10/2024

Agnieszka Kumor

Wielka Brytania

W poszukiwaniu tego, co nas łączy
Podobnie jak odbywający się miesiąc wcześniej na południu Francji Festiwal Teatralny w Awinionie, także najsłynniejszy szkocki produkt eksportowy (obok szkockiej kraty i whisky), a mianowicie Międzynarodowy Festiwal w Edynburgu, przypadł na czas światowego niepokoju. Do wojen w Ukrainie i na Bliskim Wschodzie dołączył pierwszy w karierze nowo wybranego brytyjskiego premiera, laburzysty Keira Starmera, kryzys. Po ataku nożownika w Southport koło Liverpoolu rasistowskie zamieszki rozlały się po miastach Anglii i Irlandii Północnej. Podpaleniom sklepów i starciom skrajnoprawicowych bojówkarzy z policją towarzyszyło rozpowszechnianie w sieci adresów prawników działających na rzecz migrantów i apeli wzywających do ich atakowania. W odpowiedzi na tę falę nienawiści Brytyjczycy wyszli na ulice, aby okazać swym odmiennym kulturowo sąsiadom solidarność i wsparcie.

Dyrektorka festiwalu międzynarodowego Nicola Benedetti nie mogła oczywiście przewidzieć, że hasło, pod którym umieściła 77. edycję spotkania tak mocno sprzęgnie się z otaczającą nas rzeczywistością. „Przybywamy na festiwal jako jednostki”, napisała Benedetti w programie festiwalu. „Gromadzimy się, słuchamy, zastanawiamy się i wspólnie zmieniamy. Przeżywając akt komunii z artystami i z widownią, budujemy rytuały, które nas łączą”. Ostanie zdanie widoczne było wszędzie: na plakatach, na szyldach teatrów i w programach przedstawień. Inspiracją była książka południowokoreańskiego filozofa kultury Byung‑Chul Hana, nowej gwiazdy współczesnej humanistyki. Wykładowca na Berlińskim Uniwersytecie Sztuk Pięknych, znany także w Polsce, w swoich esejach poddaje ostrej krytyce społeczeństwo cyfrowe i współczesnego człowieka, który wygodę i zadowolenie wyżej sobie ceni niż wolność. W swym najnowszym dziele zatytułowanym The Disappearance of Rituals Han stawia tezę, że utrata rytuałów w naszym życiu prowadzi do narcyzmu, atomizacji społeczeństw i ich wykorzenienia. Organizatorzy festiwalu edynburskiego starali się dowieść, że można ów proces odwrócić za sprawą wspólnie przeżywanego widowiska (teatralnego, operowego, tańca, muzyki klasycznej czy współczesnej). Oto rytuały, które jeszcze nie zanikły, a które tak bardzo są potrzebne współczesnemu człowiekowi, zdawali się mówić edynburscy gospodarze. Zapaleni amatorzy sportu dodaliby zapewne emocje odbywających się równolegle w Paryżu Igrzysk Olimpijskich. Łączyło je to, że odbywały się na żywo!

Niezwykła okazała się w tym kontekście adaptacja Pentesilei, dramatu Heinricha von Kleista, zaprezentowana na scenie Royal Lyceum Theatre w reżyserii Eline Arbo, od września 2023 roku dyrektorki artystycznej International Theater Amsterdam. Teatr ten jest spadkobiercą Toneelgroep Amsterdam, którego wieloletnim dyrektorem był Ivo van Hove. Holendrzy przenieśli historię nawiązującą do wojny trojańskiej w scenerię koncertu grupy heavymetalowej. W tej opowieści zakochana w Achillesie królowa Amazonek, pałając żądzą miłosną, ulega jednak bezlitosnym prawom rządzącym jej społecznością. Już sam tekst sztuki napisanej wierszem w 1808 roku stanowił nie lada wyzwanie. Kto sięgnie do świetnego, archaizującego tłumaczenia Witolda Hulewicza, zrozumie. Pełno w nim szybkich replik, błyskotliwych zwrotów akcji, a i same wydarzenia w większości nie odbywają się na scenie, lecz są przedmiotem zapierających dech w piersi relacji. Aż po brutalną scenę rozszarpania Achillesa przez zaślepioną chęcią zemsty królową i jej dogi. Reżyserce i aktorom udało się wyrazić cały horror, tragizm i dwuznaczność ostatniej sceny zawieszonej między bestialskim mordem a aktem seksualnym, nie epatując widza turpizmem i posługując się jedynie teatralnymi środkami. Gęsta czerwona maź wymieszana z płatkami róży spływająca z ciał protagonistów pozostawiła niezatarte wrażenie. Wysokiej klasy spektakl i aktorstwo nagrodzono owacją na stojąco poruszonej do głębi publiczności.

