05/2023

Adam Komorowski

Wspominać do przodu

W 1852 roku dwudziestotrzyletni Lew Tołstoj zadebiutował Dzieciństwem. Kiedy książka do niego dotarła, dostał ataku szału. Wydawca, którym był Nikołaj Niekrasow, zmienił mu tytuł. Wzburzony Tołstoj napisał do niego: „Sam tytuł Opowieść o moim dzieciństwie zaprzecza sensowi dzieła. Kogo obchodzić może moje dzieciństwo?”. Następne tomy wspomnień, do których Niekrasow Tołstoja namówił, ukazały się jako Lata chłopięceMłodość. Pierwszą część wspomnieniowej trylogii Tołstoja znamy pod zaproponowanym przez niego tytułem.

Tołstoj był jednym z pierwszych, którzy dostrzegli paradoks literatury wspomnieniowej, że czym innym jest przypominać sobie dla siebie, a czym innym dzielić się wspomnieniami z innymi. Rzecz w tym, że wspominanie dzieciństwa, jeśli ma być literaturą, musi zakładać, że choć dzieciństwo jest moje, spisując je i adresując do kogoś innego, uważam, że nie jest to tylko autoprezentacja, ale ma sens ze względu na pozaosobiste wymiary i aspekty.

Literatura wspomnieniowa to nie spowiedź, jej adresatem nie jest spowiednik, ani też – dzisiaj – psychoanalityk czy psychoterapeuta. Pisanie wspomnień z dzieciństwa i młodości może być formą psychoterapii, ale wtedy oddala się od literatury, której docelowym adresatem jest ktoś inny. Warunkiem, by czytelnik zainteresował się moimi wspomnieniami, jest uwikłanie w pamięć społeczną, tym bardziej atrakcyjne, im więcej w nich polemiki, oporu i buntu wobec sformatowanych sztampowych jej wersji, tych proponowanych zarówno przez polityczną poprawność elit, jak i przez politykę historyczną. Stawką w tej grze jest historia, a motywem wykluczenie z niej nie mnie samego, ale wspólnoty, której czuję się członkiem; pokolenia, klasy, warstwy społecznej i, co dzisiaj szczególnie doskwierające, wspólnot miejsc geograficznych skazanych przez peryferyjność na wypadnięcie z historii.

Proces upodmiotowienia dzieciństwa w kulturze Zachodu zaczyna się praktycznie od Jana Jakuba Rousseau. Jest to zjawisko stosunkowo nowe, które ostatecznie legitymizują Zygmunt Freud i Janusz Korczak. Dzisiaj można się zastanawiać, czy dziecku i dzieciństwu nie poświęcamy zbyt dużo uwagi i czy nie poddajemy sie ubezwłasnowolnieniu przez nie jako podręcznemu alibi.

Z innej strony wspomnienia dzieciństwa w naszej płynnej, nieustająco zmieniającej się rzeczywistości, są skutecznym sposobem uchwycenia zmian. Dzisiaj nie wspominamy tylko dzieciństwa, ale świat życia – Lebenswelt, który odszedł. W dzisiejszych wspomnieniach dzieciństwo przestaje być ekspresją nostalgii za czasem niespętanej wrażliwości i beztroski, a staje się zwierciadłem, w którym możemy rozpoznać mutacje, jakim podlegał świat w krótkim okresie naszego przebywania na ziemi, możemy sobie uświadomić, co zostało utracone, choć mogło być szansą i alternatywą. Wirtuozem takiego wspominania dzieciństwa ku przyszłości był Walter Benjamin. Fascynuje ono w twórczości niedawnej laureatki Nagrody Nobla Annie Ernaux. Najnowsza powieść Andrzeja Mencwela Strona ojca wpisuje się w ten nurt.

Strona ojca jest pierwszą częścią zapowiedzianej trylogii Powieść z życia, na której następne części Strona matkiW swoją stronę jeszcze czekamy. Znając pracowitość Mencwela, można mieć nadzieję, że się ich wkrótce doczekamy. Na razie jesteśmy skazani na pisanie o tomie pierwszym. Jest zastanawiające, że buduje on swoją wspomnieniową trylogię analogicznie jak Ernaux, dla której dzieciństwo wiąże się z obecnością bliskich, którzy odeszli (ojca, matki, siostry). Wspominanie dzieciństwa nie jest poszukiwaniem jedynie utraconego czasu, ale także utraconych bliskich.

