10/2024

Dariusz Żółtowski

W poszukiwaniu Cudu

Cud Dariusza Bitnera to książka nie dla każdego, z recenzenckiej uczciwości dodam, że nie wiem też, czy to książka dla mnie. Rozliczywszy się z tym, pozwalam sobie przejść do sprawozdania z lektury. Cud mnie zmęczył, zasiadałem do niego kilkukrotnie, wracałem do tej opowieści raz po raz, by się z nią zmierzyć i żeby ją pokonać. Tak, z pewnością stanowiła dla mnie czytelnicze wyzwanie, bo ilekroć już wydawało mi się, że mnie wchłonęła, porwała, że się zaprzyjaźniliśmy, to gubiłem się i wracałem do początku. Pytałem: o czym to jest? kto to mówi? co ja czytam? I wracałem, kartkując kilka stron wstecz, by czytać, znów wpadając w ten rytm, który podawał mi autor. Czytałem więc na raty, odrzucając i wracając. Choć szczerze mówiąc, nie wiem, czy te powroty warunkował obowiązek recenzencki, czy czytelnicza ambicja, każąca mi wierzyć, że skoro – jako filolog – przeczytałem Ulissesa, to i Bitner mnie nie pokona.

Nic nie zapowiadało aż takiej walki. Do książki zasiadłem właściwie bez żadnych oczekiwań – poza tym, że autor to pisarz już uznany, związany z „Twórczością”. Spodziewałem się tylko, że Cud będzie dziełem Bitnerowskim – tak się w istocie stało, a to sprawia, że trudno mi o nim pisać. Nie tylko tryb lekturowy, lecz także recenzencki pochłonął więcej czasu, niż pierwotnie zamierzałem. Bo to lektura wymagająca, meandryczna, w której czytelnik może się zagubić. Nie silę się więc nawet na próbę monograficznego ujęcia tej lektury, wybieram się raczej na poszukiwanie Cudu. Jeśli ktoś oczekuje ode mnie streszczenia, opowieści o fabule, to się rozczaruje, bo i dla autora zdaje się ona wtórna. Ważniejsza od fabuły jest narracja, jej prowadzenie, więc i fabuła czasami się gubi. Może to, co dzieje się u Bitnera, lepiej wyrażałoby takie stwierdzenie: narracja (sposób opowiadania) jest ważniejsza od narracji (opowieści) – pokazałoby to, że mamy do czynienia z pisarzem niezwykle samoświadomym, a także świadomym literatury i teorii literatury.

Niewprawnemu czytelnikowi, który szuka w powieściach przede wszystkim wartkiej intrygi, już na wstępie mogę odradzić lekturę, choć zaczyna się od pięknej, miejscami ujmująco uroczej przypowiastki.

W mojej rodzinie wszyscy czytali. Jak sięgam pamięcią, w naszej rodzinie czytali wszyscy. Mieszkaliśmy w dwóch pokojach, jednym trochę większym, drugim trochę mniejszym – dziadkowie, ich trzech synów, moi rodzice, ja, mój brat i siostra. Była jeszcze prababcia, ale tej prawie nie pamiętam… Wszyscy więc czytali


– wyznaje narrator w trzech pierwszych zdaniach. Zaczyna się więc jak wielkie narracje sprzed stu lat, gdy literatura nie została jeszcze dotknięta postmodernizmem. Muszę zresztą przyznać, że to właśnie na pierwszych stronach tej opowieści rozgrywa się dla mnie najistotniejszy wymiar Cudu, który staje się opowieścią o potędze lektury, która potrafi pochłaniać czytelnika. W rodzinie, o której mowa, doświadcza się świata właśnie przez kontakt z wyrazami – ktoś czyta instrukcje, ktoś inny butelki wódki. Narrator z tego powodu postanawia się zbuntować przeciwko literom i doświadczać świata w inny sposób – za pomocą obrazów, odrzucając potęgę liter. I to okazuje się niemożliwe, nie da się bowiem patrzeć na obrazy inaczej, niż je czytając. Bez liter apteka staje się sklepem, a sklep apteką. Kontakt z literaturą staje się momentem inicjacyjnym, swoistym rytuałem przejścia: „To co się stało potem, w pewnym sensie jest dla mnie wielką tajemnicą. / Myślałem o tym nieraz. Przypominałem sobie, odtwarzałem, szperając w zakamarkach pamięci”.

