiwany w tym kontekście, w pierwszej chwili odnoszony raczej do pojazdu, o którym była mowa w zdaniu, niż do człowieka.
Jak już sygnalizowałem, to jednocześnie powieść niedzisiejsza, ponieważ wymaga od czytelnika bardzo dużo, czasami chyba nawet za dużo. Bitner plącze, nie ułatwia, czasami gubi interpunkcję, co mnie samego w trakcie lektury irytowało, choć z pewnością oddawało ten rytm, o który Bitnerowi wtedy chodziło. Paplanina, namolne ataki myśli, skojarzeń, tropów:
Bitner pisze, dumając nad każdym zdaniem – to pewne. Proszę przeczytać powyższy fragment na głos, gry znaczeń, aliteracje, zdania perełki, a jednocześnie mozół czytelniczy, który powtarza cały czas: polegniesz, ta proza cię pokona. To zabawa literaturą i zabawa w literaturę. Bliżej temu fragmentowi do poezji niż do prozy. Dyktuje jakiś rytm, domagający się głośnego, powolnego, pietystycznego czytania.
Podsumowując, Cud to książka, która bez dwu zdań może nastręczać problemów czytelnikom, zarówno tym mniej, jak i bardziej wprawionym. Jednocześnie ma wiele walorów. Po pierwsze, jeśli zechcemy szukać i doszukamy się w niej narracji, to będzie ona niejednokrotnie piękną opowieścią, której, postawiwszy rzecz wprost, trochę mi w polskiej prozie współczesnej brakuje. Po drugie dla tych, których interesują mierzenie się z formą powieści, a także próby jej przekraczania, będzie to pozycja niezwykle interesująca. Po trzecie językowo to istna perła, choć niejednokrotnie mówiłem tym zdaniom: dość. Wreszcie po czwarte – i pewnie najważniejsze – literatura jest dla Bitnera sprawą śmiertelnie (po)ważną.