10/2025

Joanna Orska

W stronę Chłopca

„Ta gloria rzuci blask na każde z moich dzieł bez wyjątku; oświetli każde wydarzenie w moim życiu; ludzie będą studiowali szczegóły mojego dzieciństwa i podziwiali sposób, w jaki grałem w berka”, zwierzał się swojemu lekarzowi, którym był Pierre Janet.

John Ashbery, W Hawanie, tłum. Tadeusz Pióro, „Literatura na świecie” 2007, nr 9/10 (numer Rousellowski), s. 312.


Od pierwszych stron Elementaży nauczyciel podaje nam rękę. Te wielokrotne wprowadzenia do tematu, budujące wspólnotę pamięci sentymenty, opowieści wpisujące się w dobrze znany styl rozpamiętywania przeszłości… Relację z Proustowskim W poszukiwaniu straconego czasu podkreśla jeszcze tytuł pierwszej części: W stronę siostry. Andrzej Sosnowski nie byłby jednak sobą, gdyby tym wskazówkom nie towarzyszył trzeźwiący chłód – ostrzeżenie dla zbyt skorych do kąpieli w cieple znajomych afektów czytelniczek. Sensy Elementaży rozjeżdżają się w różne strony, wprowadzenia wiodą na manowce, a w końcu ciągną w dół. To, co kieruje nas ku rzeczywistości, nie gwarantuje stabilnych relacji ze światem. Już sama ortograficzna formuła tytułu – w polszczyźnie kardynalnie omyłkowa – sugeruje, że trudno spodziewać się w tym miejscu treści edukacyjnej, a więc takiej, która może nas dokądś powieść (jak w przypadku Norwidowskiego Vade‑mecum).

Życie bowiem, moi mili, jest niezrozumiałe jeszcze bardziej, kiedy za nim ujmuje się poezja. „Elementaż” to nie zeszyt ćwiczeń czy „abecedariusz” umożliwiający odszyfrowanie alfabetu świata. To raczej zbiór, „montaż” czy „kolaż” elementów, ale też coś jakby „lata nauki”, budowania podstaw, a więc „wiek elementów” – element‑age. Krytyka dziś jednogłośnie zapewnia, że błędem jest interpretowanie wierszy Sosnowskiego w ślad za postmodernistycznymi koncepcjami z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku jako niereferencjalnych, abstrahujących od materialności. Sosnowski rzeczywiście jest materialistą, poetą rzeczy – jak każdy prawdziwy romantyk. Punktem wyjścia dla figur poetyckich, jak pokazują Elementaże, jest zawsze coś fizycznego. Z kolei tytuł książki Sosnowskiego wskazuje na uniwersalne, elementarne więc zjawiska przynależące raczej do przestrzeni fizycznej niż do osobistych wspomnień. W pierwszej części elementem znaczących strategii jest czas – gorączkowy klimat „jeszcze trochę” rodem z mocowanki młodego Marcela i Gilberty Swann. W drugiej zaś, zatytułowanej W stronę Newtona, podobną rolę pełni grawitacja: „chłód i siła ciążenia”, ściągająca bohatera nieuchronnie w głąb króliczej nory jego własnej biografii. Wątki czasu i grawitacji, a zatem również związanego z nimi upadku i spadania, przeplatają się w dwóch częściach na rozmaite sposoby, pokazując, że figury poetyckie Sosnowskiego to nie tyle zabiegi stylistyczne, ile tropy o filozoficznym, poznawczym charakterze.