Niezwykle ceniony przez Mencwela Juliusz Mieroszewski pozostawił tylko drobne fragmenty wspomnień (pomimo zachęt Jerzego Giedroycia). W Aurorze („Wiadomości” 1950, nr 5–6) pisał: „Pracuję od dawna nad biografią chwil, nad inwentaryzacją przeżyć. Jest to praca dość osobliwa. Patrząc w przeszłość, widzimy, że umieramy na raty – rozdziałami. Moje dzieciństwo – powiedzmy – po mojej śmierci nie będzie bardziej umarłe, niż jest w chwili obecnej. Wspomnienia, podobnie jak historia, mają urok życia wyzwolonego z materialnej aktualności. Wszystko jest przecierpiane i zdecydowane. Ale wspomnienia zaczynają się dopiero od chwili, gdy zaczynamy wspominać i tworzyć. Prawdziwie suwerenni jesteśmy jedynie w stosunku do przeszłości. I nigdy nie jesteśmy w większym stopniu twórcami własnego życia niż wspominając…” (podkreślenie AK).

Aurora jest przykładem suwerenności wspomnienia wobec sformatowanych hegemonicznych narracji. Obraz ojca Mieroszewskiego, oficera austro-węgierskiej marynarki, został uwolniony od martyrologicznej matrycy. „Żeglowaliśmy wieczorami. «Aurora» była fregatą, ostatnim całkowicie żaglowym okrętem liniowym, jaki pełnił służbę w cesarsko-królewskiej marynarce. Za dnia oglądaliśmy ją z bratem w albumach oprawnych w chińską lakę. Oglądaliśmy stare fotografie z egzotycznych portów i wysp – plon dwudziestoletnich wędrówek ojca po oceanach i morzach”.

Nie jest przypadkiem, że suwerenność wspomnień dzieciństwa ma związek z ich umiejscowieniem poza głównymi nurtami wielkiej historii, peryferyjnością. Hranica Roberta Musila, Kowieńszczyzna Czesława Miłosza, Limanowa Mieroszewskiego, Ruszczuk Eliasa Canettiego, małe normandzkie miasteczko Ernaux i Jelenia Góra Mencwela to terra incognita hegemonicznych narracji historycznych. Wspomnienie dzieciństwa jest próbą przywrócenia im dziejowej podmiotowości jako istotnemu składnikowi europejskiej tożsamości.

W przypadku Strony ojca mamy do czynienia z dodatkowym elementem, osobliwością miejsca związaną z wielką historią naszej części Europy. Za Adamem Zagajewskim możemy to określić jako doświadczenie „cudzego piękna”, szczególną sytuację, w której doświadczenie miejsca rozmija się z pamięcią rodziców. Pamięcią miejsca rodziców Zagajewskiego (a także Juliana Kornhausera, którego Dom, sen i gry dziecięce czekają na swój czas) był Lwów, dla niego były to Gliwice. Pamięcią miejsca dla ojca Mencwela był Rawicz, jego dzieciństwo to Jelenia Góra.

Z takiej perspektywy powieść Mencwela można/należy czytać jako opowieść o rozszczelnieniu i rozbiciu ciągłości rodzinnej pamięci i trudnym procesie jej scalania. O doświadczeniach, które były po wojnie udziałem sporej części Polaków, Niemców, Węgrów i Żydów. To pęknięcie ciągłości rodzinnej pamięci, utrata jej zakorzenienia w jednym miejscu jest doświadczeniem Europejczyków, którego wagi nie doceniamy. Oczywiście ludzie zawsze się przemieszczali, ale zmiana miejsca nie była tak wymuszona i masowa jak po wojnie, nie była doświadczeniem traumatycznym, była wyborem, a nie losem.

Dla tych, którzy znaleźli się po wojnie, jak autor z ojcem, na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych, np. w Jeleniej Górze, przestrzeń kulturowa nie mogła być konstelacją miejsc pamięci. Ci, którzy znali kody tych miejsc i mogli je odczytać, wyjechali. Genius loci wyparował. Kiedy jako rówieśnik autora konfrontowałem jego wspomnienia z własnymi, uderzył mnie brak jednego miejsca. Jednym z moich najwyraźniejszych wspomnień dzieciństwa są wizyty na krakowskich cmentarzach w dniu Święta Zmarłych. Zaczynały się zawsze od zapalenia świeczek na grobie prapradziadka Antoniego Komorowskiego na cmentarzu Rakowickim. Nieodmiennie towarzyszyła mu przemowa Ojca o tym, jak wielkim szczęściem było, że jako oficer w powstaniu listopadowym nie musiał emigrować, żeniąc się bowiem, natychmiast po przekroczeniu granicy, z obywatelką Rzeczypospolitej Krakowskiej, nabył prawo zamieszkania w Krakowie. W wyobraźni dziecka ten ślub był czynem heroicznym, nadającym mi prawo do czucia się takim samym krakowianinem jak większość moich kolegów, których korzenie były jeszcze dawniejsze, a groby rodzinne bardziej okazałe. Tymczasem u Mencwela czytam: „Nawet w Święto Zmarłych nie mogłem mamy sobie uprzytomnić, bo grobu pozostawionego w mieście wojennego wygnania nikt nie odwiedzał”.

