Co ma począć recenzent, gdy prawie jednocześnie trafiają do jego rąk dwie książki tego samego autora, znanego mu od dawna, i gdy je otwiera, widzi, jakie na siebie wzajemnie rzucają światło albo cień i jak aktualizują one pojęcia przynależne od zawsze do autorskiego słownika? W przypadku dwóch najnowszych książek Zbigniewa Chojnowskiego, czyli Tarcz z pajęczyny oraz Tyle razy nie wiem, moglibyśmy mówić o słowniku podwójnym: aforystycznym i trochę lepiej znanym – poetyckim. Choć wypada dodać, że obszary literaturoznawczej i literackiej działalności Chojnowskiego blisko ze sobą sąsiadują, po części się nawet pokrywają. Tyle że powstałe w ich obrębie teksty różnią się strategią prezentowania treści i by tak rzec – stopniem intymności lub zobiektywizowania wypowiedzi.
1. Porządek chronologiczny oraz bibliograficzny każe zaczynać od zbioru aforyzmów. W pierwotnym kształcie wyobrażałbym go sobie trochę po barthes’owsku – jako coś w rodzaju zbioru fiszek, starannie posegregowanych w osobnych pudełeczkach. Znając zdystansowane nastawienie Zbigniewa Chojnowskiego do technologii cyfrowych, trudno byłoby mi uwierzyć, że całe szesnaście lat (zaoferowano nam produkt szlachetny, długo dojrzewający!) czekały na komputerowym dysku. Po doborze aforyzmów, po układzie książki znać ich szlifowanie, korygowanie, zmianę oznaczonych hasłowo kategorii, przenoszenie z działu do działu, które w końcu miały się stać roz‑działami. Myśl aforysty krąży wokół poezji i poetyckości, granice pomiędzy nimi należałoby uważać za redakcyjnie umowne. Same zaś wyodrębnione sentencje raczej korespondują ze sobą, niż tworzą spójny wywód. Z jednej strony można czytać tę książkę swobodnie, wybierając co celniejsze myśli, z drugiej strony sama jej struktura pozwala na zrekonstruowanie poglądów autora w kwestiach skoncentrowanych wokół kluczowych pojęć. Zgodnie z tytułowym porządkiem na pierwszy ogień idzie czytanie. Ściślej: czytanie poezji stwarzającej „uprzywilejowane sytuacje interakcyjne” (s. 16). Brzmi srogo. Lecz w tle tego określenia stoi przede wszystkim warunek uruchomienia aktywnej uwagi, chęć zaangażowania się w komunikację z tekstem, nie zawsze analityczną czy erudycyjną, gdyż „Wiersze trzeba umieć czytać także bez pytania: co to wszystko znaczy?” (s. 11). Ponad cząstkowe znaczenia przedkłada autor bowiem całościowy sens istnienia, odkrywany w obcowaniu ze słowem, wzmacniający wolę życia. Angażując się w interakcję z tekstem, poświęcając mu swoje skupienie, przecież coś zyskujemy. „Czytanie dobrej poezji – wyjaśnia Chojnowski – dostarcza energii, której nie wydobędziesz skądinąd” (s. 9). Na tejże samej stronicy spyta:
Modlitwa jest lepsza, bo jej adresatem jest Bóg? Poezja gorsza, bo jej adresatem jest człowiek? W tym rozróżnieniu jest jakieś diabelstwo. Wartościowanie utworu ze względu na adresata usprawiedliwia byle jakie posługiwanie się słowem.
Akcentuje tym samym konieczność poważnego traktowania czytelnika – towarzysza drogi prowadzącej od niewypowiedzianego (jeszcze), poprzez wysłowione, aż do tego, co język przekracza lub języka już nie potrzebuje. Partnerstwo, „życiodajne wspólnictwo”, sprawia, że twórca musi odejść od egotycznego rozumienia poezji, zawrzeć z czytelnikiem porozumienie, na wskroś prywatne, odejść od uważanych za poprawne i bezpieczne potocznych wzorców kontaktu.