Punktem ciężkości części pierwszej, zdeterminowanej przez historię i liczne powtórzenia, jest dziecięcy akt ofiarniczy: wyrzucenie przez okno przedmiotów zgromadzonych w pokoju na Kobielskiej przez rodziców narratora. Klimaks wyznacza upadek i zniszczenie lustra, imadła stołowego i radioodbiornika, a także wszystkich zabawek: poświęcenie kapitału rodzicielskiej pracy na ołtarzu tajemniczej, obserwowanej codziennie przez okno wybranki. Część druga natomiast, która powinna być poświęcona spadaniu, rozpoczyna się od refleksji nad przekładem, odnoszącej się do fragmentu Self‑Portrait in the Convex Mirror Johna Ash­be­ry’ego. Te uwagi można by potraktować jako kryptopolemikę z tłumaczeniem poematu autorstwa Piotra Sommera. Zasadniczo rozważania te dotyczą jednak przede wszystkim czasu: tego, w jaki sposób czas, raz opisany, przekształca się w odniesienia przestrzenne. „Here and there in cold pockets / of rememberance, whis­pers out of time”, cytuje dorosły narrator, poeta‑tłumacz, usiłując uporządkować znaczenie frapujących „pockets of rememberance”, ośrodków oporu pamięci, które kojarzą mu się z siedmioma tomami W poszukiwaniu straconego czasu – i „whis­pers out of time”, szeptów nie w swoim czasie, szeptów, których czas się kończy, oznaczających także pożegnanie z poematem. Skoro „rzecz jest […] ukończona, następuje jej ostateczna metamorfoza w książkę, niewielki byt przestrzenny, w którym martwieje zamknięty, sparaliżowany czas”. Poeta zwraca uwagę na pojemną semantykę angielskich pockets, na wieloznaczność wyrażeń przyimkowych, takich jak out of, stwarzających możliwość przełożenia lapidarnej formuły Ash­bery’ego na dwa albo trzy możliwe sposoby. Zabawa kończy się wraz z pytaniem o bardziej ogólne, filozoficzne znaczenie „szeptów czasu”, które mogą stanowić „widmowe coś, albo zgoła nic, albo coś i nic razem wzięte”. To sformułowanie można by uznać za kluczową regułę poezji Sosnowskiego. Nie chcemy jednak przecież poprzestawać na ogólnikach. Książka jako obiekt materialny, a więc rzecz ukończona i niewątpliwie prawdziwa, ze zmartwiałymi wewnątrz wspomnieniami, znacznie lepiej pokazuje to, czym jest, niż przekonująco o tym informuje.

Poetyckie etiudy, których tematem są czas i ciążenie, pojawiają się od początku w różnych miejscach Elementaży; stanowią znaczniki odsyłające czytających do teraźniejszości piszącego autora. Zanim przyjrzę się niektórym z nich bardziej szczegółowo, parę zdań wypada jednak poświęcić przedstawionym w tym miejscu lekturom zbójeckiego dzieciństwa, z pewnego już dystansu porządkowanego przez dorosłego narratora. Wbrew dziadkowi, zalecającemu lekturę Wojny peloponeskiej Tukidydesa zamiast Odysei Jana Parandowskiego, a więc przedkładającego grozę nad bajki, narrator, idąc za Poetyką Arystotelesa, przeciwstawia sobie „to, co jednostkowe”, a więc właśnie historię, i to, co „bardziej filozoficzne i poważne”, czyli poezję. Za Poetyką przywołuje także wątek naśladowania, do którego „człowiek jest najbardziej zdolną istotą”; jak dodaje opowiadający: „dzieła sztuk naśladowczych sprawiają mu bardzo dziwną przyjemność”. Powiedzieć można, że z literackiej perspektywy w ten sposób zostają wyznaczone najważniejsze dla całości Elementaży tematy. W pierwszej części „groza i słodycz życia”, „istny cud i groza” czy w końcu „Brak i Groza” przeplatają się dialektycznie w taki sposób, że nie jest dłużej możliwe odróżnienie Tukidydesa od Homera, historii od poezji i spraw jednostkowych od tych bardziej poważnych.

Historia z Wojen peloponeskich przekładana jest naprędce na mały teatr zdarzeń, w którym oblężenie portu w Syrakuzach odzwierciedlane jest dzięki oddziałom plastikowych żołnierzyków Airfix – Rzymianom, Afrika Korps, Legii Cudzoziemskiej, a nawet jeżdżącym konno czerwonoskórym:

Ląd był na dywanie, a stare, pachnące białą pastą deski podłogi lśniły i marszczyły się jak morze […] Miałem tylko dwa okręty, więc były to moje jedyne triery, spodki i talerzyki działały jako monery i diery. Wszystkie jednostki pływające lubiłem zatapiać; dopiero pod wieczór wyciągałem wraki.