Niestety nie można tego powiedzieć o realizacji Carmen Georges’a Bizeta w Festival Theatre. Spektakl oparty na libretcie Henri Meilhaca i Ludovica Halévy’ego przywiozła do Edynburga Opéra‑Comique z Paryża. To właśnie tam arcydzieło Bizeta miało swą prapremierę w 1875 roku, zakończoną zresztą klapą, co ponoć spowodowało depresję kompozytora. Sukces przyszedł trzy lata później, po błyskotliwej interpretacji Minnie Hauk w 1878 roku w Brukseli. To ona poniosła Carmen poprzez sceny świata do Londynu i za ocean, rozsławiając imię dumnej Cyganki tak, że jest dzisiaj jedną z najczęściej grywanych oper świata. Niestety niemiecki reżyser węgierskiego pochodzenia, Andreas Homoki, nie okazał się wrażliwy na stronę muzyczną dzieła. U niego to nie kompozycja Bizeta budowała akcję sceniczną, lecz przeciwnie, scena sprowadziła muzykę do poziomu ilustracji. Homoki pokazał podróż Carmen poprzez epoki i style: od mieszczańskich salonów III Republiki, przez szpital polowy z okresu I wojny światowej, po rządy Vichy. Po scenie jeździła w tę i we w tę ciężka czerwona kotara, przywołując na myśl operetki Jacques’a Offenbacha. Niezły był obraz przemytników z czasu okupacji niemieckiej we Francji, szybko jednak ustąpił miejsca pofrankistowskiej Hiszpanii znanej z filmów Pedra Almodóvara. Spektakl stanowiący zlepek ideologicznych (i przyznajmy szczerze dość schematycznych) skojarzeń nie porwał publiczności. Zachwyciła ją natomiast (jak również niżej podpisaną) brawurowa interpretacja Gaëlle Arquez w roli tytułowej i Elbenity Kajtazi, śpiewaczki urodzonej w Kosowie, w roli delikatnej, mądrej Micaëli. Rozczarował jednak mdły albański tenor Saimir Pirgu jako Don José. Oddajmy co cesarskie, cesarzowi: dyrygent Louis Langrée, operując niuansami, świetnie poprowadził muzyków Opéra‑Comique i Scottish Chamber Orchestra.

Natomiast zelektryzowały widzów Międzynarodowego Festiwalu występy zespołu tańca współczesnego z Brazylii, Grupo Corpo, w choreografii Rodriga Pederneirasa, na scenie Edinburgh Playhouse. Inspiracją do obrazu Gil Refazendo była muzyka mistrza bossa novy Gilberta Gila. Tancerze przemieszczali się na pustej scenie niczym lalki w nieprzerwanej, pełnej energii gestykulacji ramion. Wykonywany po przerwie z mistrzowską precyzją obraz zatytułowany Giro nawiązywał do afroamerykańskiego kultu rozpowszechnionego w latach dwudziestych XX wieku w Brazylii. W interpretacji Grupo Corpo był to taniec‑trans. Solo, w duetach i całymi grupami tancerze wirowali na wyodrębnionym na scenie podium niczym dybuki zmarłych przodków. Siła ekspresji brazylijskiej grupy pozostała na długo w pamięci widzów.

Kolejną ciekawą propozycją była adaptacja głośnej powieści szkockiej pisarki Amy Liptrot The Outrun, której podjęła się Vicky Featherstone z zespołem Royal Lyceum Theatre. Spektakl gościł na małej scenie Church Hill Theatre. Film zrobiony na motywach tej powieści gościł na festiwalu Sundance, Berlinale i na edynburskim festiwalu filmowym (z wielką Saoirse Ronan w roli głównej). Tytuł sugeruje „prześcignięcie” samej siebie, ale i wyjście z nałogu. To autobiograficzna historia trzydziestokilkuletniej kobiety, która po doświadczeniach życiowych w Londynie wraca na rodzinną wyspę Orkney, gdzie próbuje leczyć się z alkoholizmu. Podróż z dzikiej (i nudnej) wyspy do stolicy z jej kuszącym blichtrem (i z powrotem) to w rzeczywistości wyprawa w głąb samej siebie, zmaganie się z własnymi słabościami, które bohaterka stara się przezwyciężyć pisaniem. W roli tej wystąpiła (prawdziwa aż do bólu) młoda aktorka Isis Hainsworth.