W przypadku Jeleniej Góry miasto przestało być schowkiem, kapsułą pamięci i jej mnemotechnicznym wspornikiem. W Jeleniej Górze śladów polskości, które namolnie usiłowała podsuwać ówczesna polityka historyczna, nie było. Nie zaskakuje, że powtarzano „Panie Truman, puść ta bania, bo jest nie do wytrzymania” i „Jeszcze jedna atomowa i wrócimy znów do Lwowa”.

Akurat ojciec Mencwela mógł do swoich miejsc pamięci, do Rawicza, z którego wygnali go Niemcy na początku okupacji, wrócić. Jednak ten uczestnik powstania wielkopolskiego, który miał udział w tym, że po pierwszej wojnie Rawicz pozostał w granicach Rzeczypospolitej, po wojennej wędrówce wybrał Jelenią Górę. Nie był przesiedleńcem wbrew woli.

Mencwel nie analizuje wprost przyczyn tej decyzji, ale lektura pozwala je zrozumieć. Antoni Mencwel był mistrzem krawieckim, miał przed wojną nieźle prosperującą pracownię w Rawiczu. Jednak w nowym miejscu pojawiła się szansa przejęcia dużego zakładu krawieckiego, firmy „Oscar Sfieff”. Dla prawdziwego rzemieślnika, którym był, porzucony warsztat stanowił wyzwanie, które musiał przyjąć, jeśli nie chciał sprzeniewierzyć się ethosowi grupy społecznej, przynależność do której była ważką częścią jego tożsamości. Ta grupa wędrówkę, przynajmniej od średniowiecza, miała we krwi. Prosperujący rzemieślniczy warsztat pracy był sam w sobie miejscem pamięci. Nie przypadkiem w historii polskiego rzemiosła spotykamy tak wiele nazwisk niemieckich, włoskich, czeskich czy austriackich, a z kolei najbardziej cenione zegarki szwajcarskie to Patek.

Stronie ojca udało się Mencwelowi opisać proces powojennego wskrzeszenia cechowych wspólnot. Pierwszym zadaniem, którego rzemieślnik Antoni Mencwel podejmuje się w Jeleniej Górze, jest organizacja cechu krawców. Jego zakład „Elegancja” – „pierwszorzędny zakład krawiecki, wł. Mencwel Antoni, Jelenia Góra, ul Strzelecka 24a, tel. 32–16”, jak czytamy w ogłoszeniu reklamowym z 1947 roku – funkcjonuje świetnie. W 1949 zaczyna się „bitwa o handel”, „uspołecznienie” i walka z „prywaciarzami”. Rzemiosło polskie, w tym Antoni Mencwel, które nowej władzy zaufało, otrzymało od niej cios, z którego się nie podniosło. Jego ethos, z trudem, od lat osiemdziesiątych XX wieku próbuje się, z marnym skutkiem, odbudowywać.

W panteonie ofiar komunistycznego eksperymentu mamy ziemian, arystokratów, żołnierzy podziemia i żołnierzy wyklętych. Ci, którzy budowali materialne fundamenty odradzającej się powojennej Polski, zostali wymazani. A przecież, choć nie dostawali najwyższych wyroków, rzemieślnicy stanowili spory procent więziennej populacji do 1956 roku. I zdarzało się to, co prawda rzadziej, także po Październiku. Było tak, gdy z konieczności musieli zaopatrywać się w materiały na czarnym rynku (np. wełna bielska czy skóra).

Najbardziej ciekawy fragment wspomnień Mencwela dotyczy sytuacji, gdy jako mały chłopiec zostaje przez rodzinę wysłany do stolicy, by wyjednać u Bieruta zwolnienie ojca z więzienia. Próba jest nieudana.

[…]


[Dalszy ciąg można przeczytać w numerze.]

Andrzej Mencwel: Powieść z życia. I. Strona ojca.
Wydawnictwo Nisza,
Warszawa 2022, s. 430.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.