Paralela z poematem bodaj czy nie najważniejszym dla Sosnowskiego, który z pasją od dawna stosuje metafory morskie i nawigacyjne – a więc Statkiem pijanym Arthura Rimbauda – jest uderzająca. Także Rimbaud pisał ten wiersz, odnosząc się do podróży do baśniowych krain dzieciństwa; także jego statek okazywał się dziecinnym okręcikiem puszczanym na leśnej kałuży. Takich naśladowań czy też przepisań jest w Elementażach bardzo wiele. Końcowa nota od autora zdradza dużą liczbę źródeł (niedokładnych) cytatów, które możemy rozpoznać dzięki informacji o polskich tłumaczeniach i które przy odrobinie szczęścia i uwagi będziemy w stanie wychwycić także w tekście głównym. Najwięcej przepisań zostaje jednak bezpośrednio ujawnionych przez narratora; powtarza on bowiem najczęściej za własnymi wierszami. Także w stosunku do nich ujawnia się wtórnie, jakby zaginając czas, biograficzna scena umożliwiająca ponowne rozegranie jego własnej poezji.

Z jednej strony autor chce, żebyśmy Elementaże umieścili po prostu wśród książek „uprzykrzonych” – włączyli w nawiedzającą nas dziś plagę reminiscencji, byle jakich wspomnień i wspominków. Sosnowski zdecydowanie oddziela je na wstępie od broniącej się zawsze przed elementem autobiograficznym poezji. Z drugiej – w książce, w której nieustannie autorowi przypominają się różne wydarzenia, powracają także książki, w których już wcześniej wykorzystywał materiał wspomnień w bardziej poetyckim trybie. Na przykład w Nouvelles Impressions d’Amerique pojawia się niepokojąca scena:

Pewnego ranka gosposia wyniosła mnie na balkon i przerzuciła przez poręcz, jedną ręką trzymając za kołnierz, a drugą przysuwając małe lusterko do mojej twarzy […] Z tym wyrazem zostałem do dzisiaj.


Elementażach odnajdziemy odpowiadający temu miejscu fragment układanki, który – poprzez powtórzenie – potwierdza prawdę życia. Powtórzenia to, jak wiadomo, najlepsza rękojmia tego, że coś wydarzyło się naprawdę. Powtarzając i przepisując, a także ujawniając powtórzenia, autor wydaje się nas upewniać, że pakt autobiograficzny pomiędzy nim i czytelnikiem pozostaje w mocy. A zatem to gosposia imieniem Genia miała dokonać defenestracji samego bohatera: „wyniosła mnie na balkon, złapała za przeguby dłoni, odsunęła daleko poza barierkę i, huśtając mną i potrząsając, krzyczała, że zaraz puści […]”. W obu przypadkach – tym przynależącym do literatury pięknej i tym sugerującym lekturę biograficzną – natrafiamy na zaskakujący zarówno bohatera, jak i czytelników absurd pozornie logicznych łańcuchów zdarzeń, łączących się ze sobą poprzez pokrewieństwo obrazów. Bliźniacze gosposie z Elementaży, Genia, Jasia i Ania, okazują się zapowiedzią kolejnych odbić. Wprowadzają nas w czas wiejskich wakacji, a tam, prawem serii, musi pojawić się dziewczynka: siostra, tancerka, „«krystalizacja» dziewczynek w pojedynczą, siostrzaną postać”.

Elementażach od samego początku stawką jest prawda – szczególnego, bo Arystotelejskiego rodzaju. Rozpoznając fragmenty poezji Sosnowskiego zatopione we wspomnieniowej gawędzie, utwierdzamy się co do tego, że poznajemy prawdę o poezji – w autobiograficznym, autofikcyjnym odbiciu. Odnajdujemy więc „małą dziewczynkę z bloku naprzeciwko / uśmiecha się z żyletką pomiędzy zębami” (wiersz Latem 1987Życia na Korei), właścicielkę „tamtych pierwszych oczu” (wiersz Inne oczy słońcaZoomu); odnajdujemy strącaczy sopli, dyktujących metonimię obrazów, które „urwały się z choinki i potłukły. Prezent masz pod tą kupką szkła, która jest jak śnieg” (wiersz Powrót dziewczynki z zapałkamiTaxi). Także same prezenty okazują się przedmiotami wyrzuconymi przez okno z rodzinnego pokoju na cześć uroczej sąsiadki.

