Romkowi Adamskiemu z Handzlówki
Kiedyś słowa były jak chemia1. Zdrowaśki (medyk amen) kurowały, Boska Komedia resocjalizowała jako lektura obowiązkowa więźniów. Słowa raniły i zabijały. Arab pamiętał, że niedaleko pada jabłko od jabłoni, gruszka od wierzby, śliwka od oka, dlatego w kłótni robił uniki, by obelga nie uderzyła go w twarz. Podczas jutrzni flamandzkiej każdy, kto nie wymówił poprawnie słów „tarcza i przyjaciel”, płacił gardłem.
Golem ginął, gdy starto mu e i zostało met (‘śmierć’). Siłę miała więc też litera. V, za które Churchill dostał literackiego Nobla, h z prawa fizyki „Wyżej h nie podskoczysz” i litery wymyślane przez Childeryka
Kiedyś pluło się na ołówek chemiczny, by skreślić słowo, które ślina na język przyniosła. Dziś łatwo uprawiać tfu!tfurczość. Maszyny cyfrowe udoskonaliły zapis zero-jedynkowy3 i wynaleziony przez szatniarzy zapis cyfrowy z numerkami. Internet wyparł Internę – popularny za komuny portal społecznościowy, gadu-gadu zastąpiło pierdu-pierdu. Po zwoju i kodeksie laptop to nowy format książki rękopiśmiennej. Ale coś za coś. Nie da się wypluć napisanego słowa. Zostaje ono w necie jak w głowie Pamiętliwego Funesa. Gdyby więc z tego e-świata, który wykrakał Borges, wymazać e, człek by umarł. Bo dokonała się e-wolucja od małpiszona do japiszona, od małpy do małpy komputerowej, od prekursora do kursora. Skutkiem ubocznym jest inflacja słowa, jakiej nie zatrzymałby sam Leonidas4. Przykłady można mnożyć.
Zawołanie Trzech Muszkieterów zmieniło się w „Jeden za wszystkich, a wszystkim wszystko jedno”. Hasło Dyrektoriatu z sekretariatem ewoluowało w Liberté-Égalité-Te-re-fe-ré. Galopująca inflacja nie oszczędziła też słowa Pańskiego. Pokolenie JP
Słowa tanieją jak kobiety. Ongi za piękną Hellenkę trzeba było dać jabłko. A jabłek było mało i jeszcze w czasach Wilhelma Tella jedno wypadało na głowę. Dziś nieznajoma jest osobą trzecią (jedna z drugą), potem jedną jedyną i w końcu połowicą. Tuż po słowie (sic!) panna młoda zmienia się w starą. No to kobiety się cenią. Kto choć trochę liznął seksu oralnego, wie, że droga jest i biurwa7, i córwa Koryntu, i ladacznica z zasadami, która lada chłopu nie pokazuje swego pryncipia.
Mowa nie jest już srebrem jak talent8. Słowa namnażają się niby bakterie pod hasłem „Więcej kultury!”. Uzależniają jak marycha9 i alkohole, po których idziemy w Polskę10 lub do kościoła11. A dawniej wystarczył telegraficzny skrót12 jak na „Titanicu”13. I tylko Al Capone terkotał, wierząc, że dobrym słowem i pistoletem załatwi więcej. Dziś wszyscy przerzucają się słowami jak w ping-pongu14. Nietzsche antycypował to w Tako rzecze Zaratustra: „Że każdemu wolno nauczyć się czytać i pisać, to psuje z czasem nie tylko pisanie, lecz i myśli”.
Liczy się wyobraźnia. Apelles jest największym malarzem starożytności, bo nie zachował się żaden jego obraz. Borges piał z zachwytu nad niepodarowanym mu obrazem, bo go sobie wyobrażał. Czyta się „światło” – niezadrukowane miejsca, ponieważ pisze się światłem jak sygnalista okrętowy15. Druk to tylko cienie platońskiej idei myśli, powidoki – efekt spojrzenia prosto w światło. Goethe prosił „Więcej światła!” nie dlatego, że tworzył u schyłku Oświecenia i światło było marne.