Jaki obraz Wołynia wyłania się z reportażu Natalii Bryżko‑Zapór? Widzimy przede wszystkim smutek i bezradność lokalnej społeczności, która dźwiga ciężary ukraińskiej rzeczywistości poprzełomowej, usiłuje zdobywać się na tony patriotyczne, które zderzają się z niechęcią wobec władzy i poczuciem porzucenia i niezaopiekowania. Stale tocząca się wojna na wschodzie kraju, która z wolna, ale konsekwentnie zbiera swoje żniwo również wśród społeczności wołyńskiej, najlepiej ilustruje potrzebę samoorganizacji (żołnierze-ochotnicy własnym sumptem musieli organizować sobie ekwipunek, a nierzadko również pozyskiwać broń) i niewydolność instytucjonalną. „– Może lepiej byłoby, żeby nikt nami nie rządził? – Żart, ale nie do końca. Inny łucki dziennikarz, Wołodymyr Danyluk, wspomina, jak wkrótce po Euromajdanie ekipa Petra Poroszenki rozpoczęła reformę policji. – W jednej chwili zwolniono rzesze funkcjonariuszy. Niby strach pomyśleć, a tymczasem potrafiliśmy się zorganizować oddolnie. Ulic pilnował ruch Automajdan, zgłosili się ochotnicy do dbania o porządek. Myśmy się też z paroma osobami skrzyknęli do pomocy i wszystko działało lepiej niż wcześniej, bo była społeczna kontrola i mobilizacja. I nikt nie brał łapówek ani nie kombinował na boku. Po nowym naborze do państwowej służby na początku była nadzieja, ale wszystko szybko wróciło na stare tory”.
Łapówkarstwo i układy to lejtmotyw kolejnych opowieści nizanych przez autorkę reportażu według obranego klucza. Poczynając od pobliskiej granicy, która jest i żywicielką, i przekleństwem okolicznych miejscowości, poprzez lokalną władzę, a nawet hierarchię cerkiewną, wszędzie pojawia się poczucie niemożności funkcjonowania na zasadach usankcjonowanych przez system prawny. Szczególnie dojmująco brzmią opowieści tych bohaterów reportażu, którzy usiłują prowadzić biznes, stosując zasadę fair play wobec państwa: „– Miałem do zapłacenia pięć milionów podatku – opowiada mi pewien przedsiębiorca, który od lat prowadzi kilka firm. – Od urzędnika skarbowego usłyszałem: «Zapłać milion i pół miliona nam. Załatwimy sprawę». Nie zgodziłem się, zapłaciłem uczciwie. Skończyło się kontrolą skarbówki. Dostałem wysoką karę z powodu wydumanych zobowiązań. Odwołałem się do sądu i wygrałem, ale sprawa się ciągnie przez kolejne instancje, a ja jestem w tarapatach”. Codzienność i teraźniejszość wołyńska wygląda zatem mało optymistycznie i w swym postradzieckim uwikłaniu, które przejawia się nie tylko w konkretnych postawach, lecz także w narracji historiograficznej, nie zapowiada znaczącego przełomu w najbliższym czasie. Stosunek Wołynian do przeszłości, zwłaszcza tej, która jest największą bolączką w relacjach polsko-ukraińskich, również naznaczony jest wpływem tej „trzeciej strony”, choć wyraźnie nastawiony na dialog: „– Chcemy z wami rozmawiać o wspólnej tragedii. Wtedy trwała wojna. Jedna i druga okupacja. My potem niewiele wiedzieliśmy, bo nasi rodzice i dziadkowie za komunizmu bali się mówić, a wojenne zdziczenie wspominali ze zgrozą. Trzeba uszanować wszystkie ofiary – słyszałam najczęściej od moich rozmówców”.
Natalia Bryżko‑Zapór podróżuje przez Wołyń uważnie. Gdzie trzeba – pozwala dojść do głosu nie tylko współrozmówcom, lecz także istotnym bohaterom międzywojennego czy też znacznie wcześniejszego pejzażu wołyńskiego. Jej opis poszczególnych sylwetek, znaczących dla tamtego regionu, jest celny i zwięzły, wolny od przekłamań. To samo należy powiedzieć o charakterystykach zawiłości ukraińskiej sceny politycznej, sposobie przybliżenia problematyki związanej z tomosem i zdobywaniem się na niezależność ukraińskiej cerkwi prawosławnej. Jednocześnie reportaż nie jest przeładowany odsyłaczami do bibliografii, którą niechybnie musiała autorka przestudiować na potrzeby pisania książki. Wiedza Bryżko‑Zapór na temat tego przygranicznego fragmentu Ukrainy jest organiczna i wolna od odgórnie założonej tezy.
Bodaj najbardziej przygnębiającym następstwem lektury jest poczucie impasu, niezdolności tamtego terenu do wejścia na wyższy szczebel rozwoju cywilizacyjnego. Po wojnie Jan Śpiewak pisał o Wołyniu, który na kilka lat stał się jego „małą ojczyzną”: „To nie była Polska A czy B, ale Bóg wie jaka. […] Fatalne drogi dochodząc do Polesia niemal całkowicie znikały, gubiły się w namokłych łąkach, tonęły w grząskim błocie, w nieustannym kumkaniu żab. […] Bezdroża i swobodnie biegnące rzeki, krętymi drogami przedzierające się poprzez lasy, łąki i szuwary, szeleszczące wśród wybujałych wysoko traw – można było opiewać w poezji, opisywać w powieści, ale minimalnie zmieniający się od wieków krajobraz nie świadczył o rozwoju tych ziem” (Przyjaźnie i animozje, 1965). W wielu ustępach współczesny reportaż Bryżko‑Zapór brzmi bliźniaczo podobnie. Autorka podróżuje przez bezdroża – czasami dosłownie, niekiedy w przenośni. Jest to jednak jedyny sposób wytyczenia drogi do zrozumienia, z którego może skorzystać każdy chętny odbiorca. W swoim obiektywizmie i życzliwej bezstronności Bryżko‑Zapór jest znakomitym pośrednikiem pomiędzy czytelnikiem a Wołyniem, na który tak rzadko patrzy się tak, by istotnie zobaczyć, „jaki jest”.