Poecie stawia Chojnowski wymagania tak wysokie, że niejeden adept tej sztuki powinien się dobrze zastanowić, czy nadal obstawać przy lirycznych aspiracjach. Na początku kolejnego rozdziału aforysta przywołuje myśl Henryka Elzenberga, skądinąd także filozofującego aforyzmami: „Od poety oczekujemy poszerzenia naszego świata, a nie jego ograniczania”. Zanim kandydat na poetę zanotuje swoje wiersze, musi rozbudzić w sobie ontologiczną świadomość, musi nabyć umiejętności identyfikowania, rozumianych wyraźnie po elzenbergowsku, kłopotów z istnieniem. Dopiero wtedy będzie mógł się doskonalić w modelowaniu językowej materii, wyraźnie wobec istnieniowej refleksji służebnej, co całkowicie zgadza się z poglądem, że „Poeta wciąż uczy się języka – jest językoznawcą w najwłaściwszym znaczeniu tego słowa” (s. 35). Musi się jednocześnie oprzeć pokusie eksponowania swych cierpień, kierując się pouczeniem: „Przeznaczeniem poetów jest wydobyć rozpoznaną przez nich prawdę, choćby była najmniejsza. Historia poezji powinna być historią niepowtarzalnych prawd poetów” (s. 43). Z tym postulatem przechodzimy płynnie do rozdziału poświęconego poezji, rozumianej jako stan metafizyczny, nieledwie religijny – winna ona być miejscem „odzyskiwania wiary w Boga a nie jej zaprzepaszczania” (s. 50), niezależnie od tego, że pozostaje zjawiskiem ściśle związanym z tym, co powszednie: „Głębia codzienności jest glebą poezji” (s. 44).
Gdyby komuś mało było przestróg, znajdzie tu jeszcze kategorycznie bezdyskusyjne napomnienie, nieomal zaklęcie: „W imię prawdy i dobra nie wolno pisać złych wierszy” (s. 71). Wiele zatem trzeba talentu tudzież dojrzałości, by bezpiecznie poruszać się pomiędzy nieznanym a nieznanym, pomiędzy bytem a nieistnieniem, bo „W wierszu język odsyła do czegoś, czym nie jest, i do tego, czym jest” (s. 71). Przedostatni rozdział książki, podsumowanej zróżnicowanym tematycznie dodatkiem (varia obyczajowe, etyczne, kulturowe, historyczno‑polityczne), zawiera przede wszystkim refleksje o wierszu. Co najmniej jedną z jego definicji warto przytoczyć i nad nią się zamyślić: „Wiersz – antologia słów tak dobranych i powiązanych, że objaśniają nieprzypadkowość biegu życia” (s. 82). Chojnowski funkcjonalizuje poetycką wypowiedź, jej treść, pozwala ją powiązać z wolnością i podmiotowością, ożywianą „energią moralną” (s. 77) oraz sprzeciwem wobec dehumanizacji i śmierci.
Po aforystyce spodziewamy się zazwyczaj błyskotliwości i humoru. W tym względzie sentencje Chojnowskiego nie zawodzą, aczkolwiek wciąż czuje się ich związek z intuicjami rozważanymi całkiem serio. Moja ulubiona: „Poezja chrześcijańska: Andersenowska księżniczka na ziarnku grzechu” (s. 46). Nic dodać, nic ująć. Za Tarczami z pajęczyny (pajęcza sieć to konstrukcja, jak twierdzą znawcy, wytrzymała) znajdujemy osłonę przed zwątpieniem w świat oczekujący nas w słowie zapisanym przez poetę. Pewnie nie bez znaczenia jest to, że książka ukazała się w serii Piętnastka, ongiś wydano w niej zwięzłe przemyślenia Henryka Berezy (Względy – 2010; Zgłoski – 2011; Zgrzyty – 2014). Aforyzmy Zbigniewa Chojnowskiego swobodnie dotrzymują im kroku.
[…]
[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]