Wpłynęły na mnie te słowa. Gdyby nie istniały, to moje istnienie nie byłoby tak przyjemne. Te słowa idą za mną i jeśli coś mnie zaniepokoi – a lubię się niepokoić – to powtarzam je sobie i się uspokajam. Mimowolnie dostrzegam siebie w przeszłej, czyli „wyschłej” szkole wśród uczniów i studentów.
I podobnie mimowolnie martwię się o żarliwych polonistów: czy aby ich powołaniem nie jest nieszczęście? Aż się prosi przywołać tu bohatera Dnia świra. Z jego gorzkiego życia kpi sobie wszystko naokoło. Gdy „płynie pośród” blokowiska, kpi z niego nawet sonet krymski.
A może nieszczęśliwy polonista pozostaje jeden, bo – jak chce film Koterskiego – jest „świrem”, a reszta cieszy się szczęściem? Przecież poloniści są gwiazdami wszelkich akademii, konkursów recytatorskich, teatralnych, filmowych. Błyszczą w pierwszym dniu roku szkolnego, gdy przypominają, że „pierwszego września trzydziestego dziewiątego dzieci zamiast dzwonka usłyszały bomby”. A na koniec roku są niesieni na rękach za zawieszenie na drabinkach w sali gimnastycznej dwóch słonecznych słów: „Witaj, przygodo!”. Czy te „wybryki” nie skłaniają nauczycieli języka polskiego do wykonywania zawodu nauczyciela języka polskiego? Nie sądzę.
Może zatem polonista powinien być rozdarty? Albo szczęśliwy, albo nie? Ależ tak! Kusi go „albo”! Ta wieczna rozterka! Gdyż istotą tego zawodu jest zawód. Zawód miłosny – proszę bardzo – wciąż w cenie, ale inne rozterki też się szanują. Matematycy, chemicy czy biolodzy są bezradni. Nie mają życia wewnętrznego. Nie dysponują żadnymi „rozterkorodnymi” instrumentami. Rozterce nie służą ani liczby, ani ciecze, ani pantofelki. No może instrumentarium fizyka ma potencjał, ale rozterka fizyka jest tak paskudnie zawiła, „że weź…”. „Albo” sytuuje polonistę niebo wyżej od pozostałych nauczycieli. Tylko polonista bowiem ma „rozterkoidalne” narzędzie: słowo. I robi z nim, co chce. Jego pełne rozterek wyznanie zmiękczy najtwardsze serce. Czy to nie jest szczęście? Ktoś nosi w plecaku buławę, a polonista – Stowarzyszenie Umarłych Poetów.
I Suchy przychodzi, i czyta:
– Wpłynąłem na suchego…
– Czemu to?
– Bo krótkie – sucho Suchy.
– Krótkie? – udaję zdziwienie.
– No tak, parę linijek i koniec.
Podnoszę wzrok na klasę i pytam banalnie:
– Czy ten utwór naprawdę aż taki krótki?
Cisza. A jaki ma być, długi? Przecież to tylko czternaście wersów.
I wtedy zaczyna się „zabawa w chowanego”. Od wypowiedzianych w utworze słów po te, których nie ma. I po to, co za słowami. Po tę treść gdzieś złośliwie przez autora wścibioną. Dobra, treść złożoną, zgódźmy się i jej szukajmy. Albo nie: obraźmy się na literaturę i powiedzmy, że w obawie przed rozwlekłością dyskusji nie będziemy niczego szukać. Nie ma, to nie ma. W pokorze oczekujmy dzwonka. Ktoś szepnie „szkoda”. Ale to nie będzie Suchy. W tamtych dniach dzwonek będzie dla Suchego zbawieniem.
Wpływam na Suchego powoli. I wpływam na siebie wpływającego na Suchego. Tu i tu się łudzę.
Minie paręnaście lat i Suchy nie będzie tyle czytał. Z nosem niby w książce zacznie mrużyć oczy i podpatrywać ludzi przez szparki. A jeszcze później – to już na starość – otworzy książkę w Milanówku, zerknie na kilka słów i przymknie oczy. Do tunelu przed stacją Warszawa Ochota wjedzie w ciszy, mimo że naokoło będzie gwar młodzieży jadącej do szkoły, słuchającej muzyki, kołyszącej się w rytm.
Na ostatek Suchy z książką na kolanach nie przeczyta ani słowa. Przyśnie w oknie pociągu do Warszawy i poczuje oceaniczność tajemnej podróży. Kolejka będzie „nurzała się w zieloność i jak łódka brodziła”. Przed rozkrzyczanym miastem Suchy wspomni młodość. „Zaraz, zaraz, a ten od polskiego, jak mu tam było?”.
Suchy, błagam, niech tak będzie! Słyszysz tę ciszę? Nie schniemy, Suchy, tak?
Czemu zależy mi na tym jednym, drugim Suchym, co mi tak wypiękniał? Od lat go nie widzę. Właśnie: cały urok niepewnego życia polonisty polega na suchej jak wiór wierze, że jak Suchy porzuci amebę i całki, tak literatury nie – choć w szkole tyle mu krwi napsuła. Że z książką, tym przestworem został. Że sam nie jest roztworem. I ja z nim też nie. O to mi, Suchy, chodzi. O Ciebie. Albo o mnie.