Tak, literatura jest tajemnicą, Bitner wierzy w tę deklarację i próbuje tworzyć taką literaturę, która nie będzie otwierać przed czytelnikiem wszystkich bram, tylko oświetlać fragment ulicy, by czytelnik nim poszedł, a potem się zgubił, zorientowawszy się, że światło dawno zgasło. Zresztą Cud to książka ambiwalentna: z jednej strony dobitnie dzisiejsza, z drugiej wybitnie niedzisiejsza. Dzisiejsza, bo to czysty postmodernizm, ze wszystkimi jego zaletami i wadami – opowieść poplątana jak kłębek włóczki, intertekstualna, pełna stylistycznych pułapek. Warto zacytować tutaj jeden z wielu fragmentów, które wchodzą na metapoziom.

Jestem piramidą ułożoną z niezliczonej ilości cząstek, obrazów i słów, emocji i marzeń. Siedzę w pustawym autobusie, wypełniony po brzegi nagromadzonymi przez lata zdarzeniami. Czuję, jak narasta we mnie pewność siebie. To przyjemne uczucie. Jestem drukarzem. Razem z pewnością siebie pojawia się, jak cień, lęk czy może raczej niepokój, niejasna i niesprecyzowana obawa. To również przyjemne uczucie. Jest światło, jest i cień. Jest otaczająca mnie zewnętrzność, mglista i obojętna. I moje wnętrze, myśli tak realne, bardziej nawet prawdziwe niż wszystko, co widzę. Jakby działo się to teraz. Muszę jednak mieć siłę. I cierpliwość.


To deklaracja dotycząca tego, czym jest ta opowieść – to połączenie świata wewnętrznego i zewnętrznego, szansa na inne spojrzenie na rzeczywistość, spojrzenie z boku. Jednocześnie trzeba zwrócić uwagę na grę znaczeń: pustawy – pełny, autobus – człowiek, zdania zdają się zdradzać same siebie, buntować się przeciwko temu, co wcześniej znaczyły. „Siedzę w pustawym autobusie” – i nagle pojawia się imiesłów „wypełniony”, imiesłów nieoczekiwany w tym kontekście, w pierwszej chwili odnoszony raczej do pojazdu, o którym była mowa w zdaniu, niż do człowieka.

Jak już sygnalizowałem, to jednocześnie powieść niedzisiejsza, ponieważ wymaga od czytelnika bardzo dużo, czasami chyba nawet za dużo. Bitner plącze, nie ułatwia, czasami gubi interpunkcję, co mnie samego w trakcie lektury irytowało, choć z pewnością oddawało ten rytm, o który Bitnerowi wtedy chodziło. Paplanina, namolne ataki myśli, skojarzeń, tropów:

cicho misie – głos taki ciepły ależ utulenie

ja się nie wtrącam są ważniejsze sprawy wielkie galaktyki suną po niebie gwiazdy spadają i te sprawy
uwaga człekoludy idą
cisza zapada jak nożem ciął ani słychu ani dychu w uchu dudni dudu


Bitner pisze, dumając nad każdym zdaniem – to pewne. Proszę przeczytać powyższy fragment na głos, gry znaczeń, aliteracje, zdania perełki, a jednocześnie mozół czytelniczy, który powtarza cały czas: polegniesz, ta proza cię pokona. To zabawa literaturą i zabawa w literaturę. Bliżej temu fragmentowi do poezji niż do prozy. Dyktuje jakiś rytm, domagający się głośnego, powolnego, pietystycznego czytania.

Podsumowując, Cud to książka, która bez dwu zdań może nastręczać problemów czytelnikom, zarówno tym mniej, jak i bardziej wprawionym. Jednocześnie ma wiele walorów. Po pierwsze, jeśli zechcemy szukać i doszukamy się w niej narracji, to będzie ona niejednokrotnie piękną opowieścią, której, postawiwszy rzecz wprost, trochę mi w polskiej prozie współczesnej brakuje. Po drugie dla tych, których interesują mierzenie się z formą powieści, a także próby jej przekraczania, będzie to pozycja niezwykle interesująca. Po trzecie językowo to istna perła, choć niejednokrotnie mówiłem tym zdaniom: dość. Wreszcie po czwarte – i pewnie najważniejsze – literatura jest dla Bitnera sprawą śmiertelnie (po)ważną.

Dariusz Bitner: Cud.
Państwowy Instytut Wydawniczy,
Warszawa 2024, s. 232.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.