O ile kobieta z autobiograficznej powieści Liptrot wychodziła obronną ręką z konfrontacji z alkoholizmem, o tyle Pan E. ze sztuki Please right back przegrywał w starciu z prawem. Ojciec i mąż odbywający karę więzienia pisał do swoich dzieci listy, w których wymyślał niestworzone historie, mające usprawiedliwić jego nieobecność. Tytuł z błędem ortograficznym (gdyż pisze go dziecko) można przetłumaczyć jako „Odpiż proszę”. Spektakl autorstwa i w reżyserii Suzanne Andrade pokazany w The Studio łączył grę aktorską rodem z komedii slapstickowej z rysunkowymi animacjami (dzieło Paula Barritta). Z połączenia tak różnych środków wyrazu wyrósł świat fantasy, w którym siła magii pozwoliła dzieciom Pana E. przezwyciężyć rodzinny dramat. Małoletni widzowie bawili się na tym spektaklu wyśmienicie, a dorośli przypomnieli sobie, że też kiedyś byli dziećmi, i pozwolili swej wyobraźni rozwinąć skrzydła.

Od festiwalu międzynarodowego przejdźmy do Fringe’u, który obfitował w wiele oryginalnych tekstów. Wybór był trudny, należało przebrnąć przez tradycyjną „książkę telefoniczną” z eklektycznym programem liczącym ponad 3300 spektakli, od występów komików, przez koncerty, po teatr. Dominowały tematy „gorące”, polityczne i życiowe, związane z obroną środowiska naturalnego, praw kobiet i LGBTQ+; ogółem reprezentowanych było pięćdziesiąt osiem krajów. W Summerhall, ciekawym miejscu na teatralnej mapie Edynburga, wystąpiła Lucy Roslyn w monologu własnego autorstwa Piskie, w reżyserii Jamie’ego Firtha. Monolog przyjął formę wykładu znamienitej profesor Ouidy Burt na temat diagnozowania i leczenia fobii. „Wyimaginowany przyjaciel – dowodziła prelegentka – to faza rozwojowa. Najczęściej taki wymyślony towarzysz zabaw znika, gdy dziecko nawiązuje silniejsze więzi z rówieśnikami”. Dowiadujemy się, że zapominamy o nim, gdyż realizm bierze górę nad zaklinaniem rzeczywistości. Sama Ouida Burt wychowana w południowo‑zachodniej Anglii też wyrosła w atmosferze ludowych podań o „piskies”, złośliwych duszkach, które zwodzą podróżników na manowce. Kiedyś chyba zwiodły jej ojca. Po latach jego nieobecności rodzina zrozumiała, że najprawdopodobniej już nigdy do nich nie wróci. Ale czy Ouida naprawdę jest taką zatwardziałą realistką, za jaką chce uchodzić, czy też jest to fasada, za którą skrywa głęboką traumę wyniesioną z dzieciństwa i żal do ojca, że ich opuścił? Piękna, niepozbawiona humoru historia opowiadana w bliskiej relacji z widzami, którzy najwyraźniej mieli ukryte po kieszeniach własne „piskies”, gdyż reagowali żywiołowo i ze zrozumieniem.

Trudne relacje rodzinne to temat kolejnej sztuki autorstwa irlandzkiej dramaturżki Joanne Ryan. Sztukę zatytułowaną In Two Minds (w wolnym tłumaczeniu „Wahadło”, tytuł nawiązuje do dwubiegunowej choroby matki) w reżyserii Sarah Jane Scafie pokazał Traverse, renomowany teatr Fringe’u. Spektakl utrzymany w realistycznej scenografii przedstawiał studio córki, do którego wprowadziła się matka na okres remontu w jej własnym domu. Obie kobiety starają się przebrnąć przez ten okres próby bez większych strat. Dwie aktorki, Pom Boyd w roli matki i Karen McCartney w roli córki, w psychologicznym pojedynku pokazały, jak trudne bywa współżycie dwóch istot tak sobie bliskich i tak jednocześnie dalekich, gdy dodatkowo wkracza w to choroba.

