11/2024

Patrycja Chajęcka

„Wszędzie ta dwoistość, troistość i w ogóle odwrotność”

Nazwa „Miasto Dzieci Świata” brzmi magicznie, niemal bajkowo. Kojarzy się z otwartością, równością, szczęściem, radością i niewinnością. Rabka, bohaterka książki Beaty Chomątowskiej, tytuł ten otrzymała w 1996 roku, gdy lata świetności miała już dawno za sobą.

Określenie to wiąże się z pewnym paradoksem. Dzieci rzadko bowiem znajdowały się w Rabce na pierwszym planie, a już na pewno nie te z całego świata. To raczej dorośli ustanawiali reguły, pisali historię i kształtowali przestrzeń tego miejsca zgodnie ze swoimi założeniami na temat potrzeb najmłodszych. Miasto Dzieci Świata chciało uchodzić za bajkę, „babcię Rabcię”, republikę skrzatów czy też dziecięcy raj. Chomątowska w wywiadach wielokrotnie podkreślała, że Rabce bliżej było jednak do baśni niż bajki: bajki spod znaku braci Grimm.

Rabka stała się uzdrowiskiem w połowie XIX wieku dzięki istniejącym na jej terenie źródłom solanki jodowo‑bromowej, odkrytym już w średniowieczu i wykorzystywanym najpierw przez zakon cysterski, następnie przez bogatych krakowskich mieszczan oraz samych rabczan aż do momentu, gdy władze austriackie ukróciły tę samowolkę. Potem nastał czas mody na uzdrowiska. Do otwarcia zakładu kąpielowego przekonał hrabiego Juliana Zubrzyckiego, właściciela Rabki, profesor Józef Dietl, późniejszy prezydent Krakowa. Złoty okres uzdrowisko przeżywało w międzywojniu pod zarządem rodziny Kadenów (jak mawiali rabczanie, „Kazimierz Kaden był tym dziedzicem, który […] zastał Rabkę drewnianą, a zostawił murowaną”), by w czasie drugiej wojny światowej zmienić się w piekło. To właśnie stąd między innymi mroczne elementy w baśni o Rabce. W latach wojennych powstała tam szkoła kształcąca przyszłych członków oddziałów SS. Niemal wszyscy mieszkańcy żydowskiego pochodzenia zostali wymordowani, także ci, którzy przyjechali z innych części Polski, by znaleźć tu schronienie, bo Rabka uchodziła z początku za dobre miejsce do przetrwania najgorszego. Wielu z nich pogrzebano w masowych grobach w Bańskim Jarze. Powstał też obóz dla dzieci i nastolatków ewakuowanych z północno‑zachodniej części Trzeciej Rzeszy zagrożonej bombardowaniami. Rabka miała być wówczas miasteczkiem Hitlerjugend. Jedynie w odniesieniu do tego momentu w historii, jak zauważa Chomątowska, można by mówić o Rabce jako o Mieście Dzieci Świata.

Tuż po wojnie sytuacja nie wyglądała dużo lepiej. Wciąż dawała o sobie znać ciemna strona baśni. Młodzi mężczyźni współpracujący z partyzantką napadli trzy razy na żydowski sierociniec zamieszkiwany przez dzieci, którym udało się przetrwać wojenne piekło (historię napadu przebadała szczegółowo historyczka i socjolożka doktor Karolina Panz). Aktów przemocy było zresztą więcej. Przebywający w Rabce partyzanci skutecznie odstraszali też potencjalnych wykwalifikowanych pracowników sanatorium przed kontynuowaniem kariery w rabczańskim uzdrowisku. Czas powojenny to również ogromne braki – pieniędzy, żywności, lekarstw, wyposażenia, wody nadającej się do picia, środków czystości, wykwalifikowanej kadry, niemal wszystkiego. Aż dziwne, że tak bardzo się upierano, by reaktywować przedwojenne zdrojowisko i stworzyć z niego dziecięce miasteczko dla małych gruźlików.

Pośpiechowi winna była zresztą właśnie gruźlica, która po drugiej wojnie światowej zabijała w Polsce najwięcej osób. Ciekawym wątkiem są wspomnienia byłych pacjentów Rabki, w których jak refren powtarza się głód, kiepskie jedzenie, poczucie zamknięcia, samotności i wojskowa dyscyplina. Rozbijają one mit o ciepłej babci Rabci witającej z otwartymi ramionami wszystkie dzieci. Choć nie można zapominać, że wiele z nich zostało wyleczonych ze swoich dolegliwości. Lata dziewięćdziesiąte XX wieku to stopniowy schyłek uzdrowiska, na który wpływ miał (i wciąż ma) chociażby postęp medycyny, otwarcie granic, a zatem zwiększenie możliwości leczenia, reorganizacja reformy polskiej służby zdrowia, spory własnościowe oraz… zanieczyszczenie powietrza, sprawiające, że Rabka nie kwalifikuje się już do tego, by nosić miano uzdrowiska.

W pracy Chomątowskiej pojawia się wiele wątków pobocznych i postaci luźno związanych z historią samego uzdrowiska, ale sprawiających, że książka nabiera cech opowieści szkatułkowej, w której wielość szczegółów składa się w barwną całość. Wspomniani zostają chociażby Bronisław Malinowski, który jako dziecko przyjeżdżał do Rabki, aby podreperować stan swojego zdrowia, czy Tadeusz Fuss‑Kaden, mieszkający w artystycznej kolonii na Majorce nieślubny syn Kazimierza Kadena, lekarza i pediatry, kolejnego po Julianie Zubrzyckim właściciela Rabki.

