Reputację tysiąca podreperowują Księga tysiąca i jednej nocy i dawne sklepy „Tysiąc jeden drobiazgów”. Tyle tylko, że ten „tysiąc” by kulał, gdyby nie proteza „jeden”. Tysiąc jeden lśni jak neon.
Osiemdziesiąt utrzymują przy życiu Verne i Cortázar, przy czym Cortázar nie za bardzo. Bo gdyby nie W osiemdziesiąt dni dookoła świata Verne’a, to Cortázar nigdy by nie zatytułował swej książki W osiemdziesiąt światów dookoła dnia. Czy Verne nie skusił Cortázara, by umownie odwrócić porządek czasu i przestrzeni? Verne po bożemu pisze W osiemdziesiąt dni dookoła świata. Cortázar nie po bożemu – W osiemdziesiąt światów dookoła dnia. Jakby świat ’67, świat Cortázara, wciąż odsłaniał się inny – i to w jednym biednym dniu. Cortázar nazwie różnorodność świata „pstrokatym dywanem”. Potraktuje go ze swadą – a to filozoficznie, a to surrealistycznie, a to dowcipnie. Tamten świat będzie jak okładka płyty Beatlesów Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band. Też z 1967. Zacznie się „lato miłości”. Zaraz zadebiutuje na Broadwayu Hair. Za dwa lata będzie Woodstock. A wszystko w cieniu wojny w Wietnamie. W filmie Daniela Kwana i Daniela Scheinerta z 2022 roku Wszystko wszędzie naraz świat, umówmy się, w osiemdziesięciu wersjach jest szalony i w którejkolwiek wersji świata się znajdziesz, i tak wpadniesz w tarapaty. Pstrokaty absurd i bawi, i niepokoi.
Ot – waga myśli i waga obrazu. Albo: odwaga myśli i odwaga obrazu. Odwaga formy: obrazu, słowa, dźwięku. Literatura – weźmy literaturę – kładzie na szali myśl i słowo i je waży. Zwykle myśl jest cięższa. Słowo bywa zmyślną ilustracją myśli. Czasem udaje lekkość. Od lat chadzam sobie na przykład z Panem od przyrody, gdzie pojawiają się „łobuzy od historii”. Pan od przyrody kontra łobuzy od historii. Kontra tkwi w sercu utworu. Jest zadrą. Na pewno nie pstrą. Osiemdziesiąt światów dookoła dnia kontra osiemdziesiąt dni dookoła świata jest kontrą zewnętrzną. Późniejsze dzieło „zadziera” z wcześniejszym. „Zadziera pstro”. Dzieje sztuki są wołaniem i odwołaniem. Mrocznym lub kolorowym. Epoki i ich dzieła droczą się jak dzieci. Z ochotą wymyślają sobie, przekrzykują się i trącają. Wszędzie: w muzyce, malarstwie, kinie, literaturze. Niby są rozpięte w czasie, ale, spierając się, istnieją też naraz. Starożytność obok baroku, zaraz romantyzm i już, hop,
Dzieła wiodą życie szczęśliwe lub nieszczęśliwe. W życiu ciekawsze jest życie nieszczęśliwe, w sztuce – szczęśliwe. Dzieła zupełnie nowe wszystkie są szczęśliwe. Są – i to już ich szczęście! Te mniej nowe, ciut starsze, lecz nieużywane, ryzykują. Inaczej czytamy coś, co dopiero wydane, samo sobą oszołomione, już zdobywa sławę, a inaczej coś, co czytamy też pierwszy raz, lecz powstało lata temu. Wydaje się, że czytając coś nowego, czytamy to razem z całym światem. A czytając coś starszego, czujemy, że jest nas mniej. Podobno w Rzymie widziano w metrze nastolatka czytającego w smartfonie Boską komedię. Żartuję: jeszcze nie widziano. Inaczej stoi się przed muralem Banksy’ego – jakbyśmy go z nim namalowali, a inaczej przed obrazem Caravaggia. I Caravaggio jest samotny, i my jesteśmy sami. Inaczej słucha się Mykietyna, a inaczej Rameau.
W roku 2025 w cieniu wojny, tym razem w Ukrainie, sięgam po reprint pierwszego numeru „Twórczości” z sierpnia 1945 roku. Lato. Witam „dziadków”: Staffa, Iwaszkiewicza, Przybosia, Andrzejewskiego, Wykę, Miłosza. Widzę ich oczy. Młode. Widzę ich wojnę i powojnie. Ich powojnie zwija się z bólu po powstaniu warszawskim – bez szans na wersję paryską. Po „lecie miłości ’44” bawi się „w chowanego”. W „zabawie” uczestniczą ruiny i lasy. Ich powojnie gaśnie lub wyje. Jaką to ciemną okolicą jest ich umarła-żywa Polska? Jaką to ciemną okolicznością jest ich umarła-żywa Polska? Trudno im znaleźć bliskich. Trudno im znaleźć język. W pierwszej „Twórczości” szukają więc języka. Niech opisze ich zło lub ich nadzieję. Są tacy, co mówią, że na nic tu się zda proza; że tu trzeba poezji. Albo milczenia. Nie wiem – choć istotnie, gdy się czyta w pierwszej „Twórczości” Starą cegielnię Iwaszkiewicza z 1943 roku, a w niej na początku „Wiatr dął porządny”, to poczciwe „porządny” poniewczasie zdaje się nie przystawać do tamtej rzeczywistości. Więcej: zdaje się urażać choćby Baczyńskiego czy Różewicza. Ech, popadam w obłęd… Fakt, staję przed tym bezradny – na szczęście niepamiętający, znów się umówmy, osiemdziesięciu dni dookoła Warszawy. Albo osiemdziesięciu Warszaw dookoła dnia. Dnia 1 sierpnia 1944 roku. Tak, nie widzę go. O, jak chytrze usprawiedliwiam nędzę swych nieautentycznych odniesień! U źródeł nieznanych. Niedoskonałych.
Jak niedoskonały jest napis na grobie Przybosia w Gwoźnicy: Julian Przyb ś. Widziałem to w maju. Drobiazg. Nie ma „o”. Odpadło. Martwi się Przyboś – u awangardowego poety „oś” jest ważną osią.
Tamta „Twórczość” sprzed osiemdziesięciu lat nie ma osi. Jest pełnym rwetesu skrzyżowaniem, co pieczętuje przedostatni rozdział zeszytu Sprawy i troski. Przez to skrzyżowanie przebiega osiemdziesiąt żywych myśli, jak pisać o Warszawie, o świecie, o nas – tamtejszych i przyszłych. Chcę ruchliwego skrzyżowania przez następne osiemdziesiąt lat.
Na wakacje 2105 roku napiszę felieton o zamieszkach na Marsie z powodu za niskiego nakładu „Twórczości”.