Poezję Piotra Mitznera z całą pewnością cechuje charakterystyczny styl, uwidaczniający się przede wszystkim w warstwie językowej. To się dobrze czyta, bo autor umie wykorzystać karkołomność języka polskiego dla własnych – a może raczej dla wiersza – korzyści. Wspólnota znaczeń nie opiera się tu na nagle dostrzeżonym podobieństwie jakichś nieprzystających elementów rzeczywistości; w tym sensie wiersze Mitznera nie operują niemalże wcale metaforą. Podstawą tworzenia metafor staje się język, którzy łączy tytułową ulicę z tablicą, a także but z bytem i piękno z pępkiem. Choć słowo jako takie w kulturze współczesnej broni się z coraz większą trudnością, na przestrzeni tych wierszy wciąż ma moc nie tylko sprawczą, ale też stwórczą. Nie znaczy to oczywiście, że staje się absolutnym punktem odniesienia; patrzy się na nie krytyczne, ale nie rezygnuje z możliwości, jakie stwarza. Świadomość pustki, jaką może ze sobą nieść (trochę jak w kulturze Wschodu), postrzegana jest jako jeszcze jedna szansa dla twórcy, potencjalne źródło twórczości („Podobno słowa są puste rabbi // nie lękaj się pustego słowa // pukaj w puste / usłyszysz / pogłos // pęknie skorupa // to też jest coś jakaś // muzyka / takie wykluwanie się”). Słowo jako takie powoduje pęknięcie w rzeczywistości, a zza tego pęknięcia wyłania się nieoczywisty obraz świata napędzanego językiem.
Tytuł, a także zdjęcie na okładce, prawidłowo naprowadzają czytelnika na obszar, który wiersze będą penetrowały lub który stanie się tłem opisywanych wydarzeń. Mitzner wychodzi na ulicę, bacznie przygląda się otoczeniu i pełnymi garściami czerpie z dokonywanych obserwacji. ulica tablic to tom w nieustannym ruchu. Tu cały czas ktoś idzie, biegnie, przemierza świat, podróżuje, zwiedza. Sceneria co jakiś czas się zmienia, ale zasadniczo zostajemy w podobnych obszarach. Głównym bohaterem jest tu właściwie miasto, jego ulice, podwórka, parki. Nawet kiedy pojawia się jakiś wątek metafizyczny czy religijny, również ograny jest przestrzennie (np. Dudki, Nasi zaginieni). Dużym atutem najnowszej książki laureata Nagrody Literackiej Fundacji Kultury jest dynamizm, który ujawnia się na płaszczyźnie zarówno języka (rwane frazy oparte na podobieństwie dźwiękowym, sprzyjające czytaniu w szybkim tempie i na głos), jak i treści (tak naprawdę dopiero ostatni wiersz to moment na złapanie oddechu – pierwszy raz podmiot zostaje unieruchomiony, mówi: „siedzę na gzymsie”). Pęd, który narzuca swoim bohaterom Mitzner, dodatkowo wzmaga nagromadzenie czasowników. Najważniejsze stają się czynności związane z aktywnością, przede wszystkim z ruchem. Nawet biurko zostaje „odgrodzone / malinowym sznurem // żeby / nie uciekło / za tobą / na cmentarz”. Ludzie i rzeczy za wszelką cenę próbują się wyrwać z miejsca, w którym się znajdują. Ruch jest tu konieczny i nieunikniony.
Piotr Mitzner przygląda się temu życiu ulicy (Tablic) z dużą czułością. Dostrzega pojedyncze historie (np. Mańki czy Zenona) i życie całej zbiorowości czy mniejszych lub większych grup w ramach tejże. Jedną z tych grup są dzieci, i to właśnie wiersz, którego stają się bohaterami, jest chyba najlepszym tekstem w tym zbiorze. Podwórko cudów z twórczej wyobraźni dzieci tworzy historię lekko oniryczną, a przy tym niby mimochodem wprowadza komentarz – jak najbardziej serio – o rzeczywistości nie tylko podwórka, ale też zewnętrznej wobec niego. I choć życie ulicy zostaje uchwycone z niezwykłą ostrością, dającą wrażenie autentyczności, rzeczywistość jednak niekiedy umyka podmiotowi, a nawet budzi wątpliwości co do jej sensu czy istnienia w ogóle („przeklina na czym / świat stoi // właśnie na czym / stoi? // jeśli jeszcze”).
Miasto jako sceneria wierszy jest niezwykle ważne, a z kolei dla scenerii miasta istotne jest światło, a zatem również pora dnia, w jakiej egzystują bohaterowie (czy też podmioty) ulicy tablic. Choć ruch jest wpisany w koncept całej książki, często jest to ruch po omacku, „historia bez świadków / historii // między światłami”. Ponieważ ruch to zmiana, Mitzner najczęściej wybiera momenty wprowadzające zmianę, graniczne również w czasie, zwłaszcza świt. Wówczas z ciemności czy szarości nocy zaczyna się wyłaniać coś nowego, dającego nadzieję na zmianę. Noc również stwarza pewne możliwości, ale raczej jako potencjał, kontrast potrzebny dla zaobserwowania różnic („gdyby nie noc / nie zapaliłbyś światła”).
O poprzedniej książce Piotra Mitznera – klerk w studni – również pisałam; notabene fragment tej recenzji znalazł się na okładce ulicy tablic. Najnowszym tom Mitznera robi na mnie chyba mniejsze wrażenie niż poprzedni, ale trzeba oddać autorowi, co autorskie: to sprawnie zrealizowana poezja, która z uwagą przygląda się światu i robi to tak, że jednocześnie sprawia tym czytelnikowi przyjemność i każe mu się w tym świecie, paradoksalnie, na chwilę zatrzymać, chociaż jest on w nieustannym ruchu. Pozostając w obszarze metaforyki związanej z ruchem, w czytelniczą podróż na ulicę tablic na pewno warto wyruszyć, choć prawdopodobnie pozostawi ona pewien lekturowy niedosyt. „to wciąż jeszcze prawykonanie”, któremu chciałoby się dopracować szczegóły. Niemniej – warto, chociażby dla obrazu fruwających po podwórku i pijących z dziubków żółć kurew.