Zdaniem Chomątowskiej istotę Rabki‑Zdroju najlepiej oddaje zdanie pochodzące ze wspomnień Aleksandra Ziemnego, byłego mieszkańca tego położonego w Kotlinie Rabczańskiej miasta: „Wszędzie ta dwoistość, troistość i w ogóle odwrotność”. Najłatwiej dostrzec dwoistość nazwy, typowej dla miejscowości uzdrowiskowych. „Zdrój i Rabka to byty odrębne, wbrew ciągnącej je ku sobie nazwie. Można bywać w Zdroju, odwiedzić Miasto i nigdy nie zetknąć się z Rabką. Można żyć w Rabce i nigdy nie doświadczyć Zdroju. Łącznik między nimi czasem przypomina rysę na pozornie gładkiej powierzchni” – pisze Chomątowska. Ale dwoistość wpisana jest także w historię Rabki, ponieważ niemal od samego początku istniały dwie kolonie, kształtujące topografię okolicy i wpływające na przyszłość miejsca. Jedna kolonia przeznaczona była dla dzieci chrześcijańskich, a druga dla żydowskich. Na tę podwójność nakładały się jeszcze inne podziały: bogaci – biedni, miejscowi – przyjezdni… Dwoistość przejawiała się także w istnieniu dwóch szkół: otwartego i prowadzonego w nowoczesny sposób prywatnego gimnazjum Jana Wieczorkowskiego oraz prywatnego gimnazjum żeńskiego Tereska, prowadzonego przez trzy siostry Szczukówny, mocno religijnego i otoczonego aurą ekskluzywności. Troistość wyrażała się między innymi w tym, że dorośli dzielili się na trzy grupy: pnioków, krzoków i ptoków. Pnioki to miejscowi związani z Rabką „od zawsze”, krzoki to ci, którzy przybyli z zewnątrz, zamieszkali tu i chcą zostać, ale za swoich uznani zostaną dopiero za kilka pokoleń. Ptoki natomiast pojawiają się przelotnie, przyjeżdżają na kurację i wyjeżdżają zaraz po niej.

Autorka zajęła się Rabką ze względów osobistych. Z miejscowością tą związana była część jej rodziny od strony matki: prababcia zatrudniła się we dworze u Kadenów, babcia wyszła za mąż za miejscowego górala, a ciocia pracowała jako lekarka w jednym z sanatoriów. Pisarka zaś jako dziecko spędzała w Rabce każde wakacje, i to niemal do pełnoletności, ponieważ przyjeżdżali tam jej rodzice. Nie była co prawda kuracjuszką, ale pobyty w Rabce wywoływały w niej sprzeczne uczucia. Z jednej strony mogła podziwiać piękne widoki, spędzać czas wśród przyrody, czytać książki z biblioteki cioci, a z drugiej czuła się osamotniona ze względu na brak kontaktu z innymi dziećmi – zarówno miejscowymi, jak i tymi, które przyjeżdżały do uzdrowiska, by się leczyć. Nazwa „Miasto Dzieci Świata” nie pasowała więc do osobistych doświadczeń pisarki. Z tego powodu postanowiła sprawdzić, co się za nią kryje.

Książka powstała zatem z ciekawości i ma charakter „odkłamywania” oficjalnej narracji o Rabce, a przynajmniej stanowi próbę jej skomplikowania. Dlatego między innymi autorka rozpoczyna swoją opowieść od spisu miejscowych dzieci, które umierały w wieku kilku lat, bo w XIX‑wiecznej Rabce, niewielkim galicyjskim miasteczku, dziesiątego roku życia według statystyk nie dożywało pięćdziesiąt jeden procent maluchów. W oficjalnej narracji nie było jednak dla nich miejsca. Podobnie jak dla rodziny Kadenów, wydarzeń wojennych i tego, co stało się tuż po wojnie. Pod tym względem najnowsza książka Chomątowskiej przypomina inną pracę autorki, a mianowicie opublikowaną w 2012 roku Stację Muranów, w której pisarka zajęła się przeszłością jednej z dzielnic Warszawy, przed drugą wojną światową zamieszkiwanej przez społeczność żydowską. Prace te łączy również sposób pisania – przeplatanie źródeł historycznych, wspomnień, migawek z życia codziennego, literatury pięknej, fragmentów czysto reporterskich i przypominających najlepszą prozę. Obie wzbogacone zostały ponadto licznymi ilustracjami. I przede wszystkim są wynikiem ogromnej, tytanicznej pracy.

Książka Chomątowskiej to nie tylko skrupulatnie, z wieloma szczegółami napisana opowieść o historii uzdrowiska, to także studium miejsca, w które uwikłanych jest wiele ludzkich światów i procesów charakterystycznych również dla innych części Polski – to po trosze uniwersalna opowieść o „polskim miasteczku”.

Beata Chomątowska: Miasto Dzieci Świata.
Wydawnictwo Czarne,
Wołowiec 2024, s. 472.
WYDAWCA:
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
©2017-2022 | Twórczość
Deklaracja dostępności
error: Treść niedostępna do kopiowania.