Długi wątek, oplatający się wokół AnoksjiSezonu na HeluWiersza (Track­less)Taxi, dopowiada wyprzedzającą i postępującą za tymi wierszami opowieść o szukanej, a nieistniejącej siostrze: „Podmieniony poeta, podmieniona siostra: wsłuchując się w Trakla, fantazjując o siostrze, której «nie miałem», jawnie mu zazdroszczę takiej siostry”. Czy poeta, wymyślając sobie siostrę, podąża w ślad za Georgiem Traklem? Samą możliwość naśladowania, odtwarzania stanu historycznego we własnej biografii, zabezpiecza w końcu materia. Ten „fakt”, fizyczna resztka prawdy, ujawnia się w podrzuconym Sosnowskiemu przez Grzegorza Jankowicza kontekście znaczenia Anoksji. Czytamy w rozpoczynającym się po Proustowsku fragmencie:

przez długi czas nie miałem jakichkolwiek przesłanek, by choćby przeczuwać, że czeka mnie kryminał, ba, thriller, kiedy pewnego gorącego dnia […] Grześ F‑16 w Zielonej Gęsi, pewnie tytułem ciekawostki, mówił mi o VTS. Nigdy nie słyszałem o VTS, Vanishing Twin Syndrome […] Zaraz, zaraz… w takim razie „Ciemny schron / gdzie mienisz się nieobecnością / siostro” byłby to macierzysty… nasz… uterus? […] Zatem mów, nie krępuj się chłopcze, let’s face the music and dance: skonsumowałeś siostrę w łonie waszej matki? Dobry Boże. Taka słodycz, taka groza na samym początku sympozjonu życia.


Narrator zastępuje Homera i Tukidydesa „chłopięcym głodem”; niechybnie więc pojawiają się w naszej pamięci Dzieci kapitana Granta Jules’a Verne’a i ich bohater, Jakub Paganel, który opowiada Robertowi o odkrywaniu (i kolonizowaniu) Nowej Zelandii. To właśnie w tej awanturniczej powieści bohaterowie podążają szlakiem słynnych odkrywców, takich jak kapitan Cook i La Pérouse, oraz zaginionych okrętów La Boussole i L’Astrolab, o czym też pisze Sosnowski. Także bohaterowie książki Verne’a cudem unikają zjedzenia „przez lokalną społeczność”. Pilnym czytelnikom przypomina się zaś jeszcze inna zatopiona jednostka: „Don Juan” i „różowosiny topielczyk” płonący na dyskretnym ogniu w Poems. W części drugiej Elementaży panerotyzm dzieciństwa zostaje z kolei uzupełniony poprzez obraz radosnej i okrutnej, chłopięcej próby grupowego skonsumowania „pięknego chłopca, czarusia o długich lokach i trzepotliwych rzęsach” – w schronisku w czasie ferii zimowych.

W ten oto sposób W stronę Newtona podąża za pierwszą częścią: okazuje się naśladowniczą kontynuacją serii, feralnego „bliźniaczego zrostu”, który już za chwilę przerodzi się w piękne, spotkane na koloniach bliźniaczki. Jedność historii i poezji, tego, co jednostkowe i poważne, oddawać ma „miłość jako katastrofa na morzach południowych”: „Abstrakcyjna postać miłości; miłość jako abstrakcja wyrażona w realnej destrukcji”. Przeciwieństwa zaskakująco stapiają się w tę jedność, jak Tukidydes z Homerem, groza z cudami, poeta ze swoją tancerką. Trudno przy tym nie dostrzec dada‑surrealnej politury pokrywającej transparentną warstwą całość przedmiotu, jakim są Elementaże. W tekście poetyckiej biografii „miłość jako katastrofa” łączy się z prawdziwą – nawet jeśli małą – dewastacją, ze zniszczeniem realnych, nie historycznych statków i biologicznym śladem po siostrze, która prawdziwie mogła być. Poeta wspomina:

Odnotowuję urodę rzeczywistej tancerki; wyrzucam za burtę sekstans, busolę, astrolabium; cytuję fragment „Centurii”… choć w ten sposób niewątpliwie zdradzam, zwodzę, przekładam i fałszuję, bo długie lata minęły, zanim tamte przygody mogłem, a nawet musiałem widzieć przez filtry takich wyobrażeń.


Kiedyś zaś napisał:


[…] Czy ty

to przeczuwałaś? Ty i cała ferajna,

którą wyobrażam sobie teraz tańcząc w klubie o ścianach

wyłożonych monitorami wysyłającymi w przestrzeń

setki alternatywnych światów? Zagrał

zmysł możliwości i zagrał zmysł dada,

poeci znów okazali się prawodawcami.

(Wiersz dla Becky LublinskyŻycia na Korei).


[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

Andrzej Sosnowski: Elementaże (1&2).
Fundacja na Rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza,
Wrocław 2023, 112 s.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.