Z kolei sztuka szkockiego dramaturga Douglasa Maxwella zatytułowana So young (Tacy młodzi) powróciła do nie tak odległego tematu pandemii i straty bliskich. Straty tym brutalniejszej, że śmierć pojawiała się znienacka, a bliska osoba odchodziła w samotności w otoczeniu przepracowanego, nieradzącego sobie z masowym napływem chorych personelu medycznego. Takie właśnie tło miał spektakl w reżyserii Garetha Nichollsa zaprezentowany na deskach Traverse. To historia pewnej kolacji, która przerodzi się w psychodramę. Milo zaprasza do siebie zaprzyjaźnione małżeństwo, Davie’ego i Liane. Znają się od szkoły, łączą ich wzajemne mocne przeżycia. Gospodarz nie przygotował jednak swoich kumpli na to, że zamierza im przedstawić swoją najnowszą narzeczoną, dwudziestoletnią Gretę. „Mogłaby być jego córką!”, zauważa Liane, którą oburza romans starzejącego się przyjaciela. Tylko że to nie romans, dowodzi Milo, a miłość jego życia. Problem w tym, że Helen, żona Milo, zmarła nie tak dawno na covid i jej nieobecność ciąży wszystkim jak wyrzut sumienia. Nie śmią otworzyć drogocennej japońskiej whisky, którą zamierzali kiedyś wypić z Helen, a która jest z pewnością starsza od Grety. Mężczyźni akceptują rzeczywistość, kobiety uważają, że „coś z tym trzeba zrobić” (każda na swoją modłę). Myliłby się jednak ktoś, kto sztukę Maxwella chciałby zakwalifikować jako „ambitną bulwarówkę”. To interesująca próba zmierzenia się z wiekiem średnim i ze śmiercią, dwoma tabu współczesnego społeczeństwa cyfrowego.

Wydaje się, że na Fringe’u najlepiej sprzedają się komicy i dobrze opowiedziane historie. Taką absurdalną „bajką dla dorosłych” była opowieść o angielskim młodzieńcu wyłowionym z oceanu przez francuską zakonnicę i jej wierną służącą Bernadette, która ślubowała milczenie. Jak nietrudno się domyślić, nastąpiły między nimi pewne problemy komunikacyjne. Spektakl Plenty of Fish in the Sea (Morze jest pełne ryb) autorstwa, w reżyserii i wykonaniu trojga aktorów Emily Ayoub, Madeline Baghurst i Christophera Carrolla zaprezentowany został w jednej z sal prawdziwego kombinatu teatralnego Assembly George Square. Wszyscy troje ukończyli słynną międzynarodową szkołę pantomimy Jacques’a Lecoqa w Paryżu i założyli własną kompanię teatralną Clockfire. Ratowniczki szybko przyuczyły młodzieńca do wykonywanej przez siebie pracy; zarabiały bowiem na życie łowieniem ryb. Młodzian radził sobie coraz lepiej, aż nadszedł wyjątkowo obfity połów, po którym ugotowano zupę rybną godną największych szefów kuchni francuskiej. Niestety los młodzieńca został przesądzony. Po bachanaliach z zakonnicą i służącą mężczyzna został wypatroszony i wrzucony do oceanu. A kobiety wyruszyły na nowy połów… ryb. Ta okrutna, pełna czarnego humoru opowieść miała świetną, minimalistyczną oprawę, w której szafa pełniła wiele funkcji, a aktorzy pokazali cały wachlarz pantomimicznych środków, budując duszną atmosferę szaleństwa, w które udało im się wkręcić bogu ducha winną publiczność. Ale widzowie, jak to oni, uwielbiają być manipulowani, artyści poprosili tylko o dyskrecję, żeby nie sprzedawać innym zaskakującego zakończenia.

Wspomnieliśmy na wstępie o niepokojącym kontekście, w jakim odbywał się Międzynarodowy Festiwal w Edynburgu i Fringe. Rozruchy, które przetoczyły się latem przez Anglię i Irlandię Północną, szczęśliwie ominęły Szkocję. Dlaczego tak się stało? Przeanalizowanie socjologicznych, ekonomicznych i narodowościowych aspiracji szkockiego społeczeństwa pomogłoby w rozwiązaniu zagadki. Jedno jest pewne: Edynburg z tłumami radosnych festiwalowiczów stał się symbolem tego, co nas łączy, nie tego, co dzieli.

Festiwal w Edynburgu
2– 5 sierpnia 2024.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.