„Wiedza moja nieduża, rozum krótki – pisał Miłosz w Piesku przydrożnym. – Starałem się jak mogłem, studiowałem, czytałem mnóstwo książek i nic. W moim domu książki wylały się z półek, leżą stosami na meblach, na podłodze, tamują przejście. Nie mogę ich oczywiście wszystkich przeczytać, a ciągle moje wilcze oczy pożądają nowych tytułów […] Powinienem wiedzieć wszystko, co dzieje się teraz, równocześnie, w każdym punkcie ziemi, powinienem móc wnikać w umysły moich współczesnych i ludzi o kilka pokoleń później, a także tych, którzy żyli dwa tysiące i osiem tysięcy lat temu. Powinienem, i co z tego”.
Nieznośna konieczność rezygnacji…
Ile stron mogę dziennie przeczytać? Sto? Dwieście? Dwieście pięćdziesiąt. Dobrze, liczmy dwieście. I pomnóżmy te dwieście przez wszystkie dni w roku. 200 × 365 = 73 000. A teraz podzielmy: 73 000 przez, powiedzmy, 350 (przeciętna objętość książki). Ile wyszło? Niecałe 210. Dwieście dziesięć książek przeczytam w ciągu roku, jak dobrze pójdzie. A przecież powinienem ich przeczytać dziesięć razy więcej. Powinienem. I co z tego?
Rozmowy te – dwie szczególnie: z Marią Janion, a także z Jerzym Turowiczem i Anną Turowiczową – każą myśleć o nieubłaganej walce ducha i materii, kultury i natury. Janion porównuje swoją bibliotekę do drzewa, w którym mieszka i które rozgałęziając się, stopniowo ją zarasta. „Cały mój wysiłek jest w kółko skierowany na to, żeby opanować tę niesamowitą rzeczywistość, która mnie otacza i przytłacza. Żeby porobić w tej bibliotece ścieżki i dziurki i żeby można było przepełznąć”. Jeszcze kilka lat temu – opowiada sędziwa pani profesor – rzucała się na biblioteczne półki jak na skały, wspinała do tych położonych najwyżej, niczym alpinista w Himalajach druku. I dopiero w głębokiej starości opadła z sił.
„A jak Pani Profesor radzi sobie z kurzem?” – spytała na koniec Łopieńska. „A w ogóle sobie nie radzę. Miałam odkurzacz, ale oddałam”.
„Nie chcę Państwa martwić – ostrzegała swoich rozmówców reporterka – ale ta półka się wali. Przecież to wszystko zaraz runie”. „Wiemy, wiemy – ze spokojem odpowiadali gospodarze. – Ona mogła się zwalić na piec, ale tu, widzi pani, jest podparta grubymi deskami i kijami”. Żeby pozbyć się części książek, trzeba by je wyjąć z półek, z pudeł i dokonać selekcji, ale do tego trzeba choć kawałka wolnego miejsca na podłodze, które by nie pozostało zawalone. Czystka zresztą i tak nie byłaby możliwa… Dlaczego? Z powodów irracjonalnych. „Przepraszam, co jest w tych plastikowych reklamówkach?”. „Znaczki na wagę. Zbierałem od dzieciństwa i teraz mam odruch: kiedy dostaję list, odrywam znaczek i pcham go do torby. Proszę mnie nie pytać po co, bo nie wiem”.
[…]
[Więcej można przeczytać w numerze.]