dzielisz z milionami
naiwnych rodaków i wierzyć
wierzyć
rozpaczliwie że
oni przyjdą
że oni przyjdą
że przyjdą tu Chińczycy
Profesor Jan Tomkowski, historyk literatury, autor m.in. niedawno wydanego (2019) wyjątkowego studium Pan Tadeusz – poemat metafizyczny, od dawna pisze też i wydaje książki prozatorskie. Najnowszą jest Zanim przyjdą Chińczycy, choć powieść ta wcale nowa nie jest. W posłowiu zatytułowanym Klucz do powieści „Zanim przyjdą Chińczycy” autor tak o tym napisał: „W 1985 roku ukazała się moja pierwsza powieść Ragadon; jej życzliwe przyjęcie (kilka recenzji, mało znacząca nagroda za debiut) zachęciło mnie do kolejnych prób prozatorskich. Przygotowałem tom opowiadań Republika Literatury, z myślą o jednej z oficyn podziemnych, ale tekst przepadł w niejasnych okolicznościach. W 1986 roku zacząłem szkicować pierwsze strony powieści, która początkowo otrzymała tytuł Czułe sygnały, potem Ciche sygnały, a wreszcie Zanim przyjdą Chińczycy”.
Warto w tym fragmencie zatrzymać się przy dwóch przynajmniej faktach. Po pierwsze Tomkowski wspomina o sobie jako autorze opowiadań. W latach 2020–2022, rok po roku, ukazały się trzy tomy krótkich form profesora (kolejno: Liść Kartezjusza, Żyrafa Einsteina, Słońce Turinga), pełnych świetnych konceptów, jedynego w swoim rodzaju nieco sarkastycznego poczucia humoru, przypominające trochę opowiadania Dina Buzzatiego, ale też pełne passusów poświęconych rozpaczy, innego wielkiego tematu, nad którym od lat pochyla się ten pisarz (przypomnijmy, że jest też autorem eseistycznej książki Ciemne skrzydła Ikara. O rozpaczy z 2009 roku). Po drugie, istotna wiadomość jest taka, że czas początków najnowszej powieści to lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku, a jeszcze ściślej – druga ich połowa. Czas szczególny. Słabnącego oporu społeczeństwa poddanego pałowaniu i wystającego w kolejkach po mięso na kartki. Czas zarobkowej emigracji, złamanych życiorysów, bestialstwa esbeków, rozzuchwalonych mordem na księdzu Jerzym Popiełuszce i katujących po komisariatach kolejne ofiary. Gdzie kryła się nadzieja? Na pewno w słowach Jana Pawła
Czy coś z tamtej atmosfery przeniknęło na strony powieści Jana Tomkowskiego? Jak najbardziej. Realia dla kogoś, kto żył w tamtych czasach, są od razu czytelne – to świat brudnych chodników, przerw w dostawach prądu, ciemnych piwnic i legitymujących na ulicach patroli. Jesteśmy w PRL, w którym bohater usiłuje żyć, a przede wszystkim pisać. Na co dzień prowadzi marną egzystencję, ale gorączkowo stara się tworzyć, a ambicje ma ogromne. Jego celem jest napisanie powieści totalnej, to znaczy takiej, która obejmowałaby całe doświadczenie człowieka, byłaby powieścią o wszystkim. Ponieważ jest to nierealne, młody autor żyje w coraz większych wątpliwościach i zapętleniu. Powołuje nawet literackie alter ego – Taja (Chińczyk?), który ma ponieść za niego ciężar pisania. „Powieści współczesne są – jak na mój gust – stanowczo za długie. A powinno wystarczyć jedno, dwa zdania. Na przykład: «życie napełnia mnie odrazą». Jedno zdanie, a ile w nim najgłębszych prawd. W takim zdaniu zawieram całe moje doświadczenie życiowe, wszystkie lata zmarnowane na dążeniu do przymierza ze światem, moje rozpaczliwe próby pogodzenia się z ludzką miernotą i szaleństwem. Jest tu wszystko. Jestem ja i świat, czyli ta niewiele znacząca reszta, i uczucie, przed którym starałem się uciec”.
Z tak wysokiego diapazonu rozważań o literaturze ściąga bohatera rola, jaką przydzielił mu los – zostaje sprzątaczem w miejskiej bibliotece. Praca to niewdzięczna i nieodpowiadająca ambicjom młodzieńca, ale podejmuje ją. Rychło jednak wychodzi na to, że coś jest nie tak. W placówce tej pracują staruszka nazwana Madame (kierowniczka) i jej przyjaciel Theosophus (pomocnik), dwie literackie figury, które w książce mają chyba pełnić rolę inicjującą, wprowadzającą „chłopca” do prawdziwego literackiego życia. Oboje to erudyci, dziwacy, nawet szaleńcy. Nie pozwalają bohaterowi dotykać książek, nie może więc ich czytać, by pogłębić swą wiedzę. Madame i Theosophus całymi dniami pogrążeni są w dyskusjach o naturze świata, wymieniają dykteryjki, stawiają pasjansy, grają w gry towarzyskie lub zajmują się niepotrzebnym remontowaniem biblioteki. Ich działalność na pozór nie ma nic wspólnego z prowadzeniem czytelni. Bohater jest nimi zafascynowany, ale z tygodnia na tydzień ogarnia go nienawiść na widok ich bezduszności, niezrozumienia jego ambicji literackich. A może to on nie rozumie tych dwojga?
„Kim byłem, a kim chciałem być? Zdawało mi się, że nie zależy to już od mojej woli, bo zostałem uwięziony w jakiejś sieci niezupełnie realnych i pozbawionych sensu wydarzeń. Cóż obchodziły mnie związki, hierarchie i zależności decydujące o każdym kolejnym dniu mojego życia? Przecież chciałem być koniecznie kimś innym”.
Jan Tomkowski napisał powieść o rozpaczliwym poszukiwaniu fabuły w świecie późnego PRL. Bohater pragnie zostać twórcą, a nawet więcej – demiurgiem powieściową sztuką wpływającym na bieg zdarzeń. Kreatorem rzeczywistości, której poddani będą wszyscy, którzy sięgną po jego powieść totalną („Wszystkie miejsca, wszystkie czasy, wszystkie kraje, jeden bohater, który jest wszystkimi postaciami naraz, fabuła jak wielopasmowa autostrada…”). Ponosi jednak klęskę za klęską. Rozpacz, która ogarnia bohatera‑pisarza, jest tak dojmująca, że w rozdziale dziewiątym mamy nawet coś na kształt bluźnierczej ewangelii, rozpoczynającej się od wersetu: „Na początku był błąd”. Kondycja bohatera, każe mu wypowiadać w niej dalsze oskarżycielskie wobec Stworzyciela wyzwania w stylu: „Nawet nasze istnienie to skutek niedopatrzenia”. I dalej: „Wiele lat wcześniej na tej planecie pojawił się ktoś, kto uważał się za przyjaciela Wszechwiednego i robił wszystko, by ludzie mu uwierzyli. Wszechwiedny osłupiał i zapragnął zemsty. Po namyśle pozwolił jednak mu działać aż do ostatecznego rozstrzygnięcia. Pod tym określeniem kryły się hańbiąca śmierć, męka i poniżenie. Potem żałował, że uniósł się tak łatwo gniewem, więc zapewnił mu jeszcze przychylność kronikarzy i dobrą pamięć, na co zresztą tamten jak najbardziej zasługiwał”. Czy to żart? A może dzieło pychy bohatera, „dziwaczny, rozpaczliwy list, który w dodatku wcale nie spadł z nieba”?
Tomkowski zapętla wątki, w fabule raz po raz pojawiają się przyjaciele i przyjaciółki nieszczęsnego pisarza z lat szkolnych, tak jak i on próbujący wiązać koniec z końcem; niektórzy walczą z komuną, inni oddają się rozmyślaniom czy pijaństwu. Ten niewesoły pejzaż rzeczywiście mógłby być stworzony nie przez Boga, ale jakiegoś kulawego demiurga, wstydzącego się potem swego dzieła. Czy to dziwne, że przyjście Chińczyków może być w tym świecie traktowane z nadzieją? Powieść skrzy się od literackich aluzji, od kryptocytatów, cała zresztą zbudowana została na literaturze właśnie, umiejętnie jednak kontrapunktowanej opisami ubiegłowiecznej komunistycznej szarzyzny. Dlatego świetnie się ją czyta, może to najlepsza powieść profesora Jana Tomkowskiego? Autor, zresztą także wybitny eseista, od lat przyzwyczaił swoich czytelników do meandrowania w gąszczu niewyjaśnionych tajemnic, mistycznych objawień, przejmująco opisuje także dzieła sztuki, w tym ulubione obrazy. Wspomnę tu tylko, bo rzecz jest zbliżona do tematu śmierci i braku Boga – o czym w Zanim przyjdą Chińczycy sporo – o eseju Wyspa umarłych, poświęconym obrazowi Arnolda Böcklina. Brak nadziei płynący z tamtego tekstu obecny jest także w najnowszej prozie, tu jednak jest równoważony groteską, poczuciem humoru, lekkością wreszcie, bo przecież nie jest to ani esej, ani książka historycznoliteracka.
Jeśli zaś ktoś lubi literackie zabawy, symbolikę liczb, zagadki, tajemnice w stylu Umberta Eco czy może również ostatniej powieści Michela Houellebecqa Unicestwianie, w której, przypomnijmy, terrorystyczne zamachy układają się na mapie świata w ogromny pentagram, w książce Jana Tomkowskiego też znajdzie coś dla siebie. „Powieść składa się z dwudziestu jeden rozdziałów, co oczywiście nie jest dziełem przypadku. Wewnętrzna kompozycja pozwala na wyodrębnienie siedmiu części, wszystkie tworzą coś w rodzaju trójkąta, którego wierzchołki kierują się ku różnym miejscom i zdarzeniom, układającym się powoli w rodzaj jakiejś mitologii wewnętrznej – może skromnej, może ułomnej, ale przecież własnej, niepowtarzalnej, jedynej w całym